Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ambicje swoje, realia swoje. Nawet jeśli kraje wchodzące 1 maja 2004 r. do Unii mają swoje problemy, to podział na dynamiczny Zachód i zacofany Wschód należy do przeszłości. Francja i Niemcy - nadal aspirujące do bycia lokomotywą integracji (pisał o tym w poprzednim “TP" Marek A. Cichocki) - to ekonomicznie “chorzy ludzie" Europy. Oba kraje są największymi grzesznikami, jeśli chodzi o łamanie kryteriów strefy euro i struktualny zastój. W 2004 r. Niemcy trzeci rok z rzędu złamią Pakt Stabilizacyjny, przekraczając 3 proc. PKB jako granicę deficytu. Paryż zapowiada, że dopiero od 2005 r. skonsoliduje budżet i zejdzie poniżej 3 proc. zadłużenia. Komisja Europejska powinna obłożyć oba kraje sankcjami, ale to nierealne z powodów politycznych.
Sprzeczności są też w innych sferach. Mimo zwierania szyków w sporze o Irak, w polityce zagranicznej interesy Francji i Niemiec nie zawsze są zbieżne. Schröder jest potrzebny Chirakowi w sporze z USA, ale antyamerykanizmy francuski i niemiecki mają inny charakter: dla Paryża to program polityczny, dla Niemców nie. Niewiele wyszło z zapowiadanej wiosną Unii Obronnej: Francja, Niemcy i Belgia nadal dyskutują, czy tworzyć wspólny sztab alternatywny do NATO (francuscy generałowie woleliby samodzielność).
Francuski entuzjazm odnośnie mariażu Paryż-Berlin wywołał w Niemczech słaby odzew i sprawiał wrażenie sztucznego - może dlatego, że (jak przyznał “Le Monde") jego wizja to trochę groźba wobec “nowej" Europy: jak odrzucicie projekt konstytucji UE, to pójdziemy swoją drogą... Pytanie też, czy idea mariażu nie miałaby służyć partykularnym interesom Francji, która najpierw podporządkowała sobie Niemców w sporach z USA, a teraz mogłaby związać im ręce na forum Unii? W końcu to Niemcy, nie Francuzi, mogą bardziej skorzystać na jej rozszerzeniu.