Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jej pierwsza płyta "Dreamland" (Atlantic 1996) była świetna. Druga, "Careless Love" (Rounder 2004) okazała się olśniewająca. W trzeciej doszła jeszcze jedna istotna wartość. W przypadku Madeleine Peyroux trudno uniknąć cokolwiek hitchcockowskiej gradacji. Ale też jej śpiewanie jawi się jako coś w rodzaju koniunkcji czasów. Odbiór tych piosenek łączy emocje słuchania nagrań dawnych, silniejsze także z powodu niemożliwości powtórzenia - z radosnym wciąż odkrywaniem, że powstanie takich piosenek okazało się możliwe i dzisiaj.
Jeśli wydaje się to Państwu nazbyt zawikłane, to zapewniam: owszem, dziś też powstają płyty wybitne. Wiem i cenię. Proszę mi jednak pokazać kogoś, kto byłby osobowością artystyczną na miarę Billie Holiday czy Elli Fitzgerald. O to chodzi. Dlatego bardzo się cieszę, gdy ktoś taki jak Madeleine Peyroux zachwieje moim przekonaniem o przeminięciu Złotego Wieku.
Domniemaną koniunkcję czasów można rozumieć również jako próbę uchwycenia talentu Peyroux, który jest właśnie sztuką łączenia. Dwa najważniejsze źródła jej śpiewania to piosenka francuska i amerykańska wokalistyka jazzowa. Dotąd zresztą głos Peyroux do złudzenia przypominał Billie Holiday, co nie było efektem podrabiania, lecz naturalną dyspozycją wokalną. Teraz barwa, a i sposób śpiewania uległy pewnym zmianom (stąd napisałem o jeszcze jednej istotnej wartości). Głos odpodobnił się od Billie Holiday, aczkolwiek jeszcze niekiedy jakby jej frazę słychać. W czym nie ma przecież niczego niestosownego.
Łączenie Madeleine Peyroux polega też na konstrukcjach wokalnych i aranżacyjnych rozwiązaniach. Ani skala jej głosu nie obejmuje paru oktaw, ani też nie jest to brzmienie potężne. Ale z kruchych i wzruszających składników Peyroux wznosi muzyczną pewność. Wystarczy, że lekko zniuansuje frazę, już instrumenty idą za nią. Jej śpiew znakomicie, wręcz genialnie rozgrywa pauzy. Kiedy w znanym standardzie "Everybody's Talkin'" ma rozpocząć następny fragment, wydaje się, że wiemy, jak i skąd ją usłyszymy - ona zaś robi subtelny unik i zaczyna jeszcze inaczej. Wiele trzeba wiedzieć i umieć, by tak rozegrać, zaśpiewać ten ułamek sekundy.