Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Arcybiskup się dziwi, bo postępowanie dochodzeniowe zainicjował przed kilku laty, a od ośmiu miesięcy toczy się ono, zgodnie z obowiązującymi w Kościele procedurami, na polecenie Stolicy Apostolskiej. Skoro wszystko zmierza do wyjaśnienia prawdy, po co teraz na widok publiczny wystawiać ludzi, pokrzywdzonych i oskarżonych, w sprawie dotyczącej sfery bardzo intymnej?
Jest rzeczą zwykłą, że kierownicy każdej instytucji wolą trudne problemy rozwiązywać bez akompaniamentu mediów, media zaś mają obowiązek ujawniania posiadanych informacji, jeśli to służy dobru człowieka. Zderzenie tych dwóch perspektyw jest normalne i typowe.
Ale mamy tu jeszcze jedno zderzenie. Arcybiskup skierował do prowincjała dominikanów o. Krzysztofa Popławskiego list, w którym prosi o upomnienie podwładnego, ojca Marcina Mogielskiego za to, że ten ujawnił prasie zeznania oskarżycieli. Arcybiskup wyraża przekonanie, że prowincjał o niczym nie wiedział.
Odpowiedź jest zaskakująco twarda. Prowincjał nie tylko oświadcza, że o wszystkim był informowany, ale i wyjaśnia, że w postępowaniu swego współbrata nie widzi "niczego rażąco niewłaściwego. Jego decyzje i podejmowane przez niego działania są wyrazem troski o ubogich, którzy do dziś noszą w sobie poczucie skrzywdzenia i lekceważenia przez przełożonych Kościoła i którym zabrakło z ich strony zapewnienia fachowej pomocy czy choćby braterskiego zainteresowania". W dalszym ciągu listu przypomina arcybiskupowi o smutnych skutkach niezdecydowanego postępowania w tej materii biskupów amerykańskich.
Znów mamy dwie perspektywy: zarządzającego diecezją i pragnącego za wszelką cenę uniknąć w niej zamieszania i zgorszenia oraz perspektywę tych, którzy - nie bacząc na procedury - do sprawy podchodzą bardziej profetycznie. Napięcie między instytucją i charyzmatem nie jest w Kościele niczym nowym. Jednak nie pamiętam, by podobne polemiki toczyły się publicznie, na łamach prasy. A już zapowiedź, jakoby spór zakonnika z arcybiskupem miał trafić do sądu, napawa smutkiem. Nie tak powinien wyglądać dialog wewnątrz Kościoła. Trudno z daleka pojąć, jak się to ma do meritum sprawy. Przecież nie chodzi tu ani o księdza arcybiskupa, ani o ojca Marcina, lecz o los ludzi pokrzywdzonych. Może jednak, mimo wszystko, cała ta historia przyczyni się do wyjaśnienia spraw sprzed kilkunastu lat, a być może będzie także ostrzeżeniem dla tych hierarchów i zakonnych przełożonych, którzy rozwiązywanie podobnych problemów przeciągają w nieskończoność?
Kościelne procedury są dziś jasne. O każdym oskarżeniu o molestowanie nieletnich biskup ma obowiązek natychmiast zawiadomić Stolicę Apostolską, która podejmuje kroki w kierunku wyjaśnienia sprawy i ukarania winnych.
Tylko szybkie i zdecydowane działania oszczędzą nam sytuacji, w których bolesne, ludzkie przeżycia stają się - jak w tym przypadku - materiałem do prasowej sensacji.