Linia cierpienia

Jacek Dehnel: SATURN. CZARNE OBRAZY Z ŻYCIA MĘŻCZYZN Z RODZINY GOYA - niezwykła powieść! Opowiada o biografii wielkiego artysty, znajduje się jednak na antypodach zacnego gatunku vie romancée. Jej polifoniczna konstrukcja precyzyjna jest jak dzieło zegarmistrza, a równocześnie odnosimy wrażenie, że całość powstała na jednym oddechu, że pisana była z pasją, nawet z furią.

15.03.2011

Czyta się kilka minut

Kim był Francisco Goya y Lucientes, zmarły w 1828 roku w podeszłym naówczas wieku 82 lat - wszyscy wiemy. W znakomitym szkicu na łamach "Gazety Wyborczej" prof. Maria Poprzęcka przypomina, jak bogata jest tradycja literacka inspirowana postacią hiszpańskiego malarza, jak rozmaitym interpretacjom poddawano jego dzieło. Jedyny syn Goi, Javier, i wnuk artysty, Mariano, pozostają natomiast niemal anonimowi. A to ich właśnie uczynił Jacek Dehnel - przypomnijmy, nie tylko pisarz, ale i malarz - współbohaterami.

Współbohaterami i narratorami, bowiem "Saturn" zbudowany jest z przeplatających się monologów "mężczyzn z rodziny Goya", przy czym Mariano, chłodny pragmatyk, dbający przede wszystkim o własną pozycję społeczną i interesy, pozostaje tylko obojętnym i niewrażliwym obserwatorem. Najistotniejsza jest milcząca, bo wyrażona głosem wewnętrznym, walka między ojcem-artystą, żywiołowym ekstrawertykiem, łakomym pożeraczem świata, wcieleniem zmysłowości i jurności, a jego zamkniętym w sobie, wycofanym synem. Przytłoczony ojcowskim geniuszem i temperamentem, ucieka w bierność i świat nierealizowanych wyobrażeń.

Walka ta jest zarazem tragikomedią nieporozumień. Głuchota, która dotknęła Francisca, dolegliwość najzupełniej realna, nabiera u Dehnela dodatkowego, metaforycznego sensu. Nawiązanie bliższych relacji między ojcem a synem okazuje się niemożliwe, nawet sztuka - bo Javier także jest malarzem! - miast łączyć, pogłębia przepaść między nimi. Pozostaje z jednej strony narastające rozczarowanie, które przeradza się w pogardę wobec syna-"kluchy", a z drugiej - poczucie poniżenia, tłumiony bunt, nienawiść. I w konsekwencji - odrzucenie życia.

Po przedwczesnej śmierci własnego wnuka Javier wspomina: "»Gdzie ty się pchasz - mówiłem mu cicho albo powtarzałem sobie w głowie - gdzie ty się pchasz, głuptasku? Naprawdę chcesz się wpakować w to bagno, w ten kierat, w którym ojciec zatruwa syna, syn - wnuka, wnuk - prawnuka, a każdy na inny, bardziej wymyślny sposób; czy naprawdę chcesz przedłużać tę linię cierpienia?«. No i proszę, dyfteryt. Niegłupi chłopak".

Javier przeżyje jednak chwilę wewnętrznego triumfu i artystycznego spełnienia, choć ojciec nie będzie już jej świadkiem, a Mariano zatrze jej materialny ślad. Prócz monologów, w "Saturnie" znalazło się także czternaście prozatorskich intermediów - to opisy sławnych "Czarnych malowideł" ze ścian Quinta del Sordo, podmadryckiego domu kupionego przez Goyę pod koniec życia. Przeniesione później na płótno, trafiły do Prado, traktowane już to jako świadectwo starczego szaleństwa Goi, już to jako intrygujące, okrutne ukoronowanie jego twórczości. Osiem lat temu Juan José Junquera wysunął jednak rewolucyjną hipotezę: "Czarne obrazy" nie są dziełem Goi-seniora, skrzydło domu, gdzie się znajdowały, wzniesiono po śmierci artysty...

Kto więc je namalował? Jacek Dehnel odpowiada: to Javier, uwalniając się od ciężaru ojcowskiej wszeobecności, wziął nareszcie odpłatę, przelał na ściany Domu Głuchego "wielką ciemność, która ogarnia świat, mężczyzn, kobiety, dzieci i demony, w której gnieździmy się, przez którą przedzieramy się jak krety i larwy podziemne - jak okiem sięgnąć czerń, czerń i czerń". Poznał też największą tajemnicę ojcowskiego życia. A opisy "Czarnych obrazów", zwłaszcza zaś "Saturna pożerającego swe dzieci", to w istocie głos "pożartego" syna.

Zaczynając lekturę, miałem ochotę konfrontować wizję autora z ustaleniami biografów. Teraz wydaje mi się to niepotrzebne: "Saturn" to nie jest "przyczynek do biografii", ale powieść tak intensywna, tak przekonująca psychologicznie i tak bogata w warstwie językowej, że wieść będzie żywot najzupełniej samodzielny. (Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, ss. 270.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2011