Licheń pod lupą

Finanse Lichenia zawsze budziły zainteresowanie. Gigantyczna budowla, w rekordowym tempie wzniesiona z ofiar, rozgłos, wizyta Papieża, jednym słowem: nagłośniony sukces - to wszystko musiało prowokować.

31.10.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 340554|prawo|1---Dziennikarze telewizji Polsat i tygodnika “Wprost" nie ukrywają, że trop, którym poszło ich dziennikarskie śledztwo, wskazał im zwolniony przez ks. kustosza Eugeniusza Makulskiego dawny pracownik licheńskiego sanktuarium Bogdan Chlebuś. Krok ten był z jego strony przemyślany, motywy dość proste. Najpierw zwrócił się on (listownie) do ks. Makulskiego z propozycją transakcji: albo kustosz wypłaci mu 300 tys. zł, albo on nagłośni w mediach “licheńskie skandale". Podjęcie tej akcji uzasadniał ciężką sytuacją materialną po zwolnieniu z pracy, a wysokość kwoty - ofertą, jaką miał otrzymać od bliżej nieokreślonych redakcji za podpisane przez siebie artykuły o Licheniu. Kustosz na transakcję nie przystał, marianie powiadomili prokuraturę o próbie szantażu, a Chlebuś zgłosił się do Polsatu i “Wprost".

Czy pieniądze zbierane na budowę bazyliki wędrowały do rąk krewnych kustosza? Zarzut równie trudny do udowodnienia, jak do odparcia. Fakt czyjegoś wzbogacenia się nie jest wszak dowodem kradzieży. Oskarżeni się bronią, np. krewny ks. Makulskiego Zdzisław N., który zdaniem autorów artykułu zbudował córce willę pod Warszawą, oświadczył, że willę zbudowała córka--lekarz z własnych środków.

O podjęciu dziennikarskiego śledztwa powiedział mi dwa miesiące temu jeden z prowadzących je redaktorów. Radziłem, by skontaktowali się z aktualnym zarządem polskiej prowincji marianów, choć sprawa jakoś dotyczy i mnie osobiście. Czas budowy licheńskiej świątyni pokrywa się w znacznej mierze z czasem pełnienia przeze mnie urzędu przełożonego generalnego marianów (1993-1999).

Marianie rzecz potraktowali poważnie. W takich sytuacjach zwykle zawiesza się w czynnościach inkryminowanego, by nie przeszkadzał w śledztwie i nie szkodził wizerunkowi instytucji. Prowincjał nie musiał ks. Makulskiego zawieszać - wystarczyło zastosować kanoniczny przepis o wieku proboszcza. Po zakończeniu dzieła - dwa lata po kanonicznym terminie - ks. Eugeniusz jako “honorowy kustosz" odszedł w stan spoczynku (co zresztą, jak słyszę, dawno było przewidziane). Odszedł co prawda bez entuzjazmu, ale spokojnie. Prowincjał zaś powołał komisję do zbadania zasadności zarzutów, w której skład weszły także osoby spoza Zgromadzenia.

Zadanie nie jest proste. Bo o ile działalność gospodarcza sanktuarium podlega normalnym przepisom prawa finansowego i kontroli Urzędu Skarbowego, inaczej rzeczy się mają, gdy w grę wchodzą ofiary wiernych. Składanie ofiar zakłada zaufanie ofiarodawcy, a osoba administrująca ofiarami jest traktowana jako osoba godna zaufania. Jak np. zagwarantować, że kościelny, który chodzi z tacą, nie zgarnie połowy zebranych pieniędzy do kieszeni? Jak zagwarantować, że wszystkie datki na budowę zostaną zarejestrowane i uczciwie rozliczone? W takich sytuacjach Kościół stawia na zaufanie, wspierane okresowymi kontrolami przełożonych, ale kontrolami o ograniczonej skuteczności. W tym przypadku wizytator mógł badać czynione przez kustosza zapisy wpływów i wydatków, jednak nie mógł wiedzieć, czy wszystkie wpływy zostały zapisane. Pozostawało jedynie ufać. Wizytacje w Licheniu, zwłaszcza te na szczeblu prowincji, przyczyniły się do uporządkowania wielu spraw, np. procedur związanych z ofiarami mszalnymi, kontrolą ofiar napływających pocztą, przelewów, faktur, jednak nie ofiar składanych bezpośrednio kustoszowi. Ks. Makulski chętnie udostępniał księgi wpływów i wydatków (prowadzone w zeszytach i stąd nazwane w artykule “Wprost" “brulionami"), ale ocenić ich wartość można było tylko na zasadzie wewnętrznej koherencji zapisów.

Ferowane przez Polsat i “Wprost" wyroki wydają się przedwczesne, jednak mam nadzieję, że wspomniana komisja będzie chciała te sprawy dokładnie przestudiować.

W reportażu śledczym ważną postacią jest pan Chlebuś. W liście do kustosza pisze, że działa dla pieniędzy. Z pozycji odrzuconego kochanka, od niechcenia informuje o gejowskich skłonnościach kustosza i otrzymywanych od niego samochodach. Ks. Makulski stanowczo wszystkiemu zaprzecza. Można wierzyć jednemu lub drugiemu. Decyzje podejmowane przez zakon muszą jednak opierać się na przesłankach pewnych, a przynajmniej na formalnym oświadczeniu osób pokrzywdzonych.

Daleki jestem od twierdzenia, że ks. Eugeniusz Makulski jest święty. Nie dam głowy, że w gigantycznym przedsięwzięciu licheńskiej budowy nie zdarzały się nadużycia. Takie rzeczy należy jednak udowodnić.

Jedno jest pewne: bez względu na to, czy wyjdą w sprawie Lichenia na jaw jakieś skandale, czy okaże się, że takowych nie było, raz jeszcze my, ludzie Kościoła, otrzymaliśmy lekcję o potrzebie przejrzystości w sprawach finansowych. A zresztą nie tylko finansowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2004