Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak widać, nie tylko nasz minister finansów był zbyt optymistyczny w oczekiwaniach wobec gospodarki, kolejno prognozując wzrost o 4,8, potem 3,7, wreszcie 1,7 proc. Możliwe zresztą, że ten deklarowany optymizm, wraz z zapowiedziami wprowadzenia euro, pomógł nieco gospodarce, m.in. ratując w lutym złotego przed załamaniem.
Jednak "oszczędzanie przez rząd na prawdzie", jak to nazywa prof. Stanisław Gomułka, ma swą polityczną cenę. Wiarygodność ministra Jacka Rostowskiego jest dziś niewielka, tymczasem gabinet premiera Tuska musi przekonać społeczeństwo do zaciśnięcia pasa. Gorsze bowiem od prognoz spadku gospodarki są prognozy wzrostu deficytu finansów publicznych. Według KE do 6,6 proc. w tym roku, a 7,3 w przyszłym - według Rostowskiego do "tylko" 4,6 proc. Sfinansowanie tego byłoby bardzo kosztowne, oszczędzać już niezbyt jest na czym, rząd podniesie więc zapewne składkę rentową i akcyzę na paliwa, a może też poszuka sejmowego kompromisu, który pozwoli na podwyższenie podatków.
Tak czy owak, czeka nas kilka lat wysokiego bezrobocia i wzrostu fiskalnych obciążeń. Wszystko wskazuje na to, że z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika na pytanie: "kiedy będzie lepiej" odpowiedź brzmi jak w starym dowcipie z Radia Erewań: "już było".