Lekcja nieistniejącego języka

Po protestach w obronie sądów zapanowała moda na bezpartyjne „no logo”. Ale popularność nacjonalizmu i postaw ksenofobicznych wśród młodych dowodzi głodu wielkich narracji i podziałów.

22.08.2017

Czyta się kilka minut

„Łańcuch światła” przed Sądem Okręgowym w Krakowie, 25 lipca 2017 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
„Łańcuch światła” przed Sądem Okręgowym w Krakowie, 25 lipca 2017 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Sukces akcji protestacyjnych oraz kluczowa rola, jaką w mobilizacji odegrali młodzi aktywiści, sprawiły, że do debaty publicznej powróciły pytania o różnice międzypokoleniowe w podejściu do polityki. Zaczęto je zadawać już kilka lat temu, kiedy przez Polskę przetoczyła się fala masowych demonstracji przeciwko sygnowaniu przez rząd układu ACTA. Choć włączyli się do niej zarówno pionierzy polskiego internetu, jak i specjaliści od dóbr wspólnych w kulturze, ruch anty-ACTA przede wszystkim ogarnął młodych wściekłych na działania, które postrzegali jako próby ograniczania ich wolności w sieci. Mobilizacje w obronie niezależności sądownictwa i przeciwko inwazyjnemu tropieniu przypadków naruszania praw autorskich w sieci, mimo iż sprowokowane przez bardzo odmienne posunięcia władzy, miały ze sobą wiele wspólnego, jeśli chodzi o formy organizacji.

Inicjatorzy i animatorzy obu protestów starali się konsekwentnie podkreślać niepartyjny charakter akcji. Interpretowano to niekiedy jako jeszcze jeden dowód na niechęć młodych do tradycyjnej polityki, uprawianej w ramach zakorzenionych instytucji publicznych, które – delikatnie mówiąc – nie cieszą się społecznym zaufaniem. Ale można na ten aspekt protestów spojrzeć inaczej, jako na przejaw chłodnej politycznej kalkulacji; sprytny manewr taktyczny, dzięki któremu możliwe było zmobilizowanie we wspólnej, konkretnej sprawie ludzi, których w innych sprawach dzieli zapewne dużo więcej, niż łączy. Z tej perspektywy fakt, że niektórzy demonstrujący przeciwko ACTA zagłosowali potem na Kukiza, a inni na Razem, nie powinien dziwić. Podobne punkty rozejścia szybko zarysowały się także podczas demonstracji w obronie niezależności sądownictwa. Kiedy niektórzy demonstrujący zaczęli podnosić np. kwestie rozdziału państwa od Kościoła, inni reagowali oburzeniem i stwierdzali, że przecież nie po to się skrzykiwali.

W przeciwieństwie jednak do niektórych organizatorów i entuzjastów protestów sprzed pięciu lat inicjatorzy działań w obronie sądów, np. fundacja Akcja Demokracja, wydają się być świadomi, że wybrana przez nich formuła niesie ryzyko rozłamów i rozejścia się dróg. Na swojej stronie fundacja deklaruje: „Za naszymi działaniami stoją wartości. By do nas dołączyć, nie musisz jednak podpisywać cyrografu. Po prostu wspierasz nas w tematach, które są Ci najbliższe”. Tę strategię Rafał Kalukin porównał niedawno na łamach „Polityki” do aplikacji na smartfona. W tym ujęciu organizacja zwołująca protesty, proponująca hasła i formę protestu staje się swego rodzaju interfejsem umożliwiającym „podpięcie się” pod jej działania, kiedy zgadzamy się z ich celem. Poza krótkimi momentami mobilizacji z aplikacji można po prostu nie korzystać, uruchomić inną albo w ogóle wyłączyć telefon.

Aplikacja kontra zryw

„Aplikacyjne” podejście do demokracji Kalukin utożsamia ze wspomnianą zmianą pokoleniową. Starsi tęsknią do całościowych działań, wielkich, porywających ruchów, które zaangażują całkowicie i pomogą uporządkować tożsamość. Młodzi wolą działania punktowe i nie przeszkadza im tożsamość sfragmentaryzowana, a nawet niekiedy składająca się z elementów, które w ramach istniejących ideologii uchodzą za sprzeczne.

Rodzi się jednak pytanie, czy to utożsamienie jest uprawnione. Ostatecznie wśród wyborców starszej daty, również tych, którzy mają za sobą doświadczenie Solidarności, można znaleźć takich, którzy do aktywności obywatelskiej mają podejście punktowe – mobilizują się wtedy, kiedy uznają, że jest konkretna sprawa do załatwienia. Tak było w przypadku protestów przeciwko ACTA, których oblicze kształtowali przede wszystkim młodzi, ale uczestniczyli w nich również przedstawiciele starszych pokoleń, czy strajków konkretnych grup zawodowych. Z kolei część obywateli młodszego pokolenia, która obserwowała ruchy ­Occupy oraz Oburzonych, mogła przekonać się na tych przykładach, że mobilizacja, za którą nie idzie budowa trwałych instytucji politycznych, jest na dłuższą metę skazana na porażkę.

Dobrze ilustrują to zupełnie odmienne drogi dwóch krajów, gdzie kryzys ekonomiczny roku 2008 wywołał masowe mobilizacje – USA i Hiszpanii. W Stanach Zjednoczonych potencjał protestów, za którymi nie poszło stworzenie całkowicie nowej formacji, z czasem wypalił się i nie wystarczył, by zapewnić Berniemu Sandersowi nominację Demokratów. W Hiszpanii, dzięki talentom organizacyjnym grupki aktywistów i akademików, udało się powołać nową formację, która wprawdzie szybko dała się uwikłać w zwykłe gry partyjne, ale mimo wszystko przełamała duopol socjalistów i ludowców, utrzymujący się od czasu upadku dyktatury Franco. Inspirowana hiszpańskim przykładem partia Razem stanowi próbę stworzenia podobnej nowej jakości w polskim kontekście.

Można argumentować, że na razie nie da się jej działań porównać z osiągnięciami Podemos, ale mamy jednak do czynienia z innym kontekstem społeczno-ekonomicznym oraz odmienną trajektorią historyczną. Niezależnie od tego, ile procent uda się uzyskać Razem w kolejnych wyborach, ta nowa partia, złożona w przeważającej części z polityczek i polityków młodszych od liderów (bo to na ogół mężczyźni) innych partii, jest dowodem, że część młodych Polaków wybiera dość tradycyjną formę organizacji politycznej, a nie strategię aplikacji, którą można w dowolnym momencie wyłączyć.

Nie tylko podziały

W świetle powyższego sprowadzenie sukcesów i porażek mobilizacji w obronie niezależności sądownictwa wyłącznie do podziałów między „młodymi” a „starymi”, reprezentującymi podejście partyjne, ­ideologiczne oraz preferującymi działania „aplikacyjne”, wydaje mi się poważnym uproszczeniem. Dyskusja o tym, która strategia – całościowa czy punktowa – lepiej się sprawdza w konflikcie z władzą o autorytarnych ciągotach, ma oczywiście sens praktyczny i taktyczny, ale nie sięga istoty problemu. Ten leży bowiem dużo głębiej, w braku odpowiedzi na pytanie, jakiej Polski chcemy, kiedy już nasz kraj jest w NATO i UE. Więcej – zaryzykuję stwierdzenie, że tego pytania po 2004 r. nie zadano na serio, oferując nam zamiast tego serię pytań zastępczych: o podział postkomunistyczny, pęknięcie na Polskę „solidarną” i „liberalną”, o Kościół łagiewnicki i toruński, wreszcie o „sektę smoleńską” i szydzących z niej „bezbożników”. Żadne z tych pytań nie mogło dostarczyć odpowiedzi na pytanie, jakiej Polski chcemy. Zostały wręcz zadane po to, by nie musieć się z nim mierzyć.

Jak to przemilczenie ma się jednak do różnych form zaangażowania w politykę i organizacji protestu? To właśnie ono skazuje na alternatywę w postaci poszukiwania wielkiego, całościowego, organizującego tożsamość zrywu albo punktowe działania za pomocą „aplikacji”. Zamiast pracować nad tym, jak poszczególne elementy państwa – opiekę zdrowotną i społeczną, transport publiczny, system podatkowy – przeorganizować tak, by odpowiadały naszym aspiracjom dziś, ponad dekadę po wejściu do UE, spieramy się o to, czy da się jednym, wielkim ruchem odnowić oblicze kraju, czy też powinno się działać doraźnie, załatwiać konkretne sprawy w oderwaniu od siebie, budując za każdym razem kruchą koalicję zainteresowanych i przekonanych.

Pierwsze podejście grzeszy pięknoduchostwem, szlachetnym, ale na dłuższą metę łatwym do zmanipulowania przez wytrawnych graczy, dobrze rozumiejących specyfikę poszczególnych problemów do załatwienia. Podobnie jak po 1989 r. niektórzy dawni dysydenci oddali gospodarkę we władanie technokratów, którzy wolny rynek cenili bardziej od demokracji, dzisiejsi zwolennicy wielkiego zrywu mogą zostać łatwo wykorzystani np. do obrony interesów mafii reprywatyzacyjnej.

Drugi model skazuje nie tylko na doraźność, ale i na fragmentaryzację. W każdej istotnej dla aktywistów sprawie trzeba budować front poparcia od nowa. Oczywiście, że jest to tym łatwiejsze, im więcej skutecznych mobilizacji ma się już za sobą, ale oznacza mimo wszystko wysiłek organizacyjny, który przy bardziej całościowym programie można by zminimalizować.

Co istotniejsze jednak, tak zorganizowany ruch społeczny, w obawie przed zrażeniem do siebie niektórych popleczników i z niechęci do wielkich narracji organizujących tożsamość, rezygnuje z roli edukacyjnej, czy mówiąc bardziej górnolotnie – „przemieniającej”. Każdy uczestnik zmobilizowany w konkretnej sprawie pozostaje niejako z założenia we własnej bańce informacyjnej i tożsamościowej, „aplikacyjna” formuła ruchu chroni go przed koniecznością wypracowywania trudnych kompromisów i zawierania niewygodnych sojuszy. Co więcej, nie daje mu też możliwości spojrzenia na bliskie mu problemy w sposób bardziej całościowy; połączenia kwestii, które do tej pory uważał za oderwane od siebie, a które w istocie są ze sobą połączone.

Smog, problemy mieszkaniowe, transport publiczny, publiczna opieka zdrowotna to tematy powiązane ze sobą. Problemy w jednym z tych obszarów mają wpływ na pozostałe, skuteczne rozwiązania muszą być całościowe i będą wymagały zmian w świadomości i tożsamości Polaków. Nie da się ich załatwić, włączając jedynie od czasu do czasu odpowiednią „aplikację” zaangażowania obywatelskiego.

Puste miejsce po wartościach

Diagnoza, że młodzi nie odnajdują się dziś w wielkich narracjach, rozpisanych na fundamentalne konflikty, i dlatego sięgają po obywatelstwo w wersji na smartfona, wydaje mi się z gruntu fałszywa. Współczesna polityka dowodzi raczej, że wartości stały się na powrót ważne, a kolejne kryzysy – ekonomiczny, migracyjny – skłoniły do wznowienia poszukiwań odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy i kim chcemy być. Popularność propozycji nacjonalistycznych i ksenofobicznych wśród młodych Polaków – i nie tylko Polaków – dowodzi raczej głodu wielkich narracji i podziałów niż kolejnej fali ironicznej nieufności.

Można oczywiście argumentować, że przed narodowym szowinizmem i nietolerancją bronić nas będą fragmentaryczna tożsamość, wystrzeganie się etykiet partyjnych, niechęć do całościowych programów politycznych. Problem polega jednak na tym, że na puste miejsce po wartościach zorganizowanych w spójne systemy i świadomie wybieranych pchają się tylnymi drzwiami ideologie. Przyjmują często pozornie niewinne formy, maskują się jako produkty. Udają, że są wyborem konsumenckim, żartem, ironicznym komunikatem, podczas gdy w istocie służą określonym celom politycznym. Patriotyczne gadżety, partyjne komunikaty udające memy – syreni śpiew ideologii jest dziś rozpisany na wiele głosów.

Tym większa jest obecnie potrzeba jednoczących symboli, które jednak nie tyle dawałyby komfort pozostawania przy swoich poglądach, co skłaniały do wykraczania poza własne nawyki myślowe. Podczas protestów w obronie niezależności sądów powszechnie sięgano po biało-czerwone flagi, co wywołało niepokój niektórych uczestników. Dała mu dobitnie wyraz Izabela Desperak, pisząc na łamach „Krytyki Politycznej”: „Mam wrażenie, że cofnęłam się w czasie do grudnia 2015, gdy z jednej strony stała tam nasza demonstracja, a z drugiej oni, uzbrojeni w biało-czerwone flagi, wykrzykujący coś w naszą stronę”.

Z drugiej strony krytykę i wrażenie niesmaku wywoływało pomijanie i marginalizowanie głosu kobiet, dobitnie symbolizowane np. przez paternalistyczną uwagę Władysława Frasyniuka, który „namaszczając” na liderkę protestów posłankę Nowoczesnej Kamilę Gasiuk-Pihowicz, powiedział, że pod jej kierownictwem mógłby nawet wyrzucać śmieci.

Te symboliczne konflikty i rozejścia są symptomem głębszego problemu, przemilczanego pytania o to, jaka ma być Polska: w jakich obszarach państwo powinno zadbać o sprawiedliwość społeczną, jak powinny wyglądać relacje między państwem a Kościołem, w jaki sposób dbać o równouprawnienie kobiet i mężczyzn, co dziś oznacza patriotyzm. Dawne proste odpowiedzi – „rynek ureguluje wszystko” albo „patriotyzm to dziś płacenie podatków” (z tym zresztą od początku był problem) – od dawna już nie wystarczają. A pytań jest więcej. Nie uciekniemy przed nimi, gapiąc się w smartfony, choćby takie z wgraną aplikacją obywatelską. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2017