Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jednym z poważniejszych tematów teologicznych są tzw. Tytuły Mesjańskie Jezusa. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że kwestia dotyczy poprawnego rozumienia określeń "Syn Boży", "Syn Człowieczy", "Syn Dawida", "Prorok". Tytuły te są rodzajem syntezy wczesnochrześcijańskiej refleksji o Jezusie. Rzadko pamięta się, że późniejsza teologia obdarowała Jezusa jeszcze innym tytułem: Christus Medicus - Chrystus Lekarz. Termin ten stanowi syntezę nie tylko chrystologii, ale również całej antropologii chrześcijańskiej. Mówi nam, kim jest Jezus i kim jest człowiek. Jeśli Jezus jest Lekarzem, to logiczne byłoby uznać, że człowiek jest bytem chorym lub zranionym. Jakiż inny sens posyłania lekarza z misją do ludzi? Nie potrzebują wszak lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. No dobrze, ale - przerwie mi ktoś - co to ma wspólnego z przypowieścią o Dobrym Samarytaninie?
Wśród wielu interpretacji tej przypowieści, a każda z nich jest uzasadniona, natrafiłem na jedno zdanie św. Augustyna, w którym przyrównuje on swoją duszę (biskup!) do człowieka napadniętego przez zbójów na pielgrzymiej drodze. Dobrym Samarytaninem jest Chrystus, a Kościół ową gospodą, w której leży dusza biskupa, na wpół żywa od ran zadanych przez zbójców: grzech pierworodny, grzech osobisty, liczne rany zadane przez innych lub siebie samego. Ludzie Kościoła ukrywają się pod figurą właściciela gospody, któremu Dobry Samarytanin zlecił dalszą troskę o poranionego człowieka.
Faryzeusz pytający Jezusa, kto jest jego bliźnim, miał głowę pełną akademickich rozważań. Naczelną cechą jego religii było dyskutowanie. Znał pisma i wiedział, że Mesjasz, gdy przyjdzie, nie tylko będzie Synem Dawida, ale też "będzie leczył rany serc złamanych". Nie wiedział tylko jednego: że do owego leczenia ludzi zostanie zaproszony także on sam.
Niewiedza faryzeusza to dobra wskazówka dla nas. Kościół, świeccy i duchowni, został powołany, aby być partnerem Boga w leczeniu zranionych ludzi. Jedni z nas mają być lekarzami, inni pielęgniarkami. Terapia, jaką możemy zaoferować, nie może się ograniczać jedynie do prostej dystrybucji sakramentów, podawanych niczym tabletki przeciw bólowi głowy. Każda terapia zaczyna się od wysłuchania pacjenta, mimo że został on już osobiście wysłuchany przez Ordynatora. Zgadzam się, że to czasochłonne: można wtedy nie dokończyć remontu plebanii, nie wybudować kościoła, nie napisać doktoratu, nie zostać ministrem. Cóż jednak znaczy te kilka minut w porównaniu z wiecznością? Poza tym w tak krótkim czasie można wybielić niejedną duszę.