Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na zachodzie mieliśmy granicę z NRD - państwem zasadnie uważanym za ekspozyturę Związku Sowieckiego. Teraz graniczymy z Republiką Federalną Niemiec, z którą od 1999 r. jesteśmy w sojuszu wojskowym i politycznym NATO.
Na południu Polska graniczyła z CSRS, która od 1948 do 1968 r. również była wiernym wasalem Moskwy. Za stalinizmu terror był tam większy niż w PRL. Nieprzypadkowo też Praga była siedzibą następców Kominternu - to stamtąd kierowano polityką międzynarodową bloku. Jesienią 1989 Czechosłowacja stała się krajem wolnym, a później utworzyła Czechy i Słowację. Każde z tych państw ma odmienną tradycję stosunków z Polską (Słowacja była, przykładowo, krajem satelickim Hitlera, przez który wojska niemieckie swobodnie maszerowały do Polski). Teraz sąsiadujemy (granica z Czechami ma aż 790 km, ze Słowacją zaś 540) z dwoma suwerennymi demokratycznymi państwami, należącymi do instytucji europejskich i do NATO.
Nowa jest też sytuacja na wschodzie. Zamiast granicy ze ZSRR, mamy granicę (529 km) z Ukrainą - państwem, niezależnie od wewnętrznych perturbacji, suwerennym. Dalej na północ 416 kilometrów granicy z Białorusią - krajem niedemokratycznym i niezreformowanym. I wreszcie stukilometrowy odcinek granicy z Litwą i dwukrotnie dłuższy, w lasach, z enklawą kaliningradzką - chyba jedyna granica w Europie, po obu stronach której nie żyją mniejszości narodowe. W dawnym kształcie pozostała więc tylko więc granica ze Skandynawią przez Bałtyk.
W efekcie musieliśmy też na nowo układać stosunki z sąsiadami. Stąd ogromne zadania prawno-organizacyjne dla dyplomacji III RP: trzeba było zawierać porozumienia we wszystkich sprawach życia zbiorowego - kolejowych, wizowych, ekologicznych, handlowych itd. - bo nowi sąsiedzi w różnym stopniu przejęli zobowiązania poprzedników. Dziś Polska ma uregulowaną sytuację ze wszystkimi państwami sąsiedzkimi. Pojawiły się też wyzwania natury mentalnościowej. Za komunizmu fobie narodowościowe były taktycznie rozgrywane przez władze, którym - wbrew oficjalnej propagandzie - bynajmniej nie zależało na porozumieniu oraz braterskiej współpracy narodów bloku wschodniego. Polskie społeczeństwo - poza wąskimi kręgami intelektualnymi - niekoniecznie zaś czuło wspólnotę losu z tymi, którzy po wojnie też znaleźli się w orbicie Związku Sowieckiego, zwłaszcza z Litwinami, Łotyszami czy Estończykami. Teraz granicę między Polską i Czechami oraz Niemcami codziennie przekraczają tysiące osób - i niezależnie czy wynika to z motywów turystycznych, kulturalnych, sportowych, towarzyskich, czy komercyjnych, jest to ważny fakt społeczny. Na granicach wschodnich ruchliwość nie nabrała aż takiego przyśpieszenia, jednak nie z powodów pryncypialnych: nie ma przecież w Polsce “negatywnego stosunku do przyjezdnych z Ukrainy, Białorusi czy Rosji, choć nie ma też nastawienia generalnie pozytywnego". Kontakty w ramach interesów gospodarczych albo zainteresowań kulturalnych, naukowych czy artystycznych traktowane są naturalnie. A wcale nie byliśmy pewni, że tak będzie. Szczęśliwie obawy, że usamodzielnienie społeczeństwa przez zniesienie cenzury, swobodę wypowiedzi, ujawni ksenofobię wobec narodów zza wschodniej granicy, okazały się wyolbrzymione. Fakt, że w Polsce “na czarno" pracują tysiące Ukraińców i Białorusinów, nie rzutuje na stosunek społeczeństwa do tych narodów.
“Gdyby komuś z Polaków, w latach 70., a i 80. powiedzieć: za dwadzieścia lat Polska będzie w NATO, Ukraina stanie się wolnym państwem, rządzonym z Kijowa, nie z Moskwy, kardynałem w Mińsku zostanie Polak, a państwa bałtyckie odzyskają niepodległość można by się spodziewać odpowiedzi, że są granice optymizmu i romantyzmu, a nawet posądzenia, że epokę jagiellońską myli ze współczesnością. Kto wyobrażał sobie, że na granicy polsko-niemieckiej, dzielącej państwa należące przez kilkadziesiąt lat do odmiennych systemów polityczno-wojskowych, nie będzie żadnych trudności paszportowo-celnych? Tę granicę Polacy i Niemcy każdego roku przekraczają na lądzie ponad 150 mln razy".
To już inny świat - “i nie ma to nic wspólnego z wielką polityką, z tym, kto rządzi w jakim kraju".
KB