La-Lita

Nigdy nie czytałam wiersza, który w tak wnikliwy i dokładny sposób opowiada o warunkach, w jakich pisząca kobieta odnajduje siebie i swój język.

22.12.2017

Czyta się kilka minut

Zuzanna Ginczanka, Klewań, ok. 1930 r. / ZBIORY MUZEUM LITERATURY W WARSZAWIE / EAST NEWS
Zuzanna Ginczanka, Klewań, ok. 1930 r. / ZBIORY MUZEUM LITERATURY W WARSZAWIE / EAST NEWS

Tadeusz Peiper, poeta, krytyk i wpływowy członek polskiej awangardy poetyckiej, twierdził: „Podajcie mi trzy metafory w utworze jakiegoś poety bezpośrednio po sobie następujące, a powiem wam o tym poecie tyleż, co najobszerniejszy jego biograf”. Przejdę zatem do twórczości Zuzanny Ginczanki – czy Zuzanny Ginzburg – za pomocą jej własnych metafor.

Urodziła się w Kijowie, w roku rewolucji – 1917. Rodzina uciekła do miasta Równe, dziś Rivne na Ukrainie. Jako ośmiolatka została porzucona przez rodziców, ojciec wyjechał do USA, mama wyszła za mąż w Hiszpanii. Wychowała ją babka. Zaczęła pisać w wieku dziesięciu lat, jako nastolatka doczekała się pierwszych publikacji. Nie mając nigdy nadanej tożsamości narodowej, w pisaniu wybrała język polski.

Jej młodzieńcze wiersze o nastoletniości uderzają niesłychaną sensualnością i śmiałością w opisach zakazanych uczuć. Z wiersza „Bunt piętnastolatek”: „Już nie mamy nazbyt długich nóg / ni sterczących, kościstych łopatek. / Nocą skronie krwi rozsadza huk, / kiedy księżyc przez okno się skrada – / ktoś przyjeżdża z Buenos Aires w aucie / i zagląda siną twarzą przez szyby – / wysrebrzone szafy chcą nas gwałcić / (ratuj, Boże!! – a gdyby... a gdyby...) / Zamknąć oczy – wtulić głowę po kark / pod poduszki rozedrganą głuszę / i od strachu rozpaloność warg / pocałunkom oddawać poduszek. / Jakże trudno wiosennymi rankami / uspokoić serc wzburzoną krew, / gdy wmawiają w nas troskliwe mamy, / że treść serca to tylko as kier / A czy wiedzieć można – a czy zbadać można, / jak wygląda sasanek rozpuchnięta zalążnia, – / a czy można wiedzieć – a czy można poznać, / jak bolesną bywa ziółkowata wiosna? – / Na kępkach wiosennych mchów / boleśnie leżą bez tchu / omdlałe, liliowe sasanki, / w wiosny podmuchu świeżym / przypłynął żal bezbrzeżny / na pośród- leśną polankę”.

Pożądanie dojrzewającej dziewczynki zderza się ze spojrzeniami matek i wizją przyszłego spotkania z mężczyzną. Widzimy, jak jej pragnienie staje się paradą dwuznaczności i strachu. Dwuznaczność w seksualności, gwałtowne antytezy w języku i przemiany w metaforach odkrywają przed nami narażoną pozycję dziewczynki.

A NARAŻONA BYŁA GINCZANKA Z RÓŻNYCH POWODÓW. Ci, którzy ją znali, zaświadczają o jej olśniewającej urodzie – wysoka, szczupła, z ciemną cerą, czarnymi włosami i czarującym spojrzeniem, jedno oko zielone, drugie brązowe. Skóra jak u mulatki, napisze ktoś. Nie mogła zatem pozostać niezauważona; wygląd zdradzał jej żydowskie pochodzenie. Rozpoznawano ją, czy tego chciała, czy nie. Z Równego przeprowadza się do Lwowa. To kosmopolityczne miasto o zróżnicowanej ludności: poza Polakami i Ukraińcami Żydzi, Ormianie, Czesi, Słowacy.

Jako nastolatka w jednej bajeczce nadaje sobie pseudonim na długo, zanim Nabokov nazwie uwodzicielską dziewczynkę Lolitą – Ginczanka nazwie się La-Litą. Porównuję ją do nieco starszej Edith Södergran z Finlandii – tej, która nie chce być kobietą, ale „rodzajem nijakim, tą, która chce być siecią na wszystkie ryby żarłoczne”, która nazywa się „ogniem i wodą w prawym związku na swobodnych zasadach”. Södergran – podobnie jak Ginczanka – „idzie po słońcu, stoi na słońcu” i wie, że „nie ma nic poza słońcem”, podczas gdy pożera ją gruźlica.

W wierszu „Przypadek” Ginczanka pisze: „mam szesnaście lat. / Wyrzeźbiła mi ciało harmonia, / wyrzeźbiła mi rysy duma – / Można miłość zdobyć jak świat / w rozmarzeniach, w dzwonnych zadumach / i w kwitnących wiosną jabłoniach / gdy za kwiatem opada / kwiat”. I dalej, jakby tym samym pociągnięciem pióra, przenosi się w ciało innej kobiety: „Ona / ma szesnaście lat. / Wykoślawił jej ciało tryper, / wypokraczył jej rysy / syfilis. / (...) Wiem to tylko, że miała już dziecko, / że jej wóz cztery palce urwał, / że tradycję ma starą, szlachecką: / jest po matkach i po babkach / kurwą”.


Czytaj także: Kompozycja z kilku światów: Jarosław Mikołajewski o Ginczance


Ginczanka zna różnice klasowe, społeczne przepaści i niepewne warunki życia kobiety, w których uroda może być ułomnością i pułapką. Wiersz o tworzeniu przez kobietę – w przeciwieństwie do tworzenia męskiego – nosi tytuł „Wyjaśnienie na marginesie”: „Nie powstałam / z prochu, / nie obrócę się / w proch. / Nie zstąpiłam / z nieba / i nie wrócę do nieba. / Jestem sama niebem / tak jak szklisty strop. / Jestem sama ziemią / tak jak rodna gleba. / Nie uciekłam / znikąd / i nie wrócę / tam. / Oprócz samej siebie nie znam innej dali. / W wzdętem płucu wiatru / i w zwapnieniu skał / muszę / siebie / tutaj / rozproszoną / znaleźć”.

Kobieta, poetka musi stworzyć siebie – bez pomocy. Nigdy nie czytałam wiersza, który w tak wnikliwy i dokładny sposób opowiada o warunkach, w jakich pisząca kobieta odnajduje siebie i swój język.

W latach 30. Ginczanka mieszka w Warszawie. Zaczyna współpracę z satyrycznym czasopismem „Szpilki”, u boku wielkich polskich poetów, Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima i komediopisarza Mariana Hemara. Spędza czas w warszawskich kawiarniach, prowadzi dysputy z Witoldem Gombrowiczem, spotyka Brunona Schulza.

I tworzy wiersze. To czas między dwiema wojnami, cisza przed burzą. „Żyliśmy, jakbyśmy mieli umrzeć” – napisze Gombrowicz. Nie tylko Ginczanka, także inne kobiety próbują zrzucić z siebie kajdany płci – są teraz śmielsze, otwierają się, lecz tym samym stają się bardziej narażone.

W kilku gwałtownych wierszach odbierających dech w piersiach kreśli opis ewolucji, jaką jest okrutne stworzenie świata, aby w kolejnym momencie znaleźć się wewnątrz człowieka, bezbronnego i lękliwego. Świat się rozpada, ona również. Z rozbawionych salonów wiersz wchodzi prosto w ciemność, wystarczy jeden krok, a raj zamienia się w piekło.

JEDEN Z WIERSZY NOSI TYTUŁ „O CENTAURACH”. Ciało centaura, pół mężczyzny, pół ogiera, przypomina poetce o połączeniu namiętności i mądrości: „Wyznaję dostojną harmonię męskiego torsu i głowy / z rozrosłym ciałem ogiera i cienką pęciną nogi – / – do żeńskich chłodnych policzków / i kłębów okrągłych kobył / galopują wspaniałe centaury / w dzwonie podków z łąk mitologii”.

Wiersz ten można czytać jako hymn do piękna i oddania w akcie seksualnym, w którym na moment zapomina się o wewnętrznej wyrwie. Ale także jest on pełen dwuznaczności: nie wędrujemy już po łąkach mitologii, kopyta zadeptują kwiaty, podczas gdy zmysły pozostają rozedrgane przez letnie pożądanie. Jak odnaleźć złączenie mądrości i oddania?

„Nikt w polskiej poezji nie miał tak sensualnej wyobraźni” – pisze Eliza Kącka w posłowiu do angielskiego wydania jej poezji. „Ginczanka widzi uniwersum jako manifestację życia, przeszywającego wszystko, jest niepowstrzymane i autonomiczne. To namacalna fantazja, pełna cielesności. Rozchyla kielichy kwiatów, przesuwa palce po najmiększym futrze, uwalnia prąd ciepłych wód i podąża za śladami dzikich zwierząt”. Mogę się tylko zgodzić. Również z tym, że Ginczanka jest poetycką córką Arthura Rimbauda i Anny Achmatowej.


Czytaj także: "Gwiazda Syjonu": Jarosław Mikołajewski o Ginczance


Jeśli miałabym wskazać na jeszcze jeden element obecny w tej poezji, będzie to lęk. Można by cytować fragmenty wielu wierszy, na przykład z „Maja 1939” (w angielskim tłumaczeniu „Miłość lub wojna”): „Raz wzbiera we mnie nadzieja, / raz jestem niespokojna. / Zbyt wiele rzeczy się dzieje – / coś przyjdzie: miłość lub wojna”. Ostatni wers będzie proroczy, wojna wybuchnie zaledwie cztery miesiące później. Cytuję: „Na maju, rozstaju stoję / u dróg rozdrożnych i sprzecznych, / gdy obie te drogi twoje / wiodą do spraw ostatecznych. // Tęsknota nadciąga chmurą, / wieści przez radio płyną. / Czy pójdę, czy pójdę górą, / czy pójdę – doliną?”.

A więc dolina. Zagrożenie musiała odczuwać jako kobieta, bezpaństwowiec, a najbardziej jako Żydówka w otoczeniu szalejącego, jadowitego antysemityzmu. Lęk w wierszach jest momentami nie do zniesienia. Z dzikie róże wiersza „Ucieczka”: „w zatrzęsienie wpadam kasztanów, w kołysanie leszczyn i wierzb, w krzątaninę mglistych pozorów i niejawną, niejasną treść – płaczę z żalu, całuję w usta, śmiechem parskam i marszczę brew, tylko życie mi w życiu zostaje, by o śmierci zapomnieć na śmierć”.

TRUDNO PRZYPOMNIEĆ SOBIE POETĘ, który jak ona sprawia, że czytelnik w jednej chwili krzyczy z zachwytu i drży z przerażenia. A potem nadeszła wojna, niemiecka okupacja, a wraz z nią ostatni wiersz – naskrobany na kawałku papieru – „Non omnis moriar”. Napisany po tym, jak jej polska gospodyni, folksdojczka, doniosła na nią nazistom, zaczyna się cytatem z Horacego: „Nie wszystek umrę”.

Ginczanka wskazuje z imienia swą donosicielkę, Chominową, i przewiduje to, co potem wydarzy się w wielkiej skali: rabowanie żydowskiego mienia, rozpruwanie poduszek i pierzyn w poszukiwaniu złota. Wiersz napisany jest w tonie triumfującej kpiny, niemającej sobie równej w poezji. Jak kiedy przewiduje, że puch z pościeli przylgnie do ramion rabusiów za pomocą jej krwi, zamieniając je w skrzydła aniołów. Kpina z Chominowej i zjadliwa pogarda skierowane są dużo dalej niż tylko wobec donosicielki.

Ginczanka przez jakiś czas uchodziła z życiem, przeniosła się do Krakowa. Po dwóch latach życia w ukryciu wyciągnięto ją w 1944 r. na pewną śmierć. Dożyła 27 lat. Pozostał jej nagi i dumny erotyzm, na krawędzi bezwstydu, na skraju buntu, w rozjątrzeniu, w wyzwaniu, w wezwaniu – nigdy przedtem i potem w poezji polskiej nie dał nikt tak czystej postaci emanacji sex appealu, jego mistyce i magnetycznej potędze, pisze Eliza Kącka. Czytelnikom pozostała poezja Zuzanny Poliny Ginczanki. Nasycona metaforami i nagłymi przerzutniami między erotyczną sensualnością a okrutną przemocą i brutalnością, jest godna wielkiego podziwu.©

Ze szwedzkiego przełożyła JUSTYNA CZECHOWSKA

Tekst na podstawie wystąpienia wygłoszonego 30 listopada 2017 r. w Sztokholmie z okazji wydarzeń związanych z 100. rocznicą urodzin Zuzanny Ginczanki organizowanych przez sztokholmskie Towarzystwo Przyjaciół Muzeum Żydów Polskich POLIN.

AGNETA PLEIJEL jest szwedzką prozaiczką, poetką, dramatopisarką i tłumaczką. W latach 1988-90 była szefową szwedzkiego PEN Clubu. Członkini jury Nagrody im. Zbigniewa Herberta. Ostatnio ukazały się w Polsce jej powieści „Wróżba. Wspomnienia dziewczynki” (Karakter 2016) i „Zapach mężczyzny” (Karakter 2017), obie w przekładzie Justyny Czechowskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2018