Kwit na sumienie

Na wielkiej scenie kościelnej dyscypliny (i polityki) amerykańscy biskupi bawią się w bramkarzy.

28.06.2021

Czyta się kilka minut

Nie tych, których oglądacie teraz co wieczór w mistrzostwach piłki nożnej, tylko takich, jak w klubie: taksujących wzrokiem, czy się nadajesz do towarzystwa. Tym razem nie decyduje strój i atrakcyjny wygląd, lecz stosunek do aborcji. W centrum zainteresowania stoi Joe Biden, bo został prezydentem i drażni biskupi wzrok. Ten gorliwy katolik w sprawie ustawodawstwa dotyczącego praw reprodukcyjnych ma inne zdanie od swojego episkopatu. Ciekawe, że stosunek do wojny, migracji, kryzysu klimatycznego (z każdym z tych tematów wiąże się wszak ochrona i zagrożenie życia) nie skłonił jeszcze biskupów do rozważań nad zdyscyplinowaniem polityka. Zresztą wiemy nie od dziś, że tylko sprawy łóżka i macicy mogą do tego stopnia zawładnąć uwagą hierarchów.

Jednak sprawa Biden vs episkopat frapuje mnie nie tylko na politycznym poziomie. Biskupi dopadną Bidena, ale już nie tych niepublicznych katolików, którzy również nie chcą zmian w sprawie dopuszczalności aborcji. Gdzie postawić tych bramkarzy i na jakiej podstawie mają ich osądzać? I dlaczego katolicy publiczni mają doświadczać surowych konsekwencji, gdy reszta się wymknie?

To wszystko na wielkiej scenie, światowej, publicznej. Za to na małej scenie kościelnej dyscypliny nastał czas komunii, bierzmowań i chrztów. Eksplodujące po lockdownie rodzinno-kościelne uroczystości ciągną za sobą przejawy dyscypliny na miarę naszych niepolitycznych żyć – karteczki. Karteczki od spowiedzi bierzmowanych, pieczątki odznaczające obecność na mszach, karteczki od spowiedzi przed ślubem, karteczki dla chrzestnych…

Na tej małej scenie stoję ja, a nie Joe Biden, i drepczę do kancelarii parafialnej. Dla Bidena głosuje się dokumenty episkopatu, dla nas jest gotowy druczek. Mały, administracyjny terror dopada, gdy już zgodzimy się towarzyszyć bliskim w ważnych dla nich sakramentach. Chylimy więc głowy, załatwiamy, uśmiechamy się. To nie jest dobry moment na dyskusje.

Na karteczki nie ma mocnych. Rok temu próbowałam. Rodzice chrześniaczki przekazali proboszczowi, że chrzestna karteczek nie uznaje. Kazał szukać innej chrzestnej. Może to jest faktycznie jakiś test katolicyzmu: tylko gdy pochylisz głowę przed władzą proboszcza i poddasz się biurokratycznym rytuałom, jesteś godna towarzyszyć młodym katolikom na ich ścieżce wiary, gdzie prędzej czy później czeka ich dokładnie to samo.

Wtedy z kancelarii wyszłam z poczuciem upokorzenia. Kleryk na wakacyjnych praktykach wypisał kwit, że jestem wierząca i praktykująca, na podstawie rejestru przyjmowanej kolędy. Moje własne deklaracje uznano za bezwartościowe, choć wiem o sobie więcej niż parafialna kartoteka.

Niektóre przyjaźnie są ważniejsze niż własne poczucie godności. W tym roku stanęłam więc w kolejce po ten sam kwit. Na drzwiach kancelarii wyjaśniono: „zaświadczenia kanoniczne są wydawane na podstawie rzeczywistego kontaktu danej Osoby z Parafią (pisownia oryginalna) tzn. m.in. uczestnictwa w życiu sakramentalnym oraz przyjmowania kapłana z wizytą duszpasterską”. Tymczasem przez drzwi słyszę zadane mojej sąsiadce pytanie: „Ale nie żyje pani na kocią łapę?”.

Pytanie w mojej głowie goni pytanie. Cóż znaczy „na kocią łapę”? I czy skoro nie wstyd o to pytać, to czemu nie nazwać sprawy po imieniu? To jednak pojemna kategoria spraw, wachlarz samego życia. Czy kancelaria jest dobrym miejscem do tej rozmowy? Zgaduję, że zaraz będę musiała odpowiedzieć na to samo pytanie. Czy odpowiedź jest objęta tajemnicą, niczym na spowiedzi, czy zostanie dopisana w mojej kartotece obok adnotacji „katolewica”? Tyle pytań, tak mało czasu. No i nie ośmielę się ich zadać, bo… potrzebuję tego kwitu.

„Żyję z kotem” – odpowiadam z dystansem do procedury. Ale już gdy prawie mam ten papier, coś pęka i zaczynam gderać: że pytają tylko o to, a nie o inne istotne sprawy. Nie wypominam jednak, że siostra nawet nie sprawdziła w kartotece, czy jestem faktycznie chrzczoną i bierzmowaną parafianką. Gderam dalej, że właściwie każdy powinien ocenić w swoim sumieniu, czy nadaje się na chrzestnego. Siostra podnosi wzrok znad druczku, zmieszana: „Ale wie pani, jakie ludzie mają sumienia?”. No, rozumiem, pewnie różne, ale wciąż należy je uszanować. Na tym ten system polega. Wtedy moja karteczka ląduje w szufladzie. „Nie wypiszę tego, bo ma pani niekatolickie poglądy!”.

Mam co prawda różne nieortodoksyjne poglądy, ale akurat nie te.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2021