Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najpierw kryteria, które eliminuję. Pierwsze: “czysty ton moralny" u kandydujących. Znalazłam taką formułę u kogoś, kogo bardzo szanuję i poważam. Ale nie ufam żadnym tonom. Bo to nie musi być ton świadectwa. To może być ton np. wzniosłego oburzenia. Także wstrętu. Sęk w tym, że na oburzenie i wstręt bardzo łatwo się zdobyć.
Za łatwo.
Drugie kryterium do odrzucenia: “wrażliwość społeczna". Ono może nie znaczyć nic. Tylko bardzo uwodzicielsko brzmi. W ostatnich dniach wysłuchałam radiowego wieczoru wyborczego, którego wszyscy uczestnicy mówili przepięknie. Kiedy jednak wreszcie jedna z osób kandydujących zaczęła mówić o konkretnym zagadnieniu społecznym, które zapewne będzie przedmiotem troski Parlamentu Europejskiego (prawo pracy i prawo o ubezpieczeniach, różne w każdym z krajów członkowskich), nikt na to nie zwrócił uwagi - wszyscy pozostali przy wzniosłych frazesach (na tym przecież nie trzeba się znać!).
I trzecie kryterium dyskwalifikujące: sama liczba takich słów jak “Polska", “ojczyzna", “wartości" i “nauka społeczna Kościoła". Im bardziej nadużywane, tym większą nieufnością napełniają mnie w stosunku do tego, kto to robi. Niestety, oglądając telewizyjne spoty wyborcze kilku partii (w tym, niestety, i PO), miałam nieodparte wrażenie znajdowania się w samym centrum aktu I “Wyzwolenia": tam, gdzie młodzi ludzie umieją tylko wykrzykiwać.
A teraz z kolei kryteria nieodgadnione. Tajemnicze, przygnębiające. Powodujące np., że w prasowym sondażu uczniowie szkół średnich (a więc jeszcze nie głosujący) gremialnie stawiają na lidera Samoobrony. Gdybyż przynajmniej musieli przy tym powiedzieć, o co im chodzi, jaką nadzieję na lepszy dzień jutrzejszy wiążą z tym, co zdołał on dotąd zaprezentować (nie obiecać!). Albo nieodgadnione kryterium, jakim kierowali się dziennikarze “Rzeczpospolitej", w kolejnych odcinkach relacji (nie promocji!) z kampanii partyjnych konsekwentnie pomijając kandydatów Unii Wolności, podczas gdy zawsze było miejsce na skrajności z prawa i z lewa, nawet te gwarantujące dno poziomu i odpowiedzialności... Można o Gadzinowskim i Tomczaku, ale broń Boże o Grażynie Staniszewskiej, jednej z najlepszych parlamentarzystek tego piętnastolecia?
A pytanie o kryteria refleksji nad słowem wypowiadanym? Co to mogło znaczyć, że wicemarszałek Sejmu, jakby chcąc dodać sobie powagi (?), przywoływał, bagatela, Witosa, Korfantego i Dmowskiego, wszystkich na jednym oddechu, jako że pracowali w parlamentach zaborców. Co to właściwie miał być za argument i jakie fałszywe klisze na temat UE chciał polityk u odbiorców utrwalić? Tak samo jak ci, którzy w Radiu Maryja zachęcali do udziału w wyborach argumentując, że inaczej wejdą do Parlamentu nie-Polacy (?), którzy będą sobie uzurpowali (?) prawo do reprezentowania interesów Polski. Tyle fałszów i obelg na raz, zasiewanych w umysły słuchaczy - bezmyślnie czy cynicznie? I to zaraz po modlitwie albo tuż przed nią...
I na koniec te kryteria upragnione, dla tylu z nas dalej oczywiste, wiązane tym razem nie z partiami, lecz z ludźmi i ich życiorysami. Mądrość. Kompetencje. Bezinteresowność. I potwierdzanie własnym dotychczasowym dorobkiem horyzontu z papieskiej homilii w Gnieźnie przed 25 laty.
Jutro będę znała odpowiedź.
13 czerwca 2004