Aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej

Exposés są nudne i na dobrą sprawę niepotrzebne. Ostatnim - w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego - nie byli zainteresowani m.in. analitycy giełdowi, gdyż premier parę dni wcześniej odwiedził giełdę, gdzie, zwracając się bezpośrednio do finansistów i ludzi biznesu, zapewnił ich o swym przywiązaniu do wartości rynkowych. Adresowane do laików wystąpienie sejmowe uznali w tej sytuacji za nieistotne.

24.07.2006

Czyta się kilka minut

fot. W. Olkuśnik / Agencja Gazeta /
fot. W. Olkuśnik / Agencja Gazeta /

Rewelacji nie oczekiwali również przeciwnicy rządów PiS, mający wyrobiony pogląd na temat jego przywódcy. Wiedziały też, czego się spodziewać, kluby opozycyjne i koalicyjne, zapowiadając w ciemno, jak będą głosować. Premier wyjmujący króliki z kapelusza zachowałby się niepoważnie.

W państwie racjonalnym zwyczaj wygłaszania rytualnej mowy w parlamencie zostałby szybko zarzucony lub sprowadzony do niezbędnego minimum. Zamiast długotrwałych oratorskich popisów usłyszelibyśmy parominutowe przypomnienie programu zwycięskiego ugrupowania, znanego przecież wszystkim zainteresowanym, po czym odbyłaby się dyskusja i głosowanie. Niestety, w naszej bizantyjskiej kulturze politycznej celebruje się z wielką pompą nużący, przymusowy spektakl pt. "Przedstawienie przez prezesa Rady Ministrów programu działania rządu wraz z wnioskiem o udzielenie wotum zaufania".

Są chlubne wyjątki - przede wszystkim zwięzłe, acz pełne doniosłej treści exposé Tadeusza Mazowieckiego z 24 sierpnia 1989 r. Następcy próbowali naśladować niedościgły wzór, czerpiąc garściami z jego gdzie trzeba wysokiej, a gdzie trzeba rzeczowej retoryki. Niestety, bez powodzenia. Także dlatego, że patos przynależny chwilom wzniosłym - taką chwilą był bez wątpienia czas upadku komunizmu - przeniesiony w czasy bardziej prozaiczne staje się pompatycznym frazesem. Kiedy Mazowiecki mówił, że "historia naszego kraju nabrała przyspieszenia", stwierdzał historyczną prawdę: oto upadał niewzruszony ustrój i załamywał się wiecznotrwały, bratni sojusz. Kiedy deklarował: "Chcę być premierem rządu wszystkich Polaków", zapowiadał pokojowy demontaż komunizmu - bez list proskrypcyjnych i komitetów ocalenia publicznego - bo wiedział, że w minionych dziesięcioleciach większość Polaków nie walczyła z ustrojem, tylko go współtworzyła, wspierała bądź biernie się z nim godziła.

W ustach jego następców ważkie słowa zdewaluowały się we frazes, retoryczny ornament. Kiedy w dyskusji po exposé Kaczyńskiego przedstawiciel jego klubu, występujący w podwójnej roli zamówionego egzegety i klakiera, nazywa je "jednym z najważniejszych (...) w kilkunastoletnich dziejach niepodległej Polski (...) tak różnym od dotychczasowych", czujemy przykry dysonans.

Premier pełni ważną funkcję publiczną, w czym upewniają go podążające za nim wszędzie mikrofony, kamery i hordy ochroniarzy, cały symboliczny entourage. Pozycja szefa rządu nie jest iluzją, ale iluzją bywa jej historyczny wymiar. Dostojnicy łatwo ulegają złudzeniu - co jest jak najbardziej zrozumiałe, zważywszy ciśnienie symboliki i rytuału - ale reszta nie musi. Rozumiem szczery entuzjazm pretorianów wodza, który wstąpił na najwyższe podium - ich poczucie, że obcują z Historią, wiarę, że nastały Nowe Czasy dla narodu i sądny dzień dla wrogów. "PiS to coś więcej niż partia - spokojnie panowie, przyjdzie na was czas, czas pobłażania dla patologii i niszczenia państwa mija bezpowrotnie" - dodał cytowany apologeta. "I na was", odparłbym, gdybym był posłem. Na szczęście nie jestem.

Rytuał wymiany kula

Exposé jest odrębnym gatunkiem scenicznym - w zasadniczej, około dwugodzinnej części jest monodramem, po 1989 r. wystawianym już po raz trzynasty przed 460-osobową widownią, transmitowanym na kraj i świat. Ma on pewne cechy teatru awangardowego, gdyż po antrakcie do gry włącza się, w ściśle skonwencjonalizowanej formie, część widowni, a w ostatnim, trzecim akcie, jakim jest głosowanie, zniesieniu ulegają dalsze podziały: na aktorów, widownię i krytykę. Ale awangardowość sięga głębiej, gdyż zamazaniu ulega granica między fikcją i rzeczywistością. Pierwszoplanowi aktorzy - primabalerina, jaką jest premier, następnie marszałek odczytujący didaskalia, posłowie występujący w imieniu klubów i wszyscy inni, aż po najniższych w hierarchii woźnych sejmowych - mają poczucie, że to teatr prawdziwy. Być może najtrafniejszym określeniem byłoby reality show.

Każdy premier starannie przygotowuje wystąpienie, próbując rozwiązać kwadraturę koła: jak wyróżnić się, nawiązując do niezmiennej tradycji; jak wypaść niekonwencjonalnie w ramach konwencji. Rezultatem jest spektakl w stylu, mówiąc delikatnie, eklektycznym, łączącym surową konwencjonalność na miarę chińskiego dworu cesarskiego, japońskiego teatru kabuki i rytuału wymiany kula, z iście jazzową improwizacją swobodnych, acz i wystylizowanych popisów indywidualnej retoryki.

Rytuał i ceremonialność przydają intronizacji nowego premiera dworskiego splendoru. Ale nie tylko. "Rytuał, który w całym systemie konfucjańskim odgrywa tak istotną rolę, zyskuje szczególnie duże znaczenie w rządzeniu państwem. Nauczanie i jak najwierniejsze kultywowanie rytuału jest według tego systemu najbardziej efektywnym sposobem rządzenia. Rytuał ten powinien być szczególnie kultywowany na dworze władcy, który stanowi wzorzec właściwej organizacji dla wszystkich poddanych. Z drugiej strony wciągnięcie w rytuał jak największej rzeszy ludzi daje im poczucie przynależności do państwa i satysfakcję z zajmowania w nim ściśle określonego miejsca" (z wykładu socjolożki Niny Kraśko, ISNS UW).

Żeby stworzyć wrażenie niekonwencjonalności, premierzy indywidualizują swój styl: "na politycznym targu wszystko stało się towarem" (Włodzimierz Cimoszewicz); "Polska potrzebuje oddechu młodości, potrzebuje odwagi i wyobraźni młodego pokolenia" (Jan Krzysztof Bielecki). Reagują też (lub nie reagują, co też jest formą reakcji) na uwagi z sali: "Ten rząd chce być otwarty na dialog i współpracę... (poseł Roman Giertych: "Wybory, wybory") ...ze wszystkimi partnerami" (Marek Belka).

Rytuał przewiduje obwieszczanie rzeczy oczywistych, o których dobrze wiadomo. "Rada Ministrów, której program i skład przedstawiam dziś Wysokiej Izbie, jest rządem koalicji socjaldemokratyczno-ludowej, utworzonej przez dwa ugrupowania polityczne o największym poparciu obywateli w ostatnich wyborach parlamentarnych" (Cimoszewicz). O tym było we wszystkich gazetach. Każdy uczeń powinien też wiedzieć, że "z woli wyborców wyrażonej w wolnym i demokratycznym głosowaniu koalicja ta ma prawo i obowiązek ponoszenia odpowiedzialności za państwo polskie w okresie czterech lat oddzielających, zgodnie z Konstytucją, kolejne wybory do Sejmu i Senatu" (Cimoszewicz). Prawd oczywistych wygłoszono więcej, np.: "Chcę w tym miejscu otwarcie i uczciwie, z całą mocą przedstawić Wysokiej Izbie swoje jednoznaczne przekonanie, iż w rządzie jest miejsce tylko dla jednego rządu" (Józef Oleksy); "Historia Polski nie zaczęła się ani cztery, ani 50 lat temu" (Waldemar Pawlak); "Panie i Panowie! Kończy się pierwszy rok trzeciego tysiąclecia" i "Możemy wyznawać różne ideologie, ale Polska jest jedna" (Leszek Miller).

Wypowiadano też mnóstwo tez banalnych w tym sensie, że ich logiczne zaprzeczenie byłoby absurdem. "Współpraca ze zjednoczonymi Niemcami musi być intensywna i prowadzona na wielu obszarach" (Bielecki). A co, miałaby być "słaba", na "niewielu obszarach"? "Dobierając kandydatów do rządu - mówił ten sam premier - kierowałem się przede wszystkim kryterium fachowości". Gdyby nawet było inaczej, nie dałoby się powiedzieć tego publicznie.

Wypowiadanie banałów i oczywistości należy do kanonu naszej kultury. Czynią to przy oficjalnych okazjach wszyscy - prezesi wielkich korporacji, prezydenci miast, rzecznicy instytucji publicznych, od ministerstw przez takie firmy, jak

TP SA czy PKO BP, na dyrektorach wodociągów, szkół i supermarketów kończąc - czyli wszyscy, jak leci. Mowa ta to massa tabulettae dyskursu publicznego. Wsłuchujący się w exposé premiera analitycy odcedzają substancje czynne, po czym przystępują do egzegezy myśli - tych jawnych i tych, które przemycono między wierszami. Gdyż nieodłącznym stylistycznym rewersem i merytorycznym uzupełnieniem mowy banału jest mowa ezopowa - język misternych paraboli, sugestii, niedomówień i eufemizmów. Sposób na czytelne ukrycie tego, co trzeba powiedzieć, niczego nie mówiąc.

Każdy wie, że premier wie, że wszyscy wiedzą, że on wie, że oni wiedzą, że... co on chce powiedzieć. "Ten rząd powstaje nie dlatego, że poprzedni utracił zaufanie społeczne. Przyczyną zmiany nie są również względy natury programowej czy rozpad układu koalicyjnego. U podstaw tej zmiany leży dążenie do stworzenia warunków do zgodnego z porządkiem konstytucyjnym i pełnego wyjaśnienia podejrzeń o charakterze personalnym dotyczących mojego poprzednika". Cimoszewicz nie mógł powiedzieć, że - jak skądinąd wiadomo - zastąpił w koalicji Oleksego oskarżonego o współpracę z wywiadem radzieckim, bo tego nie przewiduje formuła parlamentarnego rite de passage. Jeszcze wyraźniej dialektyka mówienia-niedomówienia dała o sobie znać podczas ceremonii przekazania urzędu z rąk Kazimierza Marcinkiewicza w ręce Kaczyńskiego. Było to, prawdę mówiąc, wyjątkowo żenujące, sadomasochistyczne widowisko, w którym upokarzany współpracował gorliwie z upokarzającym.

Inscenizacja jest zwykle perfekcyjna. Aktorzy udają, że znajome kwestie słyszą po raz pierwszy - reagują, jak trzeba, pozorowanym entuzjazmem (obóz rządowy) lub oburzeniem (opozycja). Teatralizacja procesu parlamentarnego nie jest jako taka naganna; mamy z nią do czynienia na co dzień w najstarszym nowożytnym parlamencie - brytyjskim - gdzie na kwestie rządu i opozycji posłowie Izby Gmin reagują rytualnym buczeniem bądź aprobatą, oh yeah, yeah. W Sejmie irytuje co innego: notoryczne mylenie, tak przez aktorów, jak widownię, funkcji performatywnej parlamentu z jego funkcjami merytorycznymi.

By wilk był syty i owca cała

Dla każdego coś dobrego to obowiązkowa formuła każdego exposé. Każdy nowy premier postrzegany był jako reprezentant określonej ideologii, np. Bielecki jako zwolennik ekonomicznego neoliberalizmu, a Pawlak jako przedstawiciel lobby chłopskiego. Chcąc być premierami wszystkich Polaków, musieli łagodzić swój wizerunek, przykrawać jego ideologiczne kontury.

"Wieś stając się europejską, powinna zachować polski charakter" - mówił premier, który szczerze wolałby, by większość chłopów zniknęła z powierzchni ziemi. "Rząd będzie skutecznie bronić naszych rolników przed nieuczciwą konkurencją z zagranicy, przed importem rolnym po sztucznie zaniżonych cenach. Będziemy wspomagać nasz eksport rolny. Trzeba demonopolizować otoczenie rolnictwa, zwłaszcza handel i usługi, a przede wszystkim stwarzać rolnikom łatwiejszy dostęp do kredytów" - brnął nieszczerze. Wreszcie, z większą wiarą, zapowiedział przygotowanie programu szkoleń dla rolników, "którzy w wyniku zmian strukturalnych zdecydują się sprzedać nierentowne gospodarstwa".

Co kto lubi, czyli i wilk syty, i owca cała. "Proces prywatyzacji powinien zostać zintegrowany z bieżącą działalnością przedsiębiorstw państwowych, tak aby prywatyzacja stała się finansowo atrakcyjna i dla dyrekcji, i dla załóg" (Jan Olszewski).

Wobec kogo czuje się rezerwę, tego się dyplomatycznie chwali. "Stojąc na stanowisku rozdziału państwa od Kościoła, szanujemy wkład Kościoła w walkę z systemem komunistycznym i jego obecne wysiłki na rzecz moralnego odrodzenia narodu. W polityce wyznaniowej kierować się będziemy tradycyjną zasadą tolerancji światopoglądowej. W najbliższych miesiącach dołożymy wszelkich starań, by przygotowania do czerwcowej wizyty w Ojczyźnie papieża Jana Pawła II, wobec którego III Rzeczpospolita ma szczególny dług wdzięczności, przebiegały sprawnie" (Bielecki).

Formuła "tak, ale..." ma powszechne, ponadideologiczne zastosowanie. "Dużą wagę mają dla nas stosunki z państwami arabskimi i ze światem islamu, ale będziemy również zwracali uwagę na współpracę i rozwijanie jej z Izraelem, w którym jest tak wielu ludzi wywodzących swe korzenie z tego kraju" (Olszewski; zwraca dodatkowo uwagę osobliwe etniczne uzasadnienie tej konkretnej współpracy). "Pragniemy pokojowego uregulowania konfliktów zarówno w Jugosławii, jak i na Bliskim Wschodzie" (Olszewski). A któżby nie pragnął, dodajmy - tego oraz życia wiecznego dla wszystkich.

Exposé jest okazją do wypowiedzenia tylu życzeń, ile zmieści się na końcu języka - aż dziw, że premierzy nie zażyczyli sobie jeszcze szwajcarskiego dochodu per capita, kaukaskiej średniej życia i włoskiej wydolności seksualnej.

"Chcemy Polski, dającej szanse i nadzieje wszystkim obywatelom, w której zaniknie przedział cywilizacyjny między miastem a wsią, w której obywatele będą mogli swobodnie wybierać miejsce pracy i zamieszkania. Polski, z której młodzież nie będzie musiała emigrować, bo tu znajdzie w ojczyźnie możność życiowego startu. Chcemy gospodarki rynkowej, która będzie działać w ściśle określonych ramach prawnych i w której chronione będą także chrześcijańskie wartości rodziny i innych wspólnot ludzkich. Chcemy w tym dążeniu wykorzystać doświadczenia wielkich demokracji europejskich odbudowujących państwa po drugiej wojnie światowej. Dążymy do Polski, która będzie pełnoprawnym państwem członkowskim Wspólnot Europejskich. Powiąże to naszą demokrację z innymi, zapewni państwu bezpieczeństwo i współpracę gospodarczą, otworzy możliwości dobrobytu dla wszystkich warstw społecznych. Włączy nasz kraj w najpotężniejszy organizm gospodarczy świata" (Olszewski).

Część życzeń sprzed lat, owszem, ziściła się - ale nie dzięki Olszewskiemu i jego obozowi, tylko dlatego, że chciała tego zdecydowana większość obywateli, bez względu na światopogląd, oraz wszystkie rządy, bez względu na ich ideową barwę.

Poetyka ta miesza niedostrzegalnie, acz, przypuszczam, celowo, polityczne fantazmaty z polityczną realnością, życzenia z opisem, rojenia z rzeczowym rachunkiem strat i zysków. Zadowolić chce miasto i wieś, młodych i starych, mężczyzn i kobiety, bogatych i biednych, zdrowych i chorych etc. Zarazem jednym z adresatów każdego exposé jest zbiorcza całość, niesprecyzowany ogół - naród, społeczeństwo, elektorat, Polacy. Im też, Polakom, mówca chce powiedzieć, że o nich dba, że się o nich troszczy, że wsłuchuje się w społeczne sygnały. Łatwo wierzyć, że się to osiągnęło, wygłosiwszy parę komunałów: "Wiem o rosnącym napięciu społecznym. Zdaję sobie sprawę z ogromu oczekiwań opartych na rzeczywistych potrzebach" (Olszewski). Znam was, słyszę, czuję, rozumiem. Gdzie jeszcze jest elektorat, myśli. No właśnie! Więc zasuwa: "Rozwój nowej przedsiębiorczości, udostępnienie nowych technologii produkcji stwarza lepsze perspektywy dla małych miasteczek, dzisiaj tak często pogrążonych w beznadziei" (Olszewski).

Ale z próżnego i Salomon nie naleje, więc warto się zabezpieczyć. "Zdaję sobie sprawę z ogromu oczekiwań opartych na rzeczywistych potrzebach. Możliwości ich spełnienia są w bliskim czasie minimalne" (Olszewski). Tak zabezpieczał się każdy premier.

Przede wszystkim - autostrady

Wierzyć się nie chce, ile razy można obiecywać to samo. "Należy zintensyfikować program budowy autostrad oraz towarzyszącej im infrastruktury usługowej" (Pawlak). "Doskonalić będziemy układ komunikacyjny, w tym w ramach realizacji programu budowy autostrad" (Oleksy). "Czas przyspieszyć realizację programu budowy autostrad" (Cimoszewicz). "Priorytetem rządu w tym zakresie będzie budowa autostrad" (Miller). "Tylko duży wzrost inwestycji w Polsce może spowodować tworzenie nowych miejsc pracy (...) stąd program budowy dróg i autostrad" (Marcinkiewicz). Drogi, jakie są, każdy widzi.

"Wprowadziliśmy nowoczesny, przejrzysty i stabilny system podatkowy" (Bielecki). "Czytelny system podatkowy i uproszczony sposób płacenia podatków przybliży każdemu oczywistą prawdę, że rząd może wydawać tylko tyle pieniędzy, ile zbierze od obywateli" (Hanna Suchocka). "Konieczne będzie także zmodyfikowanie systemu podatkowego tak, aby obciążenia podatkowe były rozkładane bardziej sprawiedliwie niż dotychczas" (Pawlak). "Przedsiębiorcy słusznie oczekują przejrzystości i trwałości systemu podatkowego, dostępności możliwie taniego pieniądza kredytowego, bezpieczeństwa swoich pieniędzy w bankach. Te oczekiwania mój rząd zamierza stopniowo spełniać (oklaski)" (Oleksy). "Podejmiemy głęboką nowelizację ustawy o finansach publicznych i ordynacji podatkowej. (...) Nastąpi także przegląd prawa podatkowego, wyeliminowanie jego luk i nieścisłości. Nie można dłużej tolerować sytuacji, w której organy skarbowe dowolnie interpretują przepisy podatkowe" (Miller).

I tak dalej. Słuchając kolejnego premiera, zyskujemy błogie poczucie, że było źle, ale odtąd sprawy potoczą się już właściwym trybem. Exposés tchną optymizmem, wzmocnionym energicznym słownictwem: "trzeba", "musimy", "stanowczo", "zdecydowanie", "kompleksowo" itp. Poruszając wszelkie możliwe tematy - od kultury po rybołówstwo, od kryzysu bliskowschodniego po kryzys w piłce nożnej - każdy nowy premier daje do zrozumienia, że nic, co polskie, nie jest mu obce, że jak zatroskany ojciec (w jednym przypadku - matka) rozgląda się wypatrując, gdzieżby tu trzeba sprawy naprawić.

Przyspieszymy i usprawnimy

Procedury będą przyspieszane, problemy zdecydowanie eliminowane, przeszkody usuwane, też zdecydowanie. Gdyby ziściły się wszystkie obietnice przyspieszenia, Polska poruszałaby się dziś z najwyższą w przyrodzie prędkością światła.

Obiecywano m.in.: "szczególne przyspieszenie małej prywatyzacji", która "obiecuje najszybsze efekty rynkowe i tworzy podstawy kształtowania się warstwy średniej" (Bielecki); że "przyspieszone zostanie eliminowanie i uproszczone procedury upadłościowe wobec tych przedsiębiorstw, które są niewydajne i powiększają straty obciążające całe społeczeństwo" i że "rząd przystąpi do radykalnego usprawniania aparatu państwowego" (Olszewski), że "niezbędne jest przyspieszenie reformy szkolnictwa zawodowego" i że "przyspieszeniu ulegnie odbudowa Teatru Narodowego, który odegrał tak znaczącą rolę w naszej dawnej i najnowszej historii" (Pawlak), że "przyspieszony i rozszerzony zostanie program narodowych funduszy inwestycyjnych" (Oleksy) oraz że "przyspieszeniu ulegną prace nad nowoczesną ustawą o ogłaszaniu i trybie przygotowywania aktów normatywnych" (Cimoszewicz).

Przyspieszenie dzieli się na zwykłe i nadzwyczajne. Co do zwykłego, słuchając każdego kolejnego premiera zdumiewamy się, dlaczego poprzednicy i ich doradcy nie wpadli dotąd na tak proste pomysły - że wystarczy po prostu przyspieszyć to lub tamto, właściwie wszystko, a nasze życie zmieni się z gehenny w raj. Wskażcie problem, a ja go przyspieszę! Każdy premier ma taką pokusę - to naturalna pokusa władzy.

Co innego przyspieszenie nadzwyczajne, ideologiczne. Jego arcykapłanem jest od lat obecny premier Kaczyński, organizujący kolejne partie przyspieszaczy - Porozumienie Centrum, a potem Prawo i Sprawiedliwość. Jego stanowisko najtrafniej można określić jako rewolucyjne (a ściślej: jakobińskie). Człowiek ten wierzy niewzruszenie w swoje posłannictwo historyczne, a jego otoczenie wierzy w niego jak w święty obrazek. Co do dalszych analogii, wedle Stalina w miarę postępów budowy socjalizmu zaostrzała się walka klasowa, a wedle Kaczyńskiego w miarę odzyskiwania przez Polskę prawdziwej niepodległości zaostrza się potrzeba lustracji.

Kto nie zna tych spraw, niech przestudiuje "Krótki kurs historii WKP(b)" i niech wybierze się do najbliższej biblioteki publicznej, gdzie wypożyczywszy stare gazety zapozna się ze stanowiskiem Porozumienia Centrum. I niech przestudiuje dzieje Komitetu Ocalenia Publicznego (to samo radzę Ludwikowi Dornowi - naszemu Dantonowi na miarę naszego Robespierre'a). Choć w exposé słowo "przyspieszenie" właściwie nie padło, Kaczyński jako premier wciąż zdaje się wierzyć w magiczną formułę rozwiązania wszystkich polskich problemów przez wytropienie i przykładne ukaranie zdrajców narodu. Kaczyński z Dornem nie szykują gilotyn ani gułagu, ale myślą, toutes proportions gardées, bardzo podobnie.

Nadzwyczaj normalne rządy

Exposé to, jak wspomniałem, część cywilizowanego obrządku zmiany władzy. Następca nie urzyna już głowy poprzednikowi i nie demonstruje jej, ociekającej krwią, tłumowi. Zdobytą władzę legitymizuje inaczej, inaczej też uzasadnia i zabezpiecza zmianę przywództwa. Nie zabija potomków ani krewnych obalonego władcy, ale zwykle stara się usunąć jego nominatów, bo nie jest pewien ich lojalności.

Zmiana szefa rządu dokonała się w Polsce pookrągłostołowej dwanaście razy (Waldemar Pawlak był premierem dwukrotnie, Kaczyński jeszcze nim być nie przestał). Premierzy lewicowi podkreślali normalność swego urzędowania, prawicowi jego nadzwyczajność. Zmieniało się to oczywiście w czasie, bo tuż po 1989 r. sytuacja była nadzwyczajna, a im później, tym zwyczajniejsza, ale tendencja pozostaje. Mamy po dziś dzień rządy przełomu i rządy kontynuacji.

Słyszymy: "Oto formujemy gabinet normalny, już nie pierwszy ani też ostatni w demokratycznym państwie. Gabinet, który utworzę, będzie istniał do wolnych wyborów, a więc po nas przyjdzie nie potop, lecz kolejny rząd Rzeczypospolitej" (Bielecki). Kolejny rząd uznał się jednak za nadzwyczajny: "Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Mam pełną świadomość wielkiej powagi tej chwili, kiedy staję tutaj przed pierwszym wolnym Sejmem III Rzeczypospolitej, pierwszym polskim wolnym Sejmem po przeszło pół wieku. Staję, aby przedstawić temu Sejmowi pierwszy rząd, który ten Sejm będzie władny powołać". "Oba poprzednie rządy były w swej istocie tymczasowe. Nie mówię tego w formie zarzutu, ale stwierdzenia faktu" (Olszewski).

Tenże premier ujawnił się jako mistrz retoryki zagrożenia i przełomu. Jego słowa mógłby powtórzyć premier Kaczyński: "Minione pół wieku walki zbrojnej i cywilnej, jawnej i ukrytej, o niepodległość i prawdę, o wolność i godność człowieka, o prawo do wiary i prawo do uczciwości wymaga nadal moralnego i prawnego rozliczenia, nie tylko w imię prawdy historycznej, także po to, by przeciwstawić się poczuciu moralnej bezkarności, które rodzi u jednych cynizm, u drugich zniechęcenie. Bo te pół wieku to był również czas zdrady i zbrodni, kłamstwa i okrucieństwa". "Dzisiaj naród oczekuje od nas odpowiedzi, ostatecznej odpowiedzi, na pytanie: kiedy skończy się w Polsce komunizm? Chciałbym, aby powołanie przez Wysoki Sejm tego rządu oznaczało początek końca komunizmu w naszej ojczyźnie". Ostatnie postulaty brzmią aktualnie. Bo prawdziwa rewolucja nigdy się nie kończy, tylko trwa wiecznie, ku wielkiej radości rewolucjonistów.

***

"Panie Marszałku! Panie i Panowie! Fatalny stan naszej gospodarki nie może, niestety, budzić wątpliwości. Bezsporny też wydaje się fakt popełnienia w ciągu ubiegłych dwu lat poważnych błędów w kierowaniu gospodarką narodową" (Olszewski). Tak będzie zawsze, bo nie wydaje mi się, żeby Polacy umieli kiedykolwiek dorównać gospodarnością Szwajcarom i Holendrom. Chodzi o to, by ta słuszna konstatacja - i wiele innych - nie wiodła nas ku nacjonalistycznej głupocie.

Jak mówi przysłowie, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Kaczyński zarzucił Marianowi Krzaklewskiemu "TKM", a sam robi "TKM" na niespotykaną skalę. Kaczyński (brat brata) powiedział kiedyś "spieprzaj dziadu"... Ufam, że nowy premier usłyszy to samo od wyborców.

Dr SERGIUSZ KOWALSKI (ur. 1953) jest socjologiem, publicystą i tłumaczem. Ostatnio wydał, z pisarką Magdaleną Tulli, "Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści" (2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006