Krymski kram Kremla

"Krym jest sercem ruskiego świata. Naszą duchową ojczyznę wyraża flaga Federacji Rosyjskiej: biały kolor to Białoruś, czerwony Rosja, a niebieski Ukraina. Wszędzie tam mieszkają ruscy ludzie, nawet jeśli niektórzy o tym zapomnieli" - twierdzi lider ruchu "Russkij Krym". Podobnie jak on, czuje wielu mieszkańców ukraińskiego - formalnie - Krymu.

04.05.2010

Czyta się kilka minut

Protesty na ulicach Kijowa i Lwowa; oskarżenia wobec prezydenta o dokonanie zamachu na niepodległość i terytorialną integralność kraju; walki na pięści, jajka i petardy między posłami koalicji rządowej i opozycji - w takiej atmosferze ukraiński parlament ratyfikował w minionym tygodniu umowę "gazowo-wojskową" z Rosją, którą kilka dni wcześniej podpisali prezydenci Ukrainy Wiktor Janukowycz i Rosji Dmitrij Miedwiediew.

Jej głównym punktem spornym - spornym dla Ukraińców, bo rosyjska Duma ratyfikowała ją prawie jednogłośnie - jest swoisty "handel": w zamian za obniżenie ceny, którą Ukraina zapłaci na gaz z Rosji, władze ukraińskie zgodziły się na przedłużenie zgody na stacjonowanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej na Krymie.

Poprzedni prezydent, "pomarańczowy" Wiktor Juszczenko chciał, by rosyjskie wojsko opuściło Ukrainę do 2017 r. Tymczasem Janukowycz - zwycięzca niedawnych wyborów prezydenckich i lider "niebieskiej" Partii Regionów, tworzącej teraz rząd - zgodził się na pozostanie Rosjan przez kolejne ćwierć wieku, aż do 2042 r. Czyli - jak twierdzi "pomarańczowa" opozycja - na zawsze... Janukowycz ostatecznie przypieczętował bowiem tym samym - twierdzą "pomarańczowi" - wpływy Rosji na Ukrainie.

Ale nie tylko: obserwatorzy twierdzą, że umowa "gazowo-wojskowa" daje Rosjanom w prezencie nie tylko bazę na ukraińskim Krymie, ale również coś więcej. Krym może się stać -piszą Anna Górska i Paweł Wołowski z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich - instrumentem "nacisku wobec Ukrainy, który może zostać użyty w przypadku braku zgody Kijowa na realizację określonych - strategicznych z punktu widzenia Moskwy - interesów rosyjskich na Ukrainie".

Rzecz w tym, że już dziś spora część mieszkańców Krymu bardziej czuje się związana z Rosją niż z Ukrainą... Oto opowieść o nich.

"Rosja, duchowa ojczyzna"

- Ruscy są z natury spokojni i pokojowi, ale nie warto ich drażnić, bo gniew ich jest straszny. Jeśli będzie trzeba, wjadą na tankach aż po Niderlandy.

Ruscy, choć zdolni do niewyobrażalnego okrucieństwa, są duchowo czyści i nigdy nie zabijali swoich "Indian". Nie urządzili też nocy św. Bartłomieja.

Ruscy najbardziej na świecie pragną, aby wszyscy ich lubili. Z cudzoziemcami obchodzą się jak z jajkiem.

- Z czarnymi też? - pytam.

- Z czarnymi nie. Ruscy boją się ich, jak goryle żmij.

Czarni - to lekceważące określenie mieszkańców Kaukazu.

Siedzimy w pubie "Skazka" (po rosyjsku: bajka) już trzecią godzinę, a Andriej Skripcow, 33-letni lider ruchu "Russkij Krym", filozof, ekonomista, a w wolnych chwilach poeta nie traci animuszu, błądząc na głos po zakamarkach wschodniosłowiańskiej duszy.

To było do przewidzenia. Rosjanie, czy jak kto woli "Ruscy", uwielbiają autoanalizę. Przy wódce, a jeszcze lepiej przy koniaku z kawą, rozkładają swą skomplikowaną naturę na części pierwsze, odczuwając przedziwną przyjemność w znajdowaniu w niej sprzeczności i dysonansów. Tym bardziej tu, w autonomii krymskiej, gdzie "ruskość" pielęgnuje się z pietyzmem i na przekór granicom.

- Krym jest sercem ruskiego świata. Tu chrzciła się Ruś - kontynuuje niestrudzony Andriej. - Naszą duchową ojczyznę doskonale wyraża flaga Federacji Rosyjskiej. Biały kolor symbolizuje Białoruś, czerwony Rosję, a niebieski Ukrainę. Wszędzie tam mieszkają ruscy ludzie, nawet jeśli niektórzy z nich już o tym zapomnieli.

Krymskie sieroty

Jednak tej ojczyzny Andrieja nie ma na mapach. Mieszkańcy Krymu od 19 lat - od rozpadu ZSRR - czują się zagubieni. Ich tożsamość nie przystaje do geopolitycznych podziałów. Radziecka się przeterminowała, a nowej nie zdołali zbudować. Kijów też nie miał pomysłu na integrację kłopotliwej autonomii z resztą kraju.

W 1991 r., wskutek rozpadu internacjonalistycznego molocha, na styku nowych państw powstały obszary "tektoniczne": Abchazja, Południowa Osetia, mołdawskie Naddniestrze, armeński Górski Karabach. Krym, zwany ukraińską piętą Achillesa, jest w większości zamieszkany przez Rosjan, którzy w 60 lat po przekazaniu półwyspu Ukrainie, z nostalgią spoglądają w stronę Moskwy, a Nikitę Chruszczowa - który odebrał półwysep rosyjskiej republice radzieckiej - nazywają łobuzem.

Kreml chętnie gra na poradzieckich resentymentach, wykorzystując "braci mniejszych" w utarczkach z krnąbrnymi sąsiadami. Samowolne inicjatywy separatystów nie są jednak mile widziane - kiedy w Naddniestrzu nieuznawane przez świat władze zaadoptowały rosyjską flagę jako swój symbol państwowy, Moskwa zareagowała z nieskrywaną irytacją.

W Federacji Rosyjskiej mało kto traktuje poważnie hasła o ogólnoruskiej jedności, co z kwaśną miną przyznają nawet liderzy prorosyjskich organizacji. Andriej Skripcow i na to ma wytłumaczenie: - Wyobraź sobie, że wychowywałaś się w zgodnej rodzinie, ale gdy dorastałaś, umarł twój ojciec, a mama wyszła drugi raz za mąż. I ten mężczyzna nie chce, żebyś z nimi mieszkała. Twoja mama liczy się z jego zdaniem, ale czy przez to będziesz ją mniej kochała?

Przynajmniej teraz krymskie "sieroty" mają  powody do zadowolenia. Z umowy Janukowycz-Miedwiediew oczywiście się cieszą - dla nich rosyjskie okręty Floty Czarnomorskiej stacjonujące na Krymie to już stały element krajobrazu. Nienaruszalny jak najsłynniejszy kurort: pałac "Jaskółcze Gniazdo".

"Kijów chce holokaustu"

Miejscowi liczą teraz również na pieniądze z Rosji. Kryzys ekonomiczny na Ukrainie odbił się na żyjącym z turystyki półwyspie. Prezydent Miedwiediew już zapowiedział - w porozumieniu z Kijowem - modernizację tutejszej infrastruktury.

- Krym powinien zostać wolną strefą ekonomiczną - uważa znajomy dziennikarz z portalu e-krym.

Plany utworzenia wolnej strefy dotyczą jak na razie tylko Sewastopola, który jako miasto specjalnego statusu nie wchodzi w skład krymskiej autonomii. To tu stacjonuje Flota Czarnomorska - i tu ponad 84 proc. wyborców oddało w ostatnich wyborach głos na Janukowycza.

Reszta mieszkańców półwyspu zagłosowała na "niebieskiego" Wiktora bez entuzjazmu, wybierając w ich pojęciu mniejsze zło. Opinie przyszłemu prezydentowi popsuła wielka literatura. To właśnie na Krymie doniecki kandydat powiedział, że Czechow był ukraińskim poetą.

Potem, po zapewnieniach nowej głowy państwa, że ukraiński pozostanie jedynym językiem państwowym, krymscy wyborcy czuli się oszukani. "Wiktor Janukowycz nigdy nie zdradził języka rosyjskiego i uczyni go drugim państwowym na Ukrainie" - przekonywano ich w czasie kampanii wyborczej. To dla tutejszych mieszkańców sprawa najwyższej wagi. Są niezwykle wyczuleni na kwestię językową, co często ociera się o histerię.

- Kijów chce na nas dokonać holokaustu - usłyszałam od prorosyjskiej działaczki. - Etykiety na lekarstwach są po ukraińsku, my ich nie rozumiemy, a to przecież zagraża życiu.

Trudno się pochylić nad skargami o kulturowej dyskryminacji w miejscu, gdzie rosyjski słychać na każdym kroku, a jedynym widocznym objawem ukrainizacji są nieliczne billboardy reklamowe i napisy na urzędach.

Czy na Krymie będzie wojna?

Swoimi wątpliwościami dzielę się z założycielami ruchu "Russkij Krym". Rzecz jasna, nie przyznają mi racji. Rozmawiamy już długo i zaczynam wierzyć, że to z ich strony nie jest przedstawienie.

Ci młodzi, inteligentni ludzie, po dwóch fakultetach, rzeczywiście wierzą w potrzebę zbudowania idyllicznego ruskiego świata i duchowe odnowienie Wschodnich Słowian. Bywają za granicą, jeden z nich studiował na Zachodzie, ale gorąco sprzeciwiają się członkostwu Ukrainy w Unii Europejskiej. Kulturę europejską uważają za obcą i zdemoralizowaną.

Plany mają ambitne. Startują w najbliższych wyborach lokalnych, aby - za kilka lat - wprowadzić na półwyspie swoje porządki. Nie chcą powiedzieć, skąd biorą fundusze na działalność, ale radzą sobie nieźle. Pracujący na pół etatu wykładowca i wyrzucony za polityczną działalność urzędnik mogą sobie pozwolić na wystawne życie miejscowych działaczy.

Aż trudno uwierzyć, że skrzyknęli się w "Odnoklasnikach", rosyjskiej wersji portalu "Nasza Klasa". "Russki Krym" powołali do życia w sierpniu 2008 r.

Wtedy właśnie, po wybuchu konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, świat przypomniał sobie o Krymie.

- Ileż tu się zjechało zagranicznych korespondentów! - wspomina pamiętne lato sekretarka organizacji "Russkaja Obszczina", nalewając herbatę Okuyamie Masasi, japońskiemu dziennikarzowi, który wraz ze mną czeka na spotkanie z przewodniczącym. - I wszyscy pytali, czy u nas też będzie wojna.

Krym typowano jako następny cel "pokojowej operacji" Kremla. Oliwy do ognia dodawała rosyjska telewizja, emitując w owym czasie serię programów, w których w sposób niedwuznaczny sugerowano, że półwysep był, jest i na zawsze pozostanie rosyjski.

Sekretarka z groźną miną mówi, że jeśli Kijów nie zaprzestanie wrogich działań, to i owszem, a jakże, wojna będzie nieunikniona, po czym uśmiecha się dobrotliwie. Na Krymie radykalne hasła są stałym elementem gry politycznej i nie należy brać ich zbyt poważnie.

Licytacja na rosyjskość

Ale półwysep tylko w przekazach medialnych przypomina Osetię czy Kosowo. Lata 90. przebiegały tu co prawda burzliwie - proklamowano powstanie Republiki Krym z lokalnym prezydentem na czele, a temperaturę sporu podgrzewali powracający na półwysep Tatarzy, wyrzuceni stąd w 1944 r. Na szczęście jednak nie doszło do rozlewu krwi (najstarsi mieszkańcy twierdzą, że to dzięki licznej obecności radzieckiej inteligencji, która upodobała sobie tutejsze kurorty).

Krym uzyskał autonomię ze stolicą w Symferopolu i w tej formie funkcjonuje do dziś. Od czasu do czasu zdarzają się polityczne awantury: antynatowskie marsze, butne wezwania do odłączenia się od Ukrainy (srogo karane przez ukraińskie sądy), spory o pomniki... Wszystko to jednak fasada, koloryt regionu, w którym odbija się tęsknota za utraconą tożsamością.

Umierać za niepodległość tutejsi mieszkańcy nie mają zamiaru.

Radykalne hasła służą miejscowym politykom. Nawet niedawną kampanię prezydencką potraktowano tu jako preludium do wyznaczonych na wiosnę wyborów lokalnych. - Przyjedź w maju, to dopiero będzie się działo - zapewnia mnie Natalia Lantuch, dziarska deputowana rady miejskiej w Symferopolu.

Na schedę po skłóconej wewnętrznie krymskiej Partii Regionów ostrzy sobie zęby ruch wyborczy "Russkoje Jedinstwo". "Ruska jedność" chce zmonopolizować prorosyjski elektorat. To trudne zadanie. Na rynku wyborczym panuje duże rozdrobnienie. Każda z partii ma swojego lokalnego oligarchę, który sponsoruje jej działalność, zabezpieczając tym sposobem swoje interesy.

Konkurujących ze sobą "ruskich" organizacji, których działacze oskarżają się wzajemnie o cyniczne wykorzystywanie wartości, jest co najmniej kilka. Skripcow nazywa ich "profesjonalnymi Ruskimi".

"Wróg" rodem z Ukrainy

Skłócone organizacje mają jednak wspólnego wroga - ukraińskiego nacjonalistę, złowrogiego banderowca, przedstawiciela obcego kręgu kulturowego. Wypisz wymaluj aktywistę "Partii Swoboda", która w Symferopolu ma swój lokalny oddział.

- Podobno na całym Krymie jest was zaledwie czworo - pytam.

- Kto tak powiedział? - denerwują się po ukraińsku dwaj młodzi mężczyźni.

- Słyszałam w "Russkoj Obszczinie"

- A wiesz, że jej przewodniczący jest Żydem? Oni twierdzą, że Bułgarem. Ale jeśli tak, to dlaczego nie broni praw Bułgarów, a wtrąca się w nie swoje sprawy?

"Partia Swoboda" idealnie pasuje do opisu wroga: szowinistyczna, ultraprawicowa, rodem z Zachodniej Ukrainy. Jej działacze domagają się odebrania autonomii, rozwiązania lokalnego parlamentu, postawienia pomników UPA na półwyspie i śnią o broni atomowej, żeby Ukraina mogła wreszcie obronić się przed sąsiadami. Wszystkimi dookoła.

O najnowszej umowie mówią, że to międzynarodowy spisek: USA pozwoliły Rosji szarogęsić się na Krymie w zamian za pozostawienie amerykańskiej bazy w Kirgistanie. Ukraina jest tylko pionkiem w tej rozgrywce. Chłopaki z partii "Swoboda" zapowiadają protesty.

Tyle że jej krymskich aktywistów rzeczywiście można policzyć na palcach. Na urządzane z rzadka akcje uliczne przyjeżdżają ze wsparciem zachodnioukraińscy koledzy (ku uciesze prorosyjskich działaczy, dla których to woda na polityczny młyn).

***

Tymczasem codzienny Krym żyje swoim ciasnym życiem i dla wielkiej polityki nie ma tu zbyt wiele miejsca. Widać to doskonale na symferopolskim rynku, gdzie mieszają się przedstawiciele różnych narodowości i nikt się specjalnie nie dziwi istniejącej symbiozie.

- Które cieszą się większym powodzeniem? - Pytam w stoisku z pasmanterią o wiszące obok siebie szelki w barwach narodowych Ukrainy i Rosji.

- Żadne - macha ręką sprzedawca. - Ludzie ostatnio spoważnieli i kupują tylko czarne lub brązowe.

W sezonie polityczne awantury milkną. Przyjeżdża bowiem prawdziwy władca tej przedziwnej krainy. Turysta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2010