Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na słynnej kreskówce o zwierzątku z dobrym sercem wychowały się całe pokolenia Czechów, ale także Polaków. Świat się zmienił, lecz bajka autorstwa Zdeňka Milera do dziś pozostała w naszym regionie jedną z najbardziej popularnych. Wydawało się, że jej bohater jest wieczny; że kolejni rodzice z przejęciem będą wprowadzać swoje dzieci w świat kreta, który nawet z lnu potrafi uszyć spodenki z kieszeniami.
Niedawno powstały jednak nowe przygody Krecika… produkcji chińskiej. A w Pradze padają już pytania: czy to ciągle to samo? Pierwszy odcinek pokazano – w oprawie godnej narodowego skarbu – na praskim Hradzie w obecności prezydenta Miloša Zemana. Jednak zapowiedź nowego serialu przeraziła czeskich rysowników, filmowców i krytyków: Krecika zaprezentowano w technologii 3D, na tle jaskrawej i kiczowatej scenerii; jego nowym przyjacielem została egzotyczna panda. Poza tym zwierzątko, które dotychczas tylko wzdychało „Ach jo”, przemówiło. Jednym słowem, do oryginału, który zdobywał nagrody na światowych festiwalach, chińskiemu Krecikowi jest dość daleko.
Umowę o produkcji nowych odcinków „Krecika” podpisano w ubiegłym roku podczas wizyty w Chinach prezydenta Zemana, która przebiegała pod znakiem wielkich interesów. Zeman powiedział wtedy, że o prawach człowieka pouczać Chińczyków nie zamierza; chce natomiast skoncentrować się na wzroście ekonomicznym i „stabilizacji” społeczeństwa. Za symbol Republiki Czeskiej – i zarazem znakomity produkt eksportowy – uznał właśnie Krecika.
Wnuczka Zdeňka Milera, Karolína (właścicielka praw do Krecika), nie musiała podpisywać kontraktu. Chińczycy – lub ktokolwiek inny – mogli kupić prawa do jego wizerunku i zrobić ze stworzonkiem, co tylko chcieli. Na tym przecież polega wolny rynek. Karolína Milerová tłumaczyła, że „dzięki temu dzieło dziadka będzie żyć dalej, a jego dziedzictwo się rozwijać”. Ale wielu Czechom trudno pozbyć się wrażenia, że coś tu zgrzyta – i chyba nie takiego „rozwoju” Miler by sobie życzył. Coś po drodze zgubiono, coś zniszczono – a ta strata dotyka całych pokoleń wychowanych na Kreciku, dla których był on czymś więcej niż tylko „produktem eksportowym”. „Ach jo”, westchnąłby może i sam Krecik. ©℗