Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Czy my jesteśmy w Krakowie, czy my jesteśmy w Yellowstone?”. Cóż za wspaniały początek przygodnej znajomości! Dodajmy jeszcze trzy znaczące literki: PKP, i mamy potencjał na niezapomniane zdarzenie, autentyczny intercity-happening. Warsaw-City – Wawel-City: oto relacja z zatłoczonego składu. Nie dziwota zatem, że pierwsza część zagajenia dotyczyła Krakowa, jako że pociąg dojeżdżał z pewną taką kilkunastominutową dezynwolturą, dojeżdżał, ale właściwie stał kilkaset metrów od celu. Czynny wagon Wars robił robotę w zakresie alkoholowym, że tak lekkim objazdem powrócę do genezy pytania z pierwszej linijki: „Czy my jesteśmy w Krakowie, czy my jesteśmy w Yellowstone?!”.
Usłyszałem ponowiony pytajnik z transakcentacją i zorientowałem się, że ja właśnie jestem adresatem. A właściwie nie ja, tylko moje kilkunastoletnie futerko z second handu, czyli eksźrebak, wzięty za misia, najwyraźniej amerykańskiego. Alternatywa od razu stała się mniej zalotna, a zgoła namolna, zwłaszcza że zarysował ją jeden z dwóch panów, którzy często a chwiejnie pielgrzymowali do wagonu restauracyjnego. Obydwaj byli już mocno zrestaurowani piwem, a może i nie tylko. Jeden pytał, drugi się śmiał, co akurat łatwo było stwierdzić w świetle całkowitego braku maseczki.
„Widzisz, Witoldzie, pracujemy w branży budowlanej, i z rzadka jeździmy w delegacje, a – jak widzę – szkoda, bo w delegacji jest ciekawie, można zwiedzić USA i zapolować na niedźwiedzie” – powiedział ten, co mówił do tego, co się śmiał. Śmiejący się mrugnął – nie wiadomo, czy to był tik czy znak do ataku. Później wydarzenia w pociągu potoczyły się błyskawicznie: bardzo duży, bardzo pijany pan budowlaniec się zamachnął, stojący dotąd pociąg nagle szarpnął i ruszył z kopyta, pan z Yellowstone wpadł na tego drugiego branżowego pana, co się śmiał, zatoczyli się na koniec przedziału i upadli, a ja wysiadłem na stacji Kraków Gł. Na zakończenie przygody dotarły do mnie jeszcze bardzo głośne okrzyki leżących, dość abstrakcyjne: „Szczepmy się!”. Zaprawdę, szczepmy się! ©