Kradzież stulecia we Lwowie

Zaginięcie cennych starodruków ze zbiorów Lwowskiej Galerii Sztuki to smutna i niepokojąca informacja. Pokazuje też, jak ważna dla dóbr kultury w tym kraju może być polsko-ukraińska współpraca.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

Jacek Malczewski, Pytia, 1917 r., Lwowska Galeria Sztuki / Repr. Jan Mehlich / wikipedia.org
Jacek Malczewski, Pytia, 1917 r., Lwowska Galeria Sztuki / Repr. Jan Mehlich / wikipedia.org

W pierwszych dniach stycznia Lwowska Galeria Sztuki im. Borysa Woźnickiego ogłosiła, że z jej zbiorów zaginęło 95 starodruków oraz dwa rękopisy. Ich brak odkryto podczas inwentaryzacji przeprowadzanej na polecenie Tarasa Wozniaka, który jesienią ubiegłego roku został nowym dyrektorem muzeum. O przestępstwie natychmiast poinformowano ukraińskie Ministerstwo Kultury, Prokuratora Generalnego Ukrainy oraz policję.

Informacja o prawdopodobnej kradzieży wywołała duże poruszenie – nie tylko we Lwowie. Wszak zaginęła niemalże jedna szósta starodruków Muzeum Sztuki Dawnej Książki Ukraińskiej, które jest oddziałem Lwowskiej Galerii (w zbiorach tych było 586 ksiąg i 58 rękopisów). Do tego skradzione książki były bardzo cenne, przede wszystkim z XVII i XVIII wieku. Był wśród nich także egzemplarz datowanej na 1574 r. księgi liturgicznej „Apostoł”, wydanej we lwowskiej drukarni Iwana Fedorowa (Fedorowicza) i uznawanej za pierwszą drukowaną książkę na Ukrainie. Władze Galerii wstępnie oszacowały, że utracone druki mogą być warte nawet kilka milionów dolarów.

Ihor Chomyn, główny inwentaryzator Lwowskiej Galerii Sztuki, informował na konferencji prasowej, że „o pewnych rzeczach nie powiemy, jednak wszystko wskazuje na to, że [kradzieże] trwały latami”. W Muzeum Książki od lat nie przeprowadzano inwentaryzacji zbiorów. Obecna zaś – jak podkreślał na tej samej konferencji Taras Wozniak – jeszcze trwa. „Na razie sprawdziliśmy tylko dział dawnych druków cyrylicznych. Nie sprawdzono jeszcze dawnych druków łaciną oraz biblioteki, w której są zgromadzone książki od XIX wieku” – podkreślał.

Być może więc nie jest to koniec fatalnych wieści ze Lwowa.

Lwów, miasto muzeów

Po ujawnieniu kradzieży wręcz narzuca się pytanie o bezpieczeństwo dóbr kultury przechowywanych w ukraińskich muzeach, bibliotekach i archiwach. Tym bardziej że nie jest to pierwszy tego typu przypadek we lwowskich instytucjach.

W 2004 r. w Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym Ukrainy odkryto brak kilkuset dokumentów, a także rycin. Tylko część z nich w tym samym roku odnaleziono w Kijowie. W następnym roku doszło do włamania do Lwowskiej Narodowej Naukowej Biblioteki Ukrainy im. Wasyla Stefanyka, w której jest przechowywana część dawnych zbiorów polskiej biblioteki Ossolineum. Po inwentaryzacji zbiorów odkryto brak m.in. ponad 650 grafik, powstałych od XVI do początku XX wieku. Z kolei w 2010 r. z Muzeum Narodowego skradziono 40 obiektów, w tym cenne starodruki i rękopisy, a w następnym roku – ze zbiorów sztuki ludowej tegoż Muzeum – ponad 150 dzieł.

Dobrze pamiętany jest też brutalny napad z 1992 r., podczas którego z Galerii Sztuki skradziono „Nokturn” i „Pojednanie” Artura Grottgera oraz szkic Jana Matejki do obrazu „Jan Sobieski pod Wiedniem”. Jeden z pracowników Galerii zginął podczas napadu, drugi – Dmytro Szelest, kustosz i znawca polskiej sztuki – zmarł w drodze do szpitala.

Pytanie o los tamtejszych dóbr kultury jest ważne dla Ukraińców, ale także – z oczywistych względów – dla Polaków. Lwów, jego archiwa, muzea i biblioteki, zajmuje przecież szczególne miejsce na mapie polskiej kultury i historii. Tylko kilka przykładów. To we Lwowie w 1817 r. Józef Maksymilian Ossoliński tworzy Zakład Narodowy im. Ossolińskich, przy którym w 1841 r. otwiera się Muzeum Książąt Lubomirskich. W 1874 r. powstaje tu Miejskie Muzeum Przemysłu Artystycznego. Sześć lat później otwiera się Muzeum Przyrodnicze im. Dzieduszyckich, a w 1893 r. Muzeum Historyczne miasta Lwowa. W 1908 r. powstaje Muzeum Narodowe im. Króla Jana III.

Swoje muzeum tworzą także Ukraińcy. W 1905 r. z inicjatywy metropolity Andrija (Andrzeja) Szeptyckiego otwarto Muzeum Cerkiewne, przemianowane trzy lata później na Ukraińskie Muzeum Narodowe. Wreszcie w 1933 r. zapadła decyzja o powołaniu Muzeum Żydowskiego.

Więcej niż symbolicznym miejscem jest Lwowska Galeria Sztuki – do 1998 r. pod nazwą Lwowska Galeria Obrazów. Powołana przez władze Lwowa w 1897 r. i otwarta w 1907 r., szybko – po zakupach m.in. kolekcji Jana Jakowicza oraz licznych darach (w tym Bolesława Orzechowicza i Leona Pinińskiego) – stała się jednym z największych i najważniejszych polskich muzeów.

Zostawione same sobie

II wojna światowa zmieniła mapę instytucji kultury we Lwowie. Wiele zlikwidowano, zbiory zaś przemieszano. W 1944 r. część kolekcji archiwalnych, bibliotecznych i muzealnych Niemcy wywieźli na tereny dzisiejszej Polski, w tym wybrane obiekty z Ossolineum oraz obrazy Matejki: „Unię lubelską”, „Rejtana” i „Batorego pod Pskowem”. W latach 1946-1947 niektóre zbiory, w tym „Panorama racławicka”, trafiły do pojałtańskiej Polski jako „dar narodu ukraińskiego dla narodu polskiego”.

Jednak nadal większość polskich kolekcji, w tym ok. 70 proc. przedwojennego zasobu Ossolineum, pozostało we Lwowie. A do tamtejszych kolekcji po II wojnie trafiały liczne obiekty pochodzące z tamtejszych zbiorów kościelnych i prywatnych. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić dobrą wystawę sztuki polskiej bez obiektów z Lwowskiej Galerii Sztuki, posiadającej wybitny zbiór polskiego malarstwa, poczynając od portretów sarmackich, obrazów Marcello Bacciarellego, Artura Grottgera, Henryka Rodakowskiego („Portret córki”), Jana Matejki („Portret dzieci”) i Józefa Chełmońskiego, aż po dzieła Stanisława Wyspiańskiego, Jana Stanisławskiego, Olgi Boznańskiej oraz unikalny wybór – łącznie liczący aż 68 prac – Jacka Malczewskiego. Galeria posiada też cenne dzieła sztuki zachodniej, w tym „U lichwiarza” Georges’a de La Toura, jedno z najcenniejszych dzieł w tej części Europy, a pochodzące z rzeszowskiej kolekcji Dąmbskich.

Obecne zaginięcie starodruków pokazuje stan, w jakim znajduje się wiele ukraińskich instytucji kultury. Pouczający jest tu komentarz Kataryny Czujewej, członkini Prezydium Komitetu Ukraińskiego ICOM (Międzynarodowej Rady Muzeów). „Powiedzieć, że »wykrycie braków« w muzeach ukraińskich to przykra wiadomość, to nic nie powiedzieć” – podkreślała w wypowiedzi dla portalu zbruc.eu. „Podczas gdy w innych krajach muzea są instytucjami cieszącymi się dużym zaufaniem społeczeństwa – mówiła dalej Czujewa – fakty cichego rozkradania kolekcji w czołowych muzeach Ukrainy mogą podważyć to zaufanie, które oddani sprawie muzealnicy codziennie budują swą pieczołowitą pracą. Moim zdaniem sytuacja [we lwowskich muzeach] może służyć jako przykład destrukcyjnych tendencji w dziedzinie, która powinna być wzorcem dotrzymania standardów zawodowych i etycznych, ponieważ to muzea przechowują dziedzictwo kulturowe ludzkości dla niniejszych i przyszłych pokoleń”. Po czym dodała: „Po ścisłej kontroli w czasach sowieckich, w ciągu ostatnich 25 lat muzea zostały jakby pozostawione same sobie”.

„Jeździliśmy po wioskach”

Ostatnia uwaga Kataryny Czujewej ma kluczowe znaczenie: muzea, ale także biblioteki czy archiwa, w znacznej mierze w wolnej już Ukrainie zostały pozostawione same sobie.

Zapytany przez „Tygodnik” o największe problemy, z jakimi dziś zmaga się kierowane przez niego muzeum, Taras Wozniak odpowiada, że jego „struktura, a jest to największa lwowska instytucja muzealna, powstała 50 lat temu i nie odpowiada dzisiejszym wyzwaniom”. I wymienia praktyczne problemy: poziom płac uniemożliwiający szybką i radykalną wymianę pracowników oraz brak finansów na rozwój działalności wystawienniczej Galerii.

Paradoksalnie, obciążeniem jest też przeszłość Galerii i pamięć o jej wieloletnim dyrektorze Borysie Woźnickim, który kierował nią od 1960 r. aż do śmierci w wypadku samochodowym w 2012 r., czyli łącznie przez 50 lat! W 2013 r. muzeum nadano jego imię. „To jest atak na Borysa Woźnickiego” – tak Łarysa Razinkowa-Woźnicka, jego córka i następczyni na stanowisku dyrektora, zareagowała na ujawnienie zaginięcia starodruków.

Zasługi Woźnickiego są niepodważalne. To on przez lata ratował dzieła sztuki z opustoszałych kościołów i innych budynków (uważa się, że uratował blisko 36 tys. obiektów!). Kilka lat przed śmiercią wspominał w rozmowie opublikowanej w „Kwartalniku Literackim Kresy”: „Zbierając porzucone obiekty, myślałem o nich jak Europejczyk. Po wojnie z lwowszczyzny wyjechali od nas Polacy. Tylko we lwowskim województwie pozostało opuszczonych 500 kościołów. W 1946 r. zlikwidowano Kościół greckokatolicki. Zamknięto wówczas ponad 800 cerkwi. W tych wszystkich cerkwiach i kościołach urządzono magazyny. Jeździliśmy od wioski do wioski, od miasta do miasta, od kościoła do cerkwi i zbieraliśmy wszystko, co można było jeszcze uratować. Nie zdjęliśmy żadnej rzeczy ze ściany czynnej świątyni. Znajdowaliśmy rzeczy w różnych miejscach, czasami w krzakach, w komórce. W latach 60. i 70. nie myślałem: to polskie, a to ukraińskie”.

To przede wszystkim dzięki jego staraniom przetrwały dzieła Jana Jerzego Pinzla i innych rzeźbiarzy lwowskich XVIII wieku, dziś uznawanych za jeden z największych fenomenów artystycznych tego czasu. Z inicjatywy Woźnickiego przeprowadzono renowacje zamków w Olesku i Złoczowie, a także rozpoczęto prace w Podhorcach, jednej z najwspanialszych rezydencji dawnej Rzeczypospolitej, dziś znajdującej się na mało chwalebnej liście stu cennych zabytków na świecie zagrożonych zniszczeniem. Galeria Sztuki otwierała kolejne oddziały, zajmując m.in. Pałac Potockich.

Zaczarowane koło

Jednak samo lwowskie muzeum coraz bardziej odstawało od standardów nowoczesnego muzealnictwa na świecie, zarówno w zakresie przechowywania i konserwacji, jak i wystawiennictwa. Nieprzypadkowo chyba w ostatnim ćwierćwieczu głównymi partnerami Lwowskiej Galerii po stronie polskiej były Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu i Muzeum Regionalne w Stalowej Woli, a ostatnio Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie – instytucje rzutkie i prowadzące ciekawą działalność wystawienniczą, jednak niebędące siłą rzeczy najważniejszymi ośrodkami muzealnymi w naszym kraju.

Mianowanie dyrektorem Galerii we wrześniu 2016 r. Tarasa Wozniaka – osoby od lat znaczącej dla życia intelektualnego Lwowa (m.in. redaktora naczelnego kwartalnika „Ji”), znanej też dobrze w Polsce i jednocześnie niezwiązanej dotąd z muzealnictwem – ma być, można sądzić, próbą nowego otwarcia i wprowadzenia jej w świat XXI wieku. Zresztą sam fakt bezzwłocznego poinformowania opinii publicznej o odkrytej kradzieży pokazuje zmianę obyczajów.

Na pytanie „Tygodnika” o przyczynę obecnych kłopotów Wozniak odpowiada: – Z jednej strony stary system funkcjonowania instytucji kultury uniemożliwia dokształcanie pracowników, z drugiej zaś stara kadra stopuje wszystkie próby szybkiej modernizacji systemu. To zaczarowane koło...

Po czym dodaje: – Trzeba też pamiętać, że na Ukrainie toczy się wojna i środków na wszystko inne [niż wojenny wysiłek] nie jest zbyt wiele. Oprócz tego Ukraina nie może korzystać ze środków przeznaczanych na kulturę w krajach Unii Europejskiej.

A jak ważne mogą to być fundusze, dobrze przekonały się polskie instytucje kultury.

Polska dla Ukrainy

Tymczasem modernizacja instytucji odpowiedzialnych za dziedzictwo kulturalne na Wschodzie, w tym na Ukrainie, ma kluczowe znaczenie także dla Polski.

Nasz kraj od lat mocno angażuje się w konserwację dóbr kultury związanych z polskim dziedzictwem, także finansowo. W 2014 r. wydatki z programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego poświęconego ochronie dziedzictwa za granicą wyniosły prawie 4,5 mln zł, a w 2015 i 2016 r. każdorazowo po ponad 5,5 mln. W tym roku na ten cel zaplanowano 4,6 mln zł.

W przypadku Ukrainy rocznie z tych środków wydatkowano ok. 2-2,5 mln, czyli mniej więcej połowę lub więcej. Znacząca ich część przeznaczona jest na prace konserwatorskie we Lwowie. Prace od lat są przeprowadzane m.in. w katedrach łacińskiej i ormiańskiej oraz w kościele pojezuickim Piotra i Pawła, a także na tamtejszym cmentarzu Łyczakowskim. Konserwowana jest też kolegiata Świętej Trójcy w Ołyce, kościół św. Mikołaja w Kamieńcu Podolskim oraz żółkiewska kolegiata św. Wawrzyńca.

Jednak – co istotne, a niekoniecznie dostrzegane – w pracach uczestniczyli tamtejsi konserwatorzy. Pierwszy wspólny polsko-ukraiński zespół powstał w 2007 r., gdy rozpoczynano prace na cmentarzu Łyczakowskim. Duże znaczenie ma też prowadzony od 2003 r. program stypendialny „Gaude Polonia” przeznaczony dla młodych twórców kultury z krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Liczną grupę wśród nich – dziś już blisko 70 osób – stanowią właśnie konserwatorzy z Ukrainy.

Wspólny obowiązek

Nie zawsze ta współpraca jest łatwa. Znacząca jest tu historia konserwacji „Bitwy pod Parkanami” i „Bitwy pod Wiedniem” Martina Altomontego, pochodzących z kolegiaty św. Wawrzyńca w Żółkwi, a będących obecnie własnością Lwowskiej Galerii Sztuki (uratowanych przed zniszczeniem przez Borysa Woźnickiego).

Prace nad tymi obrazami znacznych rozmiarów – każdy o wymiarach przeszło 65 m2 – to jedno z największych osiągnięć konserwatorskich w ostatnim ćwierćwieczu. W latach 2007-11 prowadził je polsko-ukraiński zespół w Warszawie i kosztowały prawie 4,5 mln zł. Polska chciała, by dzieła wróciły do żółkiewskiej kolegiaty. Nie zgodziła się na to strona ukraińska. Ostatecznie obrazy trafiły do zamków w Olesku i Złoczowie, gdzie nie ma odpowiednich warunków ekspozycyjnych. Konserwacje pozostałych dwóch wielkich płócien Altomontego – „Bitwy pod Chocimiem” i „Bitwy pod Kłuszynem” – w ogóle się nie rozpoczęły.

Przykład obrazów z Żółkwi nie oznacza, że możemy zastępować innych w zajmowaniu się naszym dziedzictwem na Wschodzie. Przeciwnie, Polska musi robić wszystko, aby odpowiedzialność za to dziedzictwo ponosiły kraje, w których się ono obecnie znajduje. My tylko możemy w tym pomagać. Bo, jak mówił Adolf Juzwenko (dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu) na konferencji o polskiej polityce wschodniej w październiku 2016 r., organizowanej od lat przez wrocławskie Kolegium Europy Wschodniej, to dziedzictwo często jest od wieków związane z terenami, na których się dziś znajduje.

I podawał przykład kierowanego przez siebie Ossolineum. Jego miejsce – podkreślał Juzwenko – jest zarówno we Wrocławiu, jak i we Lwowie. W pierwszym z tych miast jest obecnie instytucja, a w drugim przeważająca część kolekcji. A naszym obowiązkiem jest wspólne opiekowanie się tym dziedzictwem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017