Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prof. Wojciech Sadurski ("Gazeta Wyborcza" 5-6 stycznia 2008) prezentuje za Ronaldem Dworkinem dwa takie modele. Pierwszy to model państwa religijno-tolerancyjnego, w którym państwo otwarcie wspiera religię jako taką, uznając ją za ważną siłę pozytywną. Drugi to model państwa świecko-tolerancyjnego, polegający na tym, że państwo nie angażuje się ani na rzecz ateizmu, ani religii jako takiej. W Polsce obowiązuje zasada bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych, co zbliża nasz kraj (przynajmniej teoretycznie) do modelu świecko-tolerancyjnego. Tyle że każdy polski polityk ma do czynienia z faktem, że większość obywateli utożsamia się z Kościołem i że Kościół pozostaje ważną siłą opiniotwórczą. Stąd z jednej strony liczenie się z opinią publiczną często oznacza liczenie się z opinią Kościoła, z drugiej strony pojawiają się wysiłki, by tę opiniotwórczą siłę Kościoła dyskredytować, np. przedstawiając tę instytucję jako stado rozszalałych dewotek prowadzonych przez cynicznego i koniecznie grubego proboszcza lub po prostu kładąc znak równości pomiędzy pojęciami "Kościół" i "Radio Maryja".
Zgoda na obowiązujący obecnie model ustrojowy w żadnym razie nie oznacza wykluczenia Kościoła z debaty publicznej. Pozostaje sprawa języka i argumentacji, która nie powinna być ani teologiczna, ani ideologiczna. W debacie o religii na maturze argumentem będzie status kandydatów na istniejące w naszych uniwersytetach wydziały teologiczne, dofinansowywanie zaś uczelni katolickich (prowadzących zresztą także kierunki całkowicie świeckie) można uzasadnić ich wkładem w poziom narodowej oświaty.
Dobrem społecznym jest także większa liczba księży wykształconych niż niedouczonych. Czy dostosowanie warszawskiej budowy pod wezwaniem Bożej Opatrzności do celów kulturalnych, a nie tylko kultowych, musi być uznane za "szatański pomysł"? Głos Kościoła w sprawie in vitro na pewno nie okaże się decydujący, a wprowadza do debaty elementy, które w medialnym wymiarze łatwo uchodzą uwadze; elementy bynajmniej nie wyłącznie natury religijnej, ale filozoficznej, jak choćby problem dyskryminowania życia płodu ze względu na jego przewidywaną jakość, czy medycznej, przez uświadomienie, że wspomagane poczęcie ludzkiego życia to nie to samo co stymulator serca czy endoproteza.
Bez funduszy na budowę Centrum Opatrzności Bożej, bez dofinansowywania katolickich uczelni, bez stopni z religii na maturze Kościół będzie istniał, będzie też istniał po liberalizacji ustawy aborcyjnej. Jeśli w tych sprawach zabiera głos, to nie w imię poszerzania swojej władzy, ale przekonany, że zabiega o dobro człowieka i społeczeństwa. W społeczeństwie pluralistycznym jego głos należy traktować jako jeszcze jeden głos w publicznej debacie. Szkoda, że czasem ten głos brzmi arogancko, roszczeniowo, arbitralnie.
Ale nawet bez powyższego sporów w tej sferze uniknąć się nie da. Byle wzbogacały one debatę, nie zaś rozpalały złe namiętności, i byle dotyczyły meritum, a nie stawały się elementami małych rozgrywek politycznych.