Katolickie media i polityka

Z Ewangelii nie można wyprowadzić politycznego modelu społeczeństwa, rządu czy partii. Kościół pozostaje więc społecznością ponadpartyjną, nie identyfikuje się z żadną partią i żadna partia nie ma prawa go reprezentować. Ma służyć dobru całej wspólnoty i otwierać się na wszystkich ludzi dobrej woli.

18.04.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Przekonanie, że katolickim mediom nie wolno dotykać problemów politycznych, bywa używane jako magiczne kryterium katolickości. Jest to efekt lansowanej w PRL ideologii, ale nie wyłącznie. Kard. Joseph Ratzinger w eseju dołączonym do wznowionego w 2000 r. "Wprowadzenia w chrześcijaństwo", napisanego w 1968 r., zwraca uwagę na wywodzący się z XIX w. pogląd, że religia jest zjawiskiem subiektywnym, że należy do sfery prywatnej człowieka i że jako taka nie może wpływać na bieg dziejów. Nie bez wpływu marksizmu - pisze ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary - zapanowało przekonanie, że wybawienie człowieka dokonuje się na drodze działalności politycznej i gospodarczej: tylko w tej sferze kształtuje się przyszłość, a rozprawianie o Bogu nie ma związku ze sferą praktyki i z rzeczywistością. Język religijny może mieć, co najwyżej, znaczenie symboliczne, np. kiedy w postaci Chrystusa widzi się ucieleśnienie cierpiących i pokrzywdzonych. W ten sposób, zdaniem Ratzingera, wiara znów została zamknięta w getcie, tym razem w "braku funkcji".

Niezależność i autonomia...

Negatywny stosunek do politycznego zaangażowania Kościoła można zrozumieć w świetle zaszłości historycznych. Chrześcijaństwo, zrodzone z niewielkich, marginesowych wspólnot, stało się siłą polityczną i Kościół katolicki przez stulecia był potężnym aktorem wielkiej, światowej polityki. Połączenie roli politycznej z rolą głosiciela Ewangelii nie najlepiej służyło apostolskiej misji i Kościół z roli politycznego protagonisty, nie zawsze z własnej inicjatywy, szczęśliwie się wycofał. Zostało to jasno wyrażone w dokumentach Vaticanum II i wcielone w życie w praktyce rządzenia Kościołem ostatnich pięciu papieży.

Warto przypomnieć w ogólnym zarysie zasady, których się w tej materii trzyma Kościół katolicki. Uznaje mianowicie, że państwo i Kościół są - każde w swej dziedzinie - niezależne i autonomiczne, a Kościół w żadnym przypadku nie chce się wtrącać w rządy państwa ziemskiego, od państwa zaś oczekuje wzajemności.

W społeczeństwach pluralistycznych właściwe stosunki między wspólnotą polityczną a Kościołem polegają na tym, że Kościół:

  • prowadzi ludzkość do Królestwa Bożego i nie dąży do władzy politycznej;
  • służy transcendentnemu wymiarowi osoby ludzkiej i dobru wspólnemu, nie angażując się w mechanizmy uprawiania polityki;
  • wciela się w konkretne narody i kultury, nie utożsamiając się ze wspólnotą polity-
  • czną;
  • wzywa do sprawiedliwości społecznej i solidarności, lecz nie wiąże się z żadnym ustrojem;
  • oświeca ludzkie drogi światłem Ewangelii, ale nie wytycza własnej "drogi", jakoby zawierającej optymalne z chrześcijańskiego punktu widzenia rozwiązania społeczno-ustrojowe.

Z Ewangelii nie można bowiem bezpośrednio wyprowadzić politycznego modelu społeczeństwa, rządu czy partii. Kościół pozostaje więc społecznością ponadpartyjną, nie identyfikuje się z żadną partią i żadna partia nie ma prawa go reprezentować. Kościół ma służyć dobru całej wspólnoty i otwierać się na wszystkich ludzi dobrej woli.

...ale nie milczenie i izolacja

Nikt nie oczekuje od Kościoła, że zamknięty w wieży z kości słoniowej nie będzie się angażował w sprawy polityczne. Przeciwnie: z milczenia w pewnych sytuacjach czyni się Kościołowi zarzut. Wpływ na bieg spraw politycznych papieży od Jana XXIII do Jana Pawła II jest oczywisty. Janowi Pawłowi II stawiano w tej materii zarzut niekonsekwencji. Mówiono: potępił teologię wyzwolenia, a wspierał na różne sposoby polską "Solidarność". Problem teologii wyzwolenia zresztą jasno omawia w cytowanym na wstępie eseju kard. Ratzinger. Rzecz w tym, że Kościół nie godził się na instrumentalizowanie religii i (zdeformowanej) Ewangelii oraz na angażowanie się ludzi Kościoła, konkretnie księży, w walkę polityczną. Nie godził się, by ich działalność zmieniała oblicze wiary i Kościoła. Zaangażowanie w "Solidarność" miało natomiast charakter moralny. Różnica między tworzeniem "Kościoła klasowego" a solidarnością międzyludzką jest chyba ewidentna.

Sobór uczy, że katolicy świeccy, przygotowani do tego i znający katolicką naukę społeczną, mają wręcz obowiązek uczestniczenia w życiu publicznym. Jednak mają to czynić na własną odpowiedzialność. Nie jest powołaniem biskupów znajdowanie konkretnych rozwiązań dla pojawiających się kwestii. Świeccy politycy muszą tu polegać na własnej mądrości oświeconej wiarą. Nikomu nie wolno, gdy chodzi o konkretne rozwiązania społeczno-ustrojowe, domagać się sankcji autorytetu kościelnego wyłącznie dla swego stanowiska.

Katolicy zaangażowani w publiczną działalność podejmują więc odpowiedzialność za wprowadzanie w rzeczywistość polityczną zasad moralnych. Żeby temu sprostać, muszą się nauczyć sztuki dialogu i przekonywania, uczestniczenia w publicznej debacie, w której się wypracowuje demokratyczny consensus. Szczególnie ważne jest tu zrozumienie pozytywnej roli kompromisu, przez który - nie przekraczając podstawowych zasad moralnych - odnajduje się wspólne rozwiązanie kwestii społecznych.

Że "przyjazny rozdział" nie gwarantuje braku napięć, pokazał dobitnie casus Buttiglione. Włoski polityk powiedział: "Według mnie, praktyki homoseksualne są grzechem. Ale nie ma to żadnych konsekwencji politycznych i absolutnie nie uważam homoseksualizmu za przestępstwo. Wiele rzeczy można uważać za niemoralne, ale nie mogą być z tego powodu zabronione. Zajmując sie polityką, nie rezygnuje się z poglądów moralnych". Potraktowano to jak bluźnierstwo. Nie pomogło, że Buttiglione odwoływał się do kantowskiego "krystalicznego rozdziału między moralnością i prawem"; było bez znaczenia oświadczenie, że nie myśli o wprowadzaniu polityki karnej, ale że sięgnął do kategorii moralnych. Jego kandydatura na komisarza Unii Europejskiej okazała się nie do przyjęcia.

Kościelne i prywatne

Dopiero po przypomnieniu powyższego kontekstu można mówić o "mediach katolickich".

Co do mediów kościelnych, np. wydawanych przez diecezje, sprawa jest jasna: są nośnikami stanowiska Kościoła. Jednak określenie "katolicki" również ma swoje konsekwencje. By nie było dwuznaczności, polski Episkopat podjął decyzję, że "nadzór nad działalnością kościelnych rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych ma Konferencja Episkopatu Polski". Co się zaś tyczy innych katolickich mediów, muszą być one przez władze kościelne autoryzowane do używania przymiotnika "katolicki". Nie podważa to zasady, że katolicy jako obywatele mają prawo i obowiązek uczestniczenia w życiu publicznym, a media katolickie stanowią jedną z form tego uczestnictwa. W tym ostatnim przypadku musi być czytelnie wyodrębnione to, co jest stanowiskiem Kościoła, od tego, co jest opinią redakcji, kontrowersją, debatą.

Jak rzecz jest skomplikowana, można zobaczyć na przykładzie perypetii Kościoła z Radiem Maryja, medium prywatno-kościelnym. Jeden z biskupów, który prosił o nieujawnianie nazwiska, pisał w przekazanej mi notatce do użytku Konferencji Episkopatu: "Nazwa »Radio kościelne-prywatne« jest więc wewnętrznie sprzeczna. To, co kościelne, nie jest prywatne. Można połączyć przymiotniki »katolickie-prywatne«, oczywiście mając zgodę władzy kościelnej na używanie przymiotnika »katolicki«.

Minimum, jakie winni uczynić biskupi diecezjalni, wszak to oni ex offo noszą i ponoszą odpowiedzialność za Kościoły Diecezjalne (por. kan. 392), to zdystansowanie się od RM działającego w obecnych strukturach. Dopóki biskupi nie będą mieli rzeczywistego wpływu na linię programową tego radia, nie może ono reklamować siebie jako »głos Kościoła«.

Zdystansowanie się biskupów diecezjalnych lub lepiej całej KEP od RM stawia sprawę jednoznacznie i dezawuuje ciągłe utożsamianie się RM z Kościołem, ale nie rozwiązuje jeszcze problemu ani prawnie, ani faktycznie. Prawnie - gdyż zostawia otwartym pytanie, kto jest podmiotem RM i kogo ono reprezentuje. Formalnie Zgromadzenie OO. Redemptorystów. Ich instancją zwierzchnią jest Generał i Kongregacja Spraw Zakonnych".

Znamienne, że w jednym z komunikatów z posiedzenia Zespołu Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja napisano, że "Zespół biskupów wyraził zadowolenie z oświadczenia dyrekcji RM o niepopieraniu jakiejkolwiek partii.

Zamiast konkluzji

Katolickie media nie mogą prezentować swego stanowiska jako jedynie słusznej, z punktu widzenia wiary, drogi. Z tego nie wynika, że mają milczeć w kwestiach politycznych. Krytyczna ocena filozofii i konkretnych posunięć władzy, publicznych wypowiedzi jej przedstawicieli itd., jest wpisana w naturę mediów. Zabiegiem demagogicznym jest twierdzenie, że krytyka partii rządzącej ipso facto oznacza akces do partii opozycyjnej. Krytyczna ocena sprawujących władzę, siłą rzeczy, wysuwa się na plan pierwszy.

Choć sprawa jest oczywista, warto dodać, że media katolickie nawet wtedy, kiedy bliższa jest im określona opcja polityczna, nie mogą sięgać wobec innych po oręż nienawiści, pogardy i pomówień. Czym innym bowiem jest spór merytoryczny, czym innym bezpardonowa walka frakcyjna, do której niestety niekiedy się sprowadza tzw. debata polityczna.

Jeśli w jakimś okresie swej historii redakcja "Tygodnika Powszechnego" uznała za swój obowiązek bezpośrednie zaangażowanie się w tworzenie kształtu odradzającej się Rzeczypospolitej, to okres ten dawno już przeszedł do historii. Sądzę, że dziś jeszcze za wcześnie na ocenę tamtych decyzji redakcji, choć zdaję sobie sprawę, że jej wybór na długo zaważył na wizerunku pisma, w oczach wielu czytelników negatywnie. Jednak stawianie na jednej płaszczyźnie zaangażowania politycznego "Tygodnika" i Radia Maryja jest czystą demagogią. Zresztą pomijając śmieszne zarzuty lansowania przez "Tygodnik" bliżej nieokreślonych idei liberalnych, zarzuty naszych krytyków szybko z płaszczyzny politycznej schodzą na całkiem inną.

Jak przedstawiciele każdej instytucji, także przedstawiciele instytucjonalnych struktur Kościoła nie lubią mediów, które nie chcą zostawić mediom laickim spraw trudnych i bolesnych. Powołując się na "zdrową polską tradycję" oczekuje się milczenia w sprawach, o których trąbią inne media. Nadprzyrodzony charakter Kościoła nie zmienia faktu, że kierują nim ludzie czasem słabi i omylni. Misją środków przekazu jest informowanie, a misją mediów katolickich jest z pewnością także próba zrozumienia trudnych zjawisk, które tylko pozornie są czarno-białe.

Jesteśmy dalecy od roszczenia sobie prawa do nieomylności. Nie sądzę też, by pisanie o trudnych sprawach Kościoła czy próby głębszego ich zrozumienia dzieliły ludzi. Fakty są faktami, a nie zgadzając się z propozycją ich wyjaśnienia czytelnik jest zmuszony do szukania wyjaśnień własnych. Nie ma w tym, jak sądzę, nic zdrożnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2006