Kościół w możliwych światach

Po Synodzie papież pracuje nad adhortacją na temat rodziny. Miałem sen o efekcie tej pracy.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Czuwanie modlitewne w Bazylice św. Piotra przed otwarciem Synodu Biskupów poświęconego rodzinie, 3 października 2015 r. / Fot. Massimo Valicchia / NURPHOTO / EAST NEWS
Czuwanie modlitewne w Bazylice św. Piotra przed otwarciem Synodu Biskupów poświęconego rodzinie, 3 października 2015 r. / Fot. Massimo Valicchia / NURPHOTO / EAST NEWS

Zgodnie z klasyczną definicją prawdy zdania są prawdziwe, jeśli odpowiadają pewnej rzeczywistości. Czy zatem „gdybanie” może być prawdziwe? Z jaką bowiem rzeczywistością, można spytać, zgodne są zdania mówiące, co by było, gdyby... Przecież mówią nie o tym co, jest, lecz co jest możliwe.

Ale jednak czy nie jest oczywista różnica pomiędzy zaskakującym stwierdzeniem: „gdybym nie dał jeść mojemu psu i kotkom przez kilka dni, zawiązałyby międzygatunkową koalicję i napisałyby wspólnie skargę do rzecznika praw obywatelskich” a oczywistą konstatacją: „gdybym przez kilka dni nie dał jeść moim zwierzętom, byłyby głodne”? Drugie jest prawdziwe, a pierwsze nie.

By wyjaśnić tę zagadkę, australijski filozof, David Lewis, wpadł na pomysł, że gdybanie prawdziwe tym się różni od fałszywego, iż zgodne jest z jakimś możliwym światem, w pewnym sensie istniejącym nie mniej niż nasz, rzeczywisty. Pomysł to, moim zdaniem, szalony, ale chyba za dużo myślę ostatnio o filozofii, bo przyśniły mi się światy możliwe, a ściślej rzecz biorąc fragmenty takich światów – nie wiedzieć czemu związane z Kościołem.

Miałem sen, że papież wydał dokument autorytatywnie interpretujący wyniki Synodu o rodzinie – wydarzenia, które w ostatnich latach zajmowało najwięcej uwagi w publicznym dyskursie o Kościele. Nic dziwnego: zajmowałem się tym w „Tygodniku” przez ostatnie trzy lata, bo i sprawy to ważne – możliwość odpowiedzi przez świeckich na watykańską ankietę, spory kardynałów budzące nadzieje i niepokoje wielu ludzi. Synod skończył się jednak bez wyraźnego rozstrzygnięcia. Po pierwsze końcowy dokument w najbardziej spornych miejscach jest celowo otwarty na różne interpretacje, po drugie – podkreślają wszyscy – nie ma mocy decyzyjnej, lecz jest tylko propozycją dla papieża. Przyśniły mi się więc dwa światy, różniące się właśnie przez to, że w każdym z nich adhortacja ta była zupełnie inna (choć w każdym Franciszek, czego się można było spodziewać, zaskoczył przyzwyczajonych do utartych kolein kościelnego życia).
 

Świat pierwszy

Tego jeszcze nie było! Papież pokornie stwierdził, że wcale nie musi „poprawiać” biskupów, i uznał, że końcowy dokument Synodu (poprzedzony jedynie krótkim papieskim wstępem) będzie tym, co on, biskup Rzymu, ma do powiedzenia w posynodalnej adhortacji. Oczywiście, ów wstęp był teologicznie kluczowy. Franciszek pisał w nim, że „zgodnie z projektem decentralizacji Kościoła, zarysowanym w adhortacji »Evangelii gaudium«”, „aby – wykonując zalecenia Soboru Watykańskiego II – wzmocnić rolę kolegium biskupów”, uznaje, że „głos Synodu jest głosem papieża”.

Co więcej, powtarzając niemal dosłownie swoje słowa z przemówienia na zakończenie Synodu, wskazał na różnorodność Kościołów lokalnych: „to, co wydaje się normalne dla biskupa jednego kontynentu, jest oceniane jako dziwne, prawie jako skandaliczne, przez biskupa z innego kontynentu; to, co uważa się za naruszenie prawa w jednym społeczeństwie, jest jednoznacznym i nieprzekraczalnym przykazaniem w drugim; to, co dla niektórych jest wolnością sumienia, dla innych jest tylko zamieszaniem”. W konsekwencji zdecydował więc, że „skoro kultury bardzo różnią się między sobą, i skoro każda ogólna zasada potrzebuje inkulturacji, jeśli ma być zachowana i owocnie wprowadzona w życie”, to „interpretacja tej adhortacji w konkretnym Kościele lokalnym należy do biskupa diecezjalnego, który powinien wsłuchiwać się też w głos swojego ludu”.

Większość komentatorów uznała, że wzmianka o interpretacji przez lokalnych biskupów odnosi się przede wszystkim do najbardziej kontrowersyjnych i zarazem niejasnych fragmentów traktujących o ludziach rozwiedzionych a pozostających w nowych związkach – czy można ich dopuścić do komunii, czy nie.

Niebywały dotąd sposób podejścia biskupa Rzymu spotkał się, co można było przewidzieć, z bardzo różnymi reakcjami. Niemal natychmiast ujawniły się różnice pomiędzy poszczególnymi episkopatami. Błyskawicznie zareagowali biskupi niemieccy, ogłaszając wytyczne, z których jednoznacznie wynika, że istnieje możliwość dopuszczenia rozwodników żyjących w nowych związkach do komunii, po indywidualnym i – jak to określono – dogłębnym procesie rozeznania i pokuty.

Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wydało natomiast oświadczenie, w którym podkreślono, że polscy biskupi interpretują adhortację zgodnie z jej rzeczywistym znaczeniem, tj. zgodnie z dotychczasowym nauczaniem i praktyką Kościoła. Cały Kościół w Polsce – skomentował w wywiadzie telewizyjnym abp Hoser – „był, jest i pozostanie wierny nauczaniu Jana Pawła II”, gdyż „u nas nie ma środowisk zaangażowanych katolików, którzy chcieliby w tej materii zmian”. Podobnie mówili chyba biskupi afrykańscy, ale tego dokładnie nie pamiętam (tak to ze snami bywa).

Skrajnie sprzeczne były reakcje publicystów i komentatorów. Tomasz Terlikowski w kilku artykułach opublikowanych we „Frondzie” i „Rzeczpospolitej” natychmiast oskarżył Niemców o herezję i ogłosił, że granica polsko-niemiecka jest odtąd granicą Kościoła katolickiego. Środowisko związane z Klubem Jagiellońskim ubolewało z powodu zagrożenia jedności Kościoła. Adam Szostkiewicz w „Polityce” krytycznie ocenił papieża za „niespodziewany brak odwagi” i „chowanie się za plecami biskupów”, podobne w tonie komentarze ukazały się też na łamach „Gazety Wyborczej”. „Gość Niedzielny” wyrażał wdzięczność polskim biskupom za jasny ewangeliczny przekaz, jednocześnie smucąc się i troszcząc z powodu zamieszania, które może powstać w wyniku różnic w praktyce w różnych Kościołach (dało się w tym wyczuć rozczarowanie adhortacją, która pozostawiała zbyt wiele bez autorytatywnego rozstrzygnięcia papieża).

Piotr Sikora w „Tygodniku Powszechnym” przypominał, że Franciszek napisał o konieczności uwzględniania przez biskupów diecezjalnych głosu ludzi świeckich, i wzywał katolików do pisania do biskupów listów wyrażających osobistą interpretację ważnych kwestii dotyczących rodziny.
 

Świat drugi

Zaraz, zaraz, to chore – śnić się samemu sobie – pomyślałem, odłożyłem „Tygodnik Powszechny” i znów sięgnąłem po papieską adhortację. Ku swojemu zdumieniu zobaczyłem w niej zupełnie coś innego od tego, co czytałem poprzednio.

Papież znacznie ograniczył punkty powtarzające dotychczasowe kościelne nauczanie. Właściwie cała zasadnicza część tekstu była interpretacją życia rodzinnego w świetle Bożego miłosierdzia. Cechą zaś miłosierdzia, najbardziej podkreślaną przez Franciszka, było coś, co można nazwać „pełnym czułości dostrzeganiem i wydobywaniem nawet najmniejszego dobra spośród nawet największego zła”. W tym sensie rodzina powinna być, pisał papież, miejscem miłosierdzia: „czułości i współczucia, akceptacji, przyjęcia i podnoszenia ku górze”.

W najbardziej kontrowersyjnej kwestii rozwodników żyjących w nowych związkach Franciszek wypowiadał się zdecydowanie. Interpretował Synod podobnie jak podczas swojego przemówienia na jego zakończenie. Podkreślał, że „Ewangelia pozostaje dla Kościoła żywym źródłem wiecznej nowości, przeciw każdemu, kto chce ją »zdoktrynizować« w martwe kamienie do rzucania w innych”, a zatem, że „pierwszym obowiązkiem Kościoła nie jest szafować wyroki skazujące czy anatemy, ale głosić miłosierdzie Boga, wzywać do nawrócenia i prowadzić wszystkich ludzi do zbawienia Pańskiego”. Wyraźnie ostrzegał przed postawą ludzi posiadających „zamknięte serca, które często ukrywają się nawet za nauczaniem Kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i rodziny zranione”. Dlatego według papieża „prawdziwymi obrońcami doktryny nie są ci, którzy bronią litery, ale ducha; nie idei, ale człowieka; nie formuł, ale darmowości miłości Boga i jego wybaczenia”.

Zgodnie z logiką miłosierdzia Franciszek podkreśla wezwanie Synodu: „Niech duszpasterstwo wyraźnie proponuje orędzie ewangeliczne i dostrzega elementy pozytywne obecne w tych sytuacjach, które mu jeszcze albo już nie odpowiadają”.

Bardzo pouczający był fragment, w którym Franciszek, cytując zdanie z relacji końcowej Synodu: „zadaniem kapłanów jest towarzyszenie osobom zainteresowanym na drodze rozeznania, zgodnie z nauczaniem Kościoła”, dodawał natychmiast: „pamiętając przy tym, że właśnie miłosierdzie jest kluczem, za pomocą którego trzeba otwierać wszystkie trudno zrozumiałe elementy tego nauczania i za pomocą którego należy rozstrzygać wszelkie wątpliwości i dylematy”. Aby nie pozostawić wątpliwości, kilka wersów dalej powtarza swoje słowa z programowej adhortacji „Evangelii gaudium”, że „Eucharystia, chociaż stanowi pełnię życia sakramentalnego, nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych, a prawda ta ma swoje konsekwencje duszpasterskie”; rozstrzygał zatem, że „nie jest zgodna z Ewangelią głoszoną przez Jezusa taka postawa duszpasterza, która w indywidualnym procesie rozeznania z góry wykluczałaby możliwość przystąpienia przez daną osobę do Eucharystii, w jakiejkolwiek sytuacji życiowej taki człowiek by się znajdował”.
 

Nad ranem

No tak, skonstatowałem, przeszedłem do innego możliwego świata. Muszę zobaczyć, jak w nim reagują na papieskie słowa.

Kard. Marx na konferencji prasowej uśmiechał się szeroko i chwalił dokument za połączenie głębokiej teologii, podobnej do tej rozwijanej przez kard. Kaspera, z wrażliwością duszpasterza będącego blisko ludzkich problemów. Zupełnie inaczej brzmiały słowa kard. Burke’a – byłego prefekta najwyższego sądu kościelnego i, jak się okazało, cichego lidera antypapieskiej opozycji wśród hierarchii Kościoła. W charakterystycznym dla siebie prawno-kanonicznym języku sugerował, że warto zbadać ważność wyboru Franciszka, choć dokąd sprawa się nie rozstrzygnie, pozostaje mu wierny.

Bardziej zdecydowany od amerykańskiego purpurata był, jak się należało spodziewać, Tomasz Terlikowski. Krótko i jednoznacznie orzekł, że Bergoglio napisał tekst heretycki, co dowodzi, że włoski dziennikarz Antonio Socci miał rację – arcybiskup Buenos Aires nie został ważnie wybrany na papieża, nie cieszy się zatem asystencją Ducha Świętego; właściwym papieżem jest nadal Benedykt XVI, Franciszka nie trzeba, a nawet nie wolno katolikom słuchać.

Inni konserwatywni publicyści w bardziej subtelny i zakorzeniony w źródłach sposób wskazywali na różne poziomy papieskiego nauczania, spośród których adhortacja należy do mniej znaczących i niecieszących się nieomylnością. Konkludowano więc, że – przy zachowaniu należnego szacunku – gdy po głębokim namyśle uznamy, że papież się myli, nie musimy w sumieniu się z nim zgadzać, a co więcej: powinniśmy słać do niego nasze wątpliwości, wraz z teologicznymi uzasadnieniami.

Najbardziej niejasne teksty przeczytałem w „Gościu Niedzielnym”. Jego Naczelny w edytorialu, a szef działu religijnego ks. Tomasz Jaklewicz w dużym artykule deklarowali wierność nauczaniu Franciszka i zawile wyjaśniali swym czytelnikom, jak w niezmiennym nauczaniu Kościoła mieści się zmiana, której przyjęcie jeszcze pół roku temu redakcja uznawała za niemożliwe do przyjęcia odstępstwo od prawdziwej doktryny.

Zbigniew Nosowski napisał bardzo pochlebny komentarz o adhortacji, podkreślający wbrew dominującemu dyskursowi medialnemu, że najważniejsze fragmenty to nie te, na których wszyscy się skupiają, lecz te, które mówią o głębokiej duchowości rodziny – jako miejsca miłosierdzia – i zapowiedział numer „Więzi” poświęcony rozwojowi doktryny Kościoła. Skrytykował też „Tygodnik Powszechny”, że jedyny jak dotąd tekst całej adhortacji (przetłumaczony szybko i sprawnie przez Pawła Bravo) zamieściliśmy na stronie internetowej, w wydaniu papierowym drukując tylko te kontrowersyjne fragmenty.

Zaraz, zaraz, właśnie – a polskie oficjalne tłumaczenie adhortacji? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy poza naszym, „Tygodnikowym”, ukazał się jakiś oficjalny przekład. Nie pamiętam też żadnego komentarza, żadnego głosu polskich biskupów... (No tak, „Wyborcza” dała na pierwszej stronie wielkie zdjęcie uśmiechniętego Franciszka i tytuł: „Papież jest miłosierny, a polscy biskupi?”). Ale może to dlatego, że od nadmiaru informacji rozbolała mnie głowa, zamknąłem oczy i... nagle zorientowałem się, że leżę jeszcze w łóżku, dopiero świta, papież nie napisał jeszcze adhortacji, a tamte światy możliwe tylko mi się przyśniły. Choć wydawały się całkiem realne, nawet teraz jeszcze nie mogę pozbyć się wrażenia, że w pewien sposób, w jakiejś przestrzeni możliwości istnieją. Być może David Lewis miał trochę racji. Z tym, co możliwe, nigdy nic do końca nie wiadomo. ©℗

Przepowiadanie przeciw sobie

Paweł Milcarek
Nie wierzę, żeby papież Franciszek – i jakikolwiek inny papież w przyszłości – zarządził, że jest możliwe przystępowanie do komunii świętej przy równoczesnej niewierności podjętemu ślubowi małżeńskiemu, niewierności utrwalonej i zamanifestowanej przez rozwód i wejście w nowy związek podobny do małżeństwa. Jestem głęboko przekonany, że takie zarządzenie dyscyplinarne byłoby w sposób nieunikniony sprzeczne z niezmienną nauką Ewangelii, którą Kościół wyznaje od początku, wbrew „zatwardziałości serca” i słabości wielu. Rzecz jasna, były w dziejach Kościoła już różne takie zarządzenia dyscyplinarne, które pozostawały w kontraście do Ewangelii. Były takie praktyki, tolerowane przez papieży lub inspirowane ich osobistym przykładem, których trzeba się dzisiaj wstydzić, tak jak trzeba znosić z godnością złe dziedzictwo, zachowując mimo to szacunek dla „ojców”. Wcale więc nie jest oczywiste, że i dzisiaj nie mamy w świecie kościelnym takich przejawów zasady „nic, co ludzkie, nie jest mi obce”, które zdają się części z nas wyzwoleniem humanistycznym, a w świetle Ewangelii są tylko uleganiem duchowi tego świata. Za przejaw czegoś takiego uznałbym dyscyplinę sakramentalną odchodzącą od logiki nawrócenia z grzechu. W takich przypadkach profetyczny głos Pisma i Tradycji brzmi w Kościele jeszcze bardziej dla nawrócenia ludzi Kościoła, a w ustach tych ludzi jest czasami przepowiadaniem „przeciw sobie”.

Styl relacji końcowej ostatniego zgromadzenia Synodu Biskupów podpowiada mi, że bardziej prawdopodobne niż otwarta koncesja na Eucharystię „dla rozwodników pozostających w nowych związkach” jest tolerowanie tej praktycznej koncesji tam, gdzie już jej się udziela, i tam, gdzie się ona rozszerzy w obecnym zamieszaniu. W tej sprawie przykład idzie z Niemiec – i chyba będzie tak niezależnie od tego, co powie papież. Oczywiście tym łatwiej, jeśli głos papieża pozostanie na poziomie dwuznaczności relacji synodalnej. ©

Autor jest historykiem i publicystą, założycielem i redaktorem naczelnym konserwatywnego kwartalnika „Christianitas”.

Jesteśmy w drodze


Halina Bortnowska
Myślenie o reakcji na ewentualne dopuszczenie do komunii ludzi żyjących w nowych związkach po rozwodzie ogromnie zależy od tego, jak się pojmuje Kościół. Pojmowanie, które jest mi najbliższe, to takie, gdzie Kościół jest Ludem Bożym w drodze. Kościół w ogóle jest tajemnicą i nie jest tak łatwo powiedzieć, jakie tło stanowi dla tej zmiany w życiu wspólnoty. Ja osobiście sądzę, na podstawie doświadczenia, że po prostu Lud Boży w drodze będzie podzielony. Ludzie będą się do tej ewentualnej zmiany ustosunkowywać w różny sposób. Ale mam poczucie, że ci, którzy chcą iść energicznie drogą Kościoła, będą bardzo wdzięczni, jeśliby Rok Miłosierdzia został podstawą takiej miłosiernej, rozsądnej i twórczej decyzji, dzięki której więcej osób będzie miało poczucie, że są cząstką Ludu Bożego w drodze i zostało im dane iść z innymi. Będą też umocnieni sakramentalnym zbliżeniem.

Dużo też zależy od tego, które z tych słów okaże się właściwe: papież zasugeruje czy zadecyduje zmianę. Sądzę, że papież jednak jest – na każdym kroku to widać – rozsądny (chociaż niektórzy próbują go przedstawiać jako szaleńca). On wie, co robi, i także nie chce, żeby Kościół podzielił się w taki sposób, iż część pójdzie jedną ścieżką, a część kompletnie inną. Chociaż wszyscy możemy iść w różnym tempie i nie tak dokładnie mieć ten sam ogląd, ale jednak musimy iść razem. I o to tutaj chodzi. Dlatego Franciszek może nie spieszyć się z finalną decyzją. Papież nie chce stracić tych, którzy by się obrazili. Lud musi być pewien tej decyzji, w przeciwnym razie wszystko wydawałoby mu się niejasne lub zmieszane. Ale sądzę, że Franciszkowi chyba jednak bardziej zależy na ludziach wykluczonych i na tym, żeby mogli wrócić, i żeby zostali powitani tak, jak się wita ukochanych synów. Wówczas dzięki swojej wdzięczności będą mogli napełnić Kościół radością, że wreszcie ich ścieżki się wyprostowały. ©

Autorka jest teolożką, publicystką, działaczką ruchu ekumenicznego, członkinią Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016