Droga została otwarta

Synod pokazał, że Ewangelia to nie kamień do rzucania w grzeszników, ale dobra nowina – tak podsumował najważniejsze wydarzenie kościelne ostatnich lat papież Franciszek.

26.10.2015

Czyta się kilka minut

Papież przybywa na sesję poranną ostatniego dnia Synodu, Watykan, 24 października 2015 r. / Fot. Andreas Solaro / AFP / EAST NEWS
Papież przybywa na sesję poranną ostatniego dnia Synodu, Watykan, 24 października 2015 r. / Fot. Andreas Solaro / AFP / EAST NEWS

W niedzielę Synod Biskupów o rodzinie zakończył obrady. Biskupi przyjęli dokument końcowy – wszystkie jego punkty otrzymały poparcie wymaganej większości dwóch trzecich głosów, choć w przypadku najbardziej kontrowersyjnych, dotyczących kwestii rozwodników żyjących w nowych związkach, większość ta była minimalna.

Niemal natychmiast po publikacji dokumentu posypało się mnóstwo sprzecznych komentarzy. Jedni podkreślają, że nic w doktrynie i dyscyplinie Kościoła nie zostało zmienione, inni cieszą się lub – przeciwnie – podnoszą larum, że Synod dopuścił rozwodników do komunii.

Dokument jest bardzo obszerny: liczy niemal sto stron. Całość została opublikowana w wersji włoskiej. Jak podkreślają jego autorzy – został on przeznaczony w pierwszym rzędzie dla papieża – to od jego decyzji zależy, co z niego (i w jakiej formie) nabierze mocy obowiązującej. Dokonując więc wstępnej oceny znaczenia tego dokumentu, warto brać pod uwagę, co na temat Synodu mówił sam Franciszek.


CZYTAJ TAKŻE NASZ SPECJALNY SERWIS POŚWIĘCONY SYNODOWI BISKUPÓW O RODZINIE
W związku z Synodem jedni pytają z nadzieją, inni z niepokojem: czy stoimy u progu największej od Soboru Watykańskiego II rewolucji w katolicyzmie?


O komunii dla rozwodników nie wprost 

Komentarze koncentrują się na najbardziej kontrowersyjnej kwestii, dotyczącej możliwości dopuszczenia do Eucharystii osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach. Różnice w interpretacji tych fragmentów biorą się stąd, że są one – zapewne w wyniku kompromisu bardzo spolaryzowanych stron obecnych na Synodzie – sformułowane dość niejasno. Z jednej strony możemy w nim przeczytać o potrzebie jak najgłębszego włączenia rozwodników żyjących w nowych związkach w życie Kościoła i rozeznania, „które z różnych form wykluczenia [tych osób – PS] obecnie praktykowanych w obrębie liturgii, duszpasterstwa, edukacji oraz w dziedzinie instytucjonalnej można przezwyciężyć”.

Jest też mowa o potrzebie indywidualnego rozeznania sytuacji człowieka i podkreślenie, że w rozeznaniu takim „podtrzymując normę ogólną, trzeba uznać, że odpowiedzialność w odniesieniu do pewnych działań lub decyzji nie jest taka sama we wszystkich przypadkach”. Zdaniem wielu otwiera to indywidualną drogę do dopuszczenia niektórych rozwodników żyjących w nowych związkach do Eucharystii.

Z drugiej strony nie ma jednak o tym mowy wprost. Są też fragmenty wyraźnie zaznaczające, iż nie można mówić o stopniowości prawa, a indywidualne „rozeznanie nigdy nie może obyć się bez wymagań ewangelicznej prawdy i miłości proponowanej przez Kościół”. Zwolennicy status quo twierdzą więc, że wymagania te pozostają bez zmian, co zakłada, że rozwodnicy żyjący w nowych związkach mogą przystąpić do komunii jedynie zobowiązawszy się do całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej.

Właściwa interpretacja dokumentu końcowego musi wziąć pod uwagę nie tylko kontrowersyjne fragmenty, ale całość tekstu, a nawet całość synodalnego procesu. Można bowiem zaryzykować tezę, że to wcale nie dokument końcowy, lecz całe wydarzenie synodalne jest tym, co tak naprawdę się liczy i co może znacząco wpłynąć na kształt katolicyzmu w najbliższych dekadach.

Pochwała różnorodności

Tezę taką usprawiedliwia to, co na Synodzie i o Synodzie mówił sam Franciszek. Podczas spotkania upamiętniającego 50. rocznicę ustanowienia instytucji Synodu stwierdził on, że „synodalność jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia”. Wyjaśnił, że słowo „synod” znaczy po grecku „wspólna droga”.

Synodalność to zatem sposób istnienia Kościoła, który jest wspólną wędrówką wszystkich wiernych, włączając biskupów (w tym biskupa Rzymu). Podstawą jest wiara, że Lud Boży jako całość ma nieomylny zmysł wiary – sensus fidei. „Kościół synodalny – wyjaśniał papież – jest Kościołem słuchającym w świadomości, że »słuchać« to coś więcej, niż tylko »słyszeć«”. Synodalny sposób istnienia Kościoła wiąże się ze służebnością hierarchii, która – tu papież jako wzór podawał swoją rolę w Kościele powszechnym – nie powinna ograniczać wolności poszukiwań i wypowiedzi, lecz zapewniać jedność wspólnoty. Tak pojęta synodalność powinna realizować się na wszystkich szczeblach Kościoła.

Trudno się zatem dziwić, że w swoim przemówieniu podsumowującym Synod Franciszek bardzo pozytywnie odniósł się do faktu, że na zgromadzeniu tym doszły do głosu różne opinie i wywiązała się gorąca dyskusja. Uznał to za dowód „żywotności Kościoła”, proces „poszerzający horyzonty” i „broniący wolności dzieci Bożych” oraz pomagający „przekazywać piękno chrześcijańskiej Nowiny”. Jeśli coś krytykował, to sposób wyrażania przez niektórych opinii – nieżyczliwy czy demonizujący oponentów.

Najjaskrawszym tego przykładem było, niestety, wystąpienie Polaka – abp. Tomasza Pety z Kazachstanu, który mówił o „swądzie szatana, dającym się wyczuć w niektórych głosach na Synodzie” – a miał tu na myśli zwolenników zmian praktyki duszpasterskiej. Tego typu język – osądzający i stygmatyzujący ludzi wyrażających inne opinie (z opętanymi się nie rozmawia, opętanych się egzorcyzmuje) – uniemożliwia dialog i wspólne poszukiwanie coraz lepszego rozumienia Objawienia i dróg jego wyrażenia w zmieniającej się rzeczywistości.

Jak bowiem pod koniec Synodu podkreślił Franciszek w jednej z homilii w Domu św. Marty, w zmieniającym się świecie chrześcijanie – mocni w wierze, która daje wolność – również muszą się zmieniać. Papież ma więc jasną świadomość, że zakończenie Synodu „nie oznacza, że znaleziono wyczerpujące rozwiązania wszystkich trudności i wątpliwości”.

W przemówieniu podkreślił jednak mocno, że Synod pokazał, iż „Ewangelia pozostaje dla Kościoła żywym źródłem wiecznej nowości, przeciw każdemu, kto chce ją »zdoktrynizować« w martwe kamienie do rzucania w innych”. Wskazał, że obrady obnażyły „zamknięte serca, które często ukrywają się nawet za nauczaniem Kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i rodziny zranione”.

Przyznał wreszcie, że „doświadczenie Synodu pozwoliło nam lepiej zrozumieć, że prawdziwymi obrońcami doktryny nie są ci, którzy bronią litery, ale ducha; nie idei, ale człowieka; nie formuł, ale darmowości miłości Boga i jego wybaczenia”.

Inne myślenie o chrześcijaństwie

Prawdziwym znaczeniem Synodu, widzianego w perspektywie wypowiedzi Franciszka, okazuje się impuls, który ma wprowadzić Kościół w ruch poszukiwania dróg Bożego miłosierdzia. W ruchu tym wcale nie najważniejsze są doktrynalne sformułowania i dyscyplinarne przepisy, lecz człowiek w relacji do miłosiernego Boga. Doktryna i dyscyplina jest tylko (aż?!) narzędziem, którym posługiwać się trzeba z wolnością Bożych dzieci.

No dobrze, ktoś mógłby powiedzieć, piękna wizja, ale co konkretnie propozycje Synodu oznaczają dla zwykłych ludzi? Czy – jak spytał na Facebooku człowiek rozwiedziony, żyjący w nowym związku – mogę czy nie mogę przystępować do komunii?

W tym miejscu ujawnia się waga rozwiązania zaproponowanego w końcowym dokumencie: odpowiedź na to pytanie nie może zostać dana ogólnie i publicznie, lecz musi być osobiście wypracowana w indywidualnym kontakcie ze spowiednikiem czy kierownikiem/towarzyszem duchowym.

Konsekwencją propozycji Synodu jest transformacja myślenia o chrześcijaństwie (przynajmniej takiego, jakie dominuje w polskim kontekście). Zamiast widzieć je przede wszystkim jako pewien ogólny model życia, „zbiór wartości” zapewniający spójność społeczną, trzeba dostrzec, że jest osobistą drogą rozwoju, w której to, co ogólne, stanowi tylko orientacyjną ramę dla tego, co niepowtarzalne.

Owszem, niepowtarzalne życie osoby rozwija się, gdy współtworzy ona wspólnotę uczniów Jezusa, ale wspólnota, o którą chodzi, zachowuje w sobie ogromną różnorodność swoich członków.

Wizja taka wymaga uznania, że masowe duszpasterstwo jest znacznie mniej ważne niż indywidualne prowadzenie, dzięki któremu człowiek będzie uczył się samodzielnie odkrywać sposoby, na jakie ogarnia go miłosierdzie Boga.
Przyjęcie tej perspektywy znaczyłoby, że nikt za nikogo nie odpowie na pytanie sumienia: „Czy mogę przystąpić do komunii?”.

Nieustający problem antykoncepcji

Zauważmy na koniec, że uznanie pierwszorzędnej wagi „wewnętrznego forum” odnosi się do każdego, nie tylko rozwodników. Dotyczy więc na przykład także innego problemu istotnego dla większości ludzi, którzy założyli rodziny – otwartości na życie i odpowiedzialnego rodzicielstwa. O kwestii tej w komentarzach okołosynodalnych mówiono, o dziwo, niewiele – choć osobiście dotyka znacznie większej liczby osób wierzących niż „sprawa rozwodników” .

Dokument końcowy i do tej sprawy podchodzi w sposób podobnie niejednoznaczny, jak do komunii dla rozwodników żyjących w związkach. Z jednej strony wyraża pochwałę encykliki „Humanae vitae” i wizji w niej prezentowanej. Z drugiej strony nie powtarza wprost uniwersalnych negatywnych sądów w niej zawartych i kładzie nacisk na konieczność odpowiedzialnego rozeznania dokonanego przez samą parę małżeńską.

Jeśli zatem moralna ocena życia rozwodników żyjących w powtórnych związkach powinna się – zdaniem dokumentu końcowego – dokonywać na „wewnętrznym forum” sumienia, to w równym stopniu zasada ta dotyczy właściwego dla danego małżeństwa sposobu realizacji „otwarcia na życie”.

Prawdą jest jednak, że w tej kwestii zakończony właśnie Synod ani wiele nie zmienił w dotychczasowej narracji kościelnego magisterium, ani nie zajął się na poważnie zarzutami, z jakimi się ona spotyka. Ta akurat kwestia jest dobrym przykładem, że owocem spotkania biskupów w Watykanie są nie tyle rozstrzygnięcia trudnych problemów, co raczej otwarcie drogi do dalszego, wolnego i wspólnego rozeznawania, jak najlepiej je rozwiązać w świetle nieograniczonego miłosierdzia Boga. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2015