Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pan Kaczorek pisze o wspólnej rodzinnej Mszy jako elemencie wychowania religijnego. Argument jest słuszny w odniesieniu do starszych dzieci, które mogą uczestniczyć w Mszy, natomiast dla malutkich jest to czas rozpaczliwej nudy. Krzyk dzieci, nasilający się im Msza trwa dłużej, nie jest wyrazem ich uczestnictwa, lecz protestem przeciw przedłużającej się nudzie. Fundowanie małemu dziecku skojarzenia: kościół-Msza-nuda raczej nie jest wychowawcze. Może lepiej przyprowadzić dziecko do kościoła w dzień powszedni, powiedzieć, czemu pali się czerwone światełko i przed Kim klękamy, pokazać obraz lub witraż, opowiedzieć o tym, co przedstawia. Dla dziecka tak wprowadzanego w życie religijne kościół staje się miejscem niezwykłym. Pan Kaczorek pisze o wspólnej rodzinnej modlitwie w kościele. Prawo do niej mają wszyscy, również ci, którym dziecięce harce i krzyki przeszkadzają oraz młodzi rodzice, nawet jeśli aktualnie tej potrzeby nie czują. Proszę mi nie mówić, że huśtając, zabawiając, uciszając, zapewniając, że “zaraz się skończy", wysłuchując krzyku potomka lub biegając za nim po kościele można się modlić - bo nie uwierzę.
W tym samym “TP" znalazł się list ks. Leszka Niewiadomskiego o “mowie ciszy". Podpisuję się pod nim oburącz. Zainteresowanie technikami medytacyjnymi Wschodu świadczy o wielkiej wśród ludzi potrzebie skupienia. Młodzi rodzice, zafascynowani czymś tak wspaniałym jak dziecko, zaabsorbowani życiem rodzinnym, często nie zdają sobie sprawy, że również im, chociażby po to, by mogli stawiać czoło nieuniknionym problemom, które to życie niesie, potrzebne są chwile oderwania i ciszy. Jeśli jednak moje argumenty są nieprzekonujące, może duszpasterze powinni prowadzić osobne Msze dla rodziców z maluchami? Stworzenie minimum warunków dla normalnego udziału wierzących w Mszy jest przecież obowiązkiem księży.
WANDA PASZEWSKA (Warszawa)