Korytarz niezgody

Konflikt o “korytarz" - taka wiadomość nie brzmi dobrze w naszych uszach. Spór między Zagrzebiem a Lublaną o przebieg granicy morskiej w Zatoce Pirańskiej nie doprowadzi do groźnych następstw. Jednak sam fakt, że do niego doszło, ukazuje, jak delikatną jest kwestia terytorium państwowego - nawet u progu “Europy bez granic".

12.10.2003

Czyta się kilka minut

Ziemie u północnych brzegów Adriatyku to jeden z tych regionów, gdzie w ciągu ostatnich dwustu lat granice zmieniały się częściej niż pokolenia. Historyczne krainy o silnej tożsamości - Karyntia, Istria, Dalmacja, Gorycja - przykrawano w wyniku kolejnych traktatów, rozbiorów i zaborów, czego dowodem choćby tak lubiana przez nostalgików Mitteleuropy wielość nazw: z jednej strony słoweńska Lublana to Laibach, a chorwacka Rijeka - Fiume, z drugiej jednak, Monfalcone to Tržić, a Tarvisio - Trbiž. Leżący w centrum tego obszaru Triest (Trst) to jedno z magicznych miast, w którym krzyżowały się języki i losy.

Morze, nasze morze

W 1991 r., w roku rozpadu federacji jugosłowiańskiej, w regionie pojawiły się dwa nowe państwa: Słowenia i Chorwacja. Pierwsza z nich zakosztować miała niepodległości po raz pierwszy. Druga, jeśli nie liczyć nieszczęsnego epizodu z drugiej wojny światowej (niezawisłość ówczesnego “Niezależnego Państwa Chorwackiego" to zresztą kwestia dyskusyjna), po raz pierwszy od średniowiecza. W ciągu ostatnich kilkuset lat ich ziemie wchodziły w skład jednego, ponadnarodowego państwa - najpierw imperium Habsburgów, potem królewskiej, a później komunistycznej Jugosławii.

W 1991 r. Zagrzeb i Lublana ustaliły, że granica lądowa nowych państw pokrywać się będzie z dawną granicą dwóch republik. Do wyjaśnienia kwestii spornych wystarczały zwykle mapy katastralne: ziemia to, bądź co bądź, wpływy z podatków i miedze graniczne, dba się więc w tych kwestiach o dokładność. Kto jednak i po co miałby się zajmować szczegółowym wytyczaniem granicy między dwoma republikami szczęśliwej, titowskiej, federacyjnej Jugosławii w paśmie wspólnych, bo należących do jednego państwa wód przybrzeżnych? W chwilę po odzyskaniu niepodległości elity polityczne Słowenii zdały sobie sprawę, że ich kraj posiada wprawdzie 47 km wybrzeża, nie posiada jednak dostępu do wód międzynarodowych. Lublana uznała to za krzyczącą niesprawiedliwość.

Do czasu zawarcia pokoju w Dayton (1995) Chorwacji nie w głowie było zaostrzać stosunki z państwem, łączącym ją z zachodem Europy. Rozmowy na temat podziału wód terytorialnych rozpoczęto dopiero pod koniec lat 90. 20 lipca 2001 r. premierzy obu państw, Ivica Račan i Janoz Drnovšek, wypracowali doskonały, jak się wydawało, kompromis: w imię dobrosąsiedzkich stosunków Chorwacja zdecydowała się na bezprecedensową cesję własnego terytorium, odstępując Słowenii większą część Zatoki Pirańskiej i prowadzący z niej na otwarte morze wąski korytarz o długości blisko 13 km. Ochrzczony natychmiast w słoweńskiej prasie mianem “dymnika" tor wodny miał łączyć brzegi Słowenii z wodami międzynarodowymi. W rezultacie cesji i na skutek żądań Zagrzebia, by zachować morską granicę chorwacko-włoską, powstał twór niemal bez precedensu: płachetek “chorwackich wód terytorialnych" bez łączności z lądem. Takie są skutki drążenia korytarzy...

Władze słoweńskie uznały porozumienie za definitywne. Tymczasem w Chorwacji opozycja, poparta przez większość obywateli, zareagowała oburzeniem. Najgłośniej o “wyprzedaż dziedzictwa narodowego" oskarżała premiera wspominająca czasy Tudjmana prawica (w tym np. Anto Djapić, lider Chorwackiej Partii Prawa). Chorwaccy rybacy ramię w ramię ze strażą graniczną blokowali słoweńskim kutrom dostęp do południowej części Zatoki Pirańskiej, a prawnicy wyrażali obawy, że podobny precedens wykorzystać może w przyszłości Bośnia (posiadająca symboliczny skrawek wybrzeża). Ustępstwom wobec Lublany sprzeciwia się blisko 80 proc. społeczeństwa - i nie należy się temu dziwić, zważywszy, że całą operację zamierzano przeprowadzić pięć lat po zakończeniu wojny i że w przypadku granic Chorwacji z pozostałymi państwami postjugosłowiańskimi nadal istnieją punkty sporne. W tej sytuacji premier Račan, zaniepokojony perspektywą porażki w wyborach, czym prędzej wycofał się z pomysłu; porozumienia nie poddano nawet pod debatę parlamentu.

Każdemu własna strefa

Tymczasem Słowenia, dążąc do uregulowania kwestii granicznych przed przystąpieniem do Unii, nalegała na ratyfikację. W tej sytuacji Chorwacja zdecydowała się na “ucieczkę do przodu" i zwiększenie pola manewru: 1 sierpnia Zagrzeb zadeklarował zamiar utworzenia w najbliższych miesiącach “Strefy Wyłączności Ekonomicznej" (Exclusive Economic Zone, EEZ), w obrębie której dany kraj uzyskuje prawo do kontroli transportu oraz “prawo pierwszeństwa" w przypadku połowów czy eksploatacji zasobów dna morskiego; władze mogą (lecz nie są do tego zobligowane) udzielić zgody na wykorzystanie bogactw naturalnych innym państwom. Chorwacja uzyskałaby tego rodzaju jurysdykcję nad ponad 20 tys. km kw.: Strefa sięgałaby środka Adriatyku. Zgodnie z ustawodawstwem ONZ do posunięcia takiego ma prawo każdy kraj posiadający dostęp do wód międzynarodowych, obejmując ochroną obszar w odległości do dwustu mil morskich od brzegu. Powstanie takiej strefy pogrzebałoby jednak nadzieje Słowenii: skoro Zagrzeb chce własnej strefy, trudno przypuszczać, by zgodził się na “korytarz".

Argumenty Chorwacji brzmią rozsądnie: sąsiadujące z jej wodami terytorialnymi łowiska eksploatowane są w sposób rabunkowy przez statki-fabryki przetwórcze pływające pod tanimi lub egzotycznymi banderami, zaś nasilający się ruch tankowców (zmierzających m.in. do Włoch i Słowenii) zwiększa zanieczyszczenie wód. Czy jednak w rzeczywistości projekt utworzenia Strefy nie stanowi jedynie karty przetargowej i czy w przyszłości nie będzie można zeń zrezygnować w zamian za odstąpienie Lublany od żądań utworzenia “korytarza"?

Słoweńskie elity polityczne zareagowały wyjątkowo ostro, uznając, że powstanie Strefy uderza zarówno w długofalowe interesy polityczne, gospodarcze i militarne kraju, jak w miejscową ludność: słoweńscy rybacy zawsze łowili ryby wzdłuż całego półwyspu Istria i nie wyobrażają sobie, by zakazano im tam wstępu ze względu na istnienie Strefy. W Lublanie uderzono w tarabany. “Gdyby w ten sposób postępował w Europie każdy, powstałby chaos" - ocenił inicjatywę Chorwacji szef dyplomacji, Dimitrije Rupel. Ostatniego dnia sierpnia Lublana odwołała na dwa tygodnie swego ambasadora w Zagrzebiu, Petera Bekesa, zaś dzień później Rupel sięgnął po broń ciężkiego kalibru, dając do zrozumienia, że jeśli Chorwacja nie zmieni planów, w 2007 r. Lublana może nie poprzeć starań sąsiada o przystąpienie do Unii. Politycy z Brukseli, choć z formalnego punktu widzenia bezradni wobec projektu utworzenia Strefy (proklamowanie jej jest suwerennym prawem każdego państwa), dają do zrozumienia, że nie są zachwyceni tym pomysłem.

Przez cały sierpień politycy chorwaccy zachowywali pełen wyższości dystans wobec protestów Lublany, zapowiadając na jesień rozpoczęcie parlamentarnej debaty o Strefie. Publicysta dziennika “Vjesnik" ironizował, że równie uzasadnione co żądania Słowenii byłyby “pretensje Turkiestanu do »korytarza« na mocy dziedziczenia spadku po ZSRR". Dopiero groźba słoweńskiego weta (a po części również ryzyko, że dbająca o swój image Chorwacja zostanie uznana przez Brukselę za awanturnika) zmusiła Zagrzeb do reakcji: prezydent Mesić oświadczył, że zastrzeżenia Słowenii “nie wydają się zasadne", warto je jednak rozważyć, zaś 16 września eksperci obu krajów zasiedli - na razie bez rezultatów - do negocjacji nad rozgraniczeniem wód terytorialnych.

Niewykluczone, że mleko już się rozlało: nad utworzeniem Strefy EEZ zaczynają się zastanawiać początkowo niechętne chorwackim pomysłom Włochy, a jak nieoficjalnie wiadomo, koncepcją tą zainteresowały się również odpowiednie resorty Czarnogóry i Albanii; podział Adriatyku może okazać się kwestią najbliższych kilku lat. Co więcej, nie tak łatwo będzie przywrócić klimat wzajemnego zaufania w relacjach Słowenii i Chorwacji, które dotąd szczyciły się tym, że nie mają nic wspólnego z duchem bałkańskich swarów.

Granica pokoju?

Ochłodzenie przyszło w najmniej stosownym momencie: przed Chorwacją i Słowenią stoi konieczność rozstrzygania mnóstwa drobnych kwestii w związku z uszczelnianiem granicy.

Zamieszanie z wprowadzeniem wiz czy forsowne “dozbrajanie" granicy przy pomocy sprzętu high-tech, o którym głośno ostatnio na łamach prasy, nie jest doświadczeniem wyłącznie polskim: podobne zadania przypadły w udziale również pozostałym nowym członkom Unii, którym przyjdzie graniczyć z ziemiami ubi leones. Słowenia nie jest wyjątkiem; jej jedyną “nie-unijną" granicą jest ta 670-kilometrowa z Chorwacją. Nic dziwnego, że właśnie do położonych na południu kraju strażnic trafiają gogle noktowizyjne, kamery i samochody terenowe. Jest to tym bardziej uzasadnione, że przez Bałkany prowadzi jeden z większych kanałów przerzutowych, którymi trafiają do Unii nielegalni imigranci (opowiada o tym m.in. wchodzący właśnie na polskie ekrany film “Części zapasowe" Damiana Kozole). Stąd inwestycje rzędu 230 mln euro oraz koncentracja policji i straży granicznej na południu kraju.

Uszczelnienie granicy, która po raz pierwszy od wielu lat staje się granicą międzypaństwową, zwykle pociąga za sobą moc uciążliwości dla miejscowych, nagle dowiadujących się, że ich dziedziczne pola, ulubione gospody i cmentarze, na których leżą bliscy, znalazły się w innym państwie. Słowenia i Chorwacja nie są wyjątkiem. W ubiegłych miesiącach starano się zrobić wiele, żeby złagodzić ten stan rzeczy: zapowiedziano otwarcie aż czterdziestu dwóch przejść dla “małego ruchu granicznego". Kondukty z przygranicznych wsi chorwackich nadal będą ruszały bez paszportów na istniejący od pięciuset lat cmentarzyk we wsi Jelsane znajdującej się po słoweńskiej stronie. Z restauracji Kalin, w której, jak się okazało, granica międzypaństwowa biegnie między stolikami, uczyniono atrakcję turystyczną; do chwili wybuchu sporu o korytarz politycy obu krajów spotykali się tam nad potrawką z jagnięcia.

Ta zażyłość może jednak zostać łatwo zastąpiona przez logikę retorsji, tym bardziej, że na sporach sił umiarkowanych korzystają jak zwykle radykałowie i demagodzy. W Chorwacji mają oni szczególnie duże pole do popisu w przeddzień zapowiedzianych na listopad wyborów: stąd powszechne poparcie dla Strefy i oburzenie na Lublanę, która posuwa się do szantażu. Że jednak Słowenia czuje się zagrożona i powstaniem Strefy, i utratą przyrzeczonego już korytarza, również tam mnożą się nawoływania, jeśli już nie do zablokowania członkostwa Chorwacji w UE, to np. do “aksamitnej blokady" sąsiada, tj. wprowadzenia restrykcyjnych opłat drogowych, które utrudniłyby przewóz chorwackich pojazdów i towarów przez terytorium Słowenii.

Woda i niepodległość

“Wojna o ucho Jenkinsa" między Anglią i Hiszpanią w XVIII w., pojedynek wywołany krzywym spojrzeniem adwersarza, spór o wysepkę wielkości chustki do nosa. Przy wspominaniu zamierzchłych konfliktów nieraz bierze ochota westchnąć melancholijnie, jak błahy bywał casus belli. Zapomina się jednak przy tym o kategoriach prestiżu państwa i jego suwerenności. Kategorie te dla wielu pozostają abstrakcyjne, dla rosnącej liczby osób - pozorne. Tak długo jednak, jak istnieją państwa (zwłaszcza zaś - państwa ościenne) nawet mężowie stanu o najbardziej łagodnym usposobieniu nie mogą zrezygnować z obrony suwerenności i jej prerogatyw. Niewykluczone, że za paręset lat nasi spadkobiercy ze zdumieniem czytać będą o konflikcie o kilkanaście kilometrów słonej wody, nie rozumiejąc, że szło właśnie o świeżo zdobytą niepodległość.

Zarazem, mając w pamięci minioną dekadę, trudno nie westchnąć nad siłą, z jaką daje o sobie znać duch bałkańskich wojen. Przez szereg lat wydawało się, że na relacjach słoweńsko-chorwackich jako jedynych na obszarze postjugosłowiańskim nie ciąży doświadczenie konfliktu. Dziś można stwierdzić, że było to myślenie życzeniowe. Czy nie ma racji Lojze Ude, profesor prawa w Lublanie, twierdząc, że politycy obu krajów okazali się być niewolnikami przeszłości?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2003