Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po kilku dniach międzynarodowych gorączkowych rozważań na temat rosyjskich celów widać, że prawie 300 ciężarówek spowodowało reaktywację martwych od ponad miesiąca negocjacji z udziałem Ukrainy, Rosji, Niemiec i Francji. Prowokacja zatem się udała, bo Zachód przejął się możliwością otwartej ingerencji zbrojnej Moskwy na wschodzie Ukrainy.
Niedzielne rozmowy czterech ministrów w Berlinie nie przyniosły jednak efektu, i choć będą kontynuowane, to trudno liczyć, że efekt przyniosą. Kijów demonstruje pozycję asertywną, a pozostali gracze przy stoliku nie są w stanie skłonić go do ustępstw. Zatem znowu pat. Można ponownie postawić pytanie: w co gra Rosja? Odpowiedź nie będzie jednak oryginalna, bo Rosja gra o to samo, co wcześniej: o Ukrainę w sferze swoich wyłącznych wpływów.
Kilka dni temu Władimir Putin wezwał na Krym rosyjską elitę polityczną, ale w przemówieniu – wbrew wielu oczekiwaniom – niczym nie zaskoczył. W sygnale wysłanym do Zachodu powtórzył, że Rosji niestraszne zachodnie sankcje, a kompromis w kryzysie ukraińskim jest możliwy, ale wyłącznie na rosyjskich warunkach. A jeśli nie, to Moskwa może poczekać, aż „partnerzy” będą bardziej gotowi. Na wszelki wypadek Putin nie zapomniał wspomnieć o trwającym programie modernizacji rosyjskiej armii.
Tymczasem ofensywa sił ukraińskich w Donbasie znów przyhamowała: widać, że nieprzerwany napływ rosyjskiego uzbrojenia i „ochotników” przynosi oczekiwane – z punktu widzenia Moskwy – skutki. Rosyjski przekaz nie pozostawia więc wątpliwości – kroku w tył nie będzie, mimo że w krymskim przemówieniu Putin z rozbrajającą szczerością stwierdził, że „narobiliśmy wiele błędów i jeszcze narobimy”. Z tym ostatnim trudno się nie zgodzić, ale pytanie o konsekwencje dla świata pozostaje aktualne.