Konrad Korzeniowski wraca do domu

Przed wojną zyskał sławę jako pisarz morski; dziś literatura marynistyczna przyciąga tylko niszowego czytelnika. Opinia głosiciela niezłomności i "paru prostych prawd" w naszych czasach może odstraszać.

20.01.2009

Czyta się kilka minut

3 grudnia 2008 r. podziemną część wspaniałego kościoła Karmelitów w Berdyczowie wypełnił tłum. Byli goście z Warszawy, Żytomierza i Kijowa, przedstawiciele ukraińskich władz centralnych i lokalnych, dwaj historycy literatury z Wielkiej Brytanii, liczni berdyczowianie i oczywiście zakonnicy z klasztoru. W 151. rocznicę urodzin Konrada Korzeniowskiego otwieraliśmy zaczątek muzeum, poświęconego wielkiemu pisarzowi angielskiemu Josephowi Conradowi i jego polskiej rodzinie. Tymczasowa wystawa mieści się w tzw. "kościele dolnym" (górny jest jeszcze remontowany). Ale po dwunastu latach starań udało się odzyskać w użytkowanie klasztoru zrujnowaną część korpusu przybramnego i mamy nadzieję, że do końca roku zostanie on - przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego - doprowadzony do stanu umożliwiającego otwarcie wystawy stałej.

***

Miałem zaszczyt być głównym celebransem uroczystości. Zwierzyłem się ze wzruszenia. Byłem w Berdyczowie po raz pierwszy w czerwcu 1969 r. Nielegalnie, bo zezwalającą na podróżowanie delegację - w ramach wymiany między Związkiem Literatów Polskich a Sojuszem Pisatielej ZSRR i w celu poszukiwań w archiwach ukraińskich dokumentów, dotyczących rodziny Conrada - miałem tylko do Lwowa i Kijowa. Z poszukiwań niewiele wyszło, bo wszystkie archiwa podlegały radzieckiemu MSW; dla obejrzenia dokumentu potrzebna była z góry zgłoszona sygnatura, ale katalogi były przeważnie niedostępne. Ujawnienie, że coś się o zawartości zbiorów wiedziało, budziło podejrzliwość. We Lwowie udało mi się dotrzeć do katalogów uniwersytetu i zbiorów Ossolińskich, ale już do archiwów państwowych - nie; Kijów okazał się pilnie strzeżony. Eskapadę do Berdyczowa zawdzięczałem zbiegowi okoliczności. Mój szef w redakcji "Twórczości", Jarosław Iwaszkiewicz, akurat w tym czasie dostał pozwolenie na odwiedziny - po raz pierwszy od półwiecza - rodzinnego Kalnika. Jechał rzężącą pobiedą; zabrał mnie po drodze i zostawił na kilka godzin w Berdyczowie. Miejscu, gdzie się Konrad Korzeniowski urodził.

Wyniosłe mury klasztoru na wysokim brzegu Hnyłopiatu widać było z daleka. Zespół budynków był w stanie półruiny: kościół nie miał sklepienia, ściany stały popodpierane drewnianymi rusztowaniami. Podobno mieli coś remontować. Później dowiedziałem się, że klasztor, odebrany zakonowi w 1927 r., został rozgrabiony i spalony w 1941 r., tuż przed wejściem wojsk niemieckich.

Karmelici wrócili, nie bez dramatycznych trudności, w 1992 r., i od tej pory powolnie odbudowują kościół. Budynki klasztorne zajmuje szkoła rzemiosł artystycznych. Blisko czterdzieści lat po pierwszej wizycie - która nie dawała prawa do żadnych nadziei - słuchałem uroczystych przemówień wiceministra spraw zagranicznych niepodległej Rzeczypospolitej Andrzeja Kremera i buchającego energią burmistrza Berdyczowa Wasyla Mazura. Kiedy przecinałem wstęgę, otwierając wystawę, miałem świadomość ogromu przemian. Konrad Korzeniowski mógł - po półtorej wieku - wrócić na miejsce urodzenia.

***

Joseph Conrad jest dzisiaj w Polsce czytany mniej niż pięćdziesiąt parę lat temu, kiedy jego książek nie można było wydawać. Mnie samego przyciągnął nie urokiem swojej prozy, ale legendą wpływu na pokolenie moich nieco starszych kolegów, żołnierzy Armii Krajowej. O jego istnieniu dowiedziałem się ze znakomitego (potwierdziły to wrażenie późniejsze lektury) szkicu Marii Dąbrowskiej "Conradowskie pojęcie wierności" (1946 r., napisany w listopadzie 1945 r.). Jest to rzeczowa analiza etycznej siatki pojęciowej, stosowanej przez Conrada, a równocześnie obrona spuścizny moralnej polskiego podziemia lat 1939-45. To skłoniło mnie do pierwszych lektur; kiedy czytałem "Lorda Jima", już wiedziałem, co ta powieść mogła znaczyć dla ludzi, których podziwiałem. Kilka lat później zaprzyjaźniłem się z jednym z nich: Janem Józefem Szczepańskim, poznanym w redakcji "Tygodnika Powszechnego" w 1950 r.

We współczesnej literaturze światowej Conrad pozostaje postacią pierwszoplanową zarówno jako pionier technik narracyjnych, nakierowanych na skłanianie czytelnika, by stawał się czynnym współtwórcą poznawanego utworu, jak i jako pisarz podejmujący trwale żywą problematykę - od zderzania się kultur i odpowiedzialności za ludzką wspólnotę do prowokacji politycznej i roli służb specjalnych. "Jądro ciemności", "Tajnego agenta" i "W oczach Zachodu" można we Francji czy krajach języka hiszpańskiego kupić w dworcowym kiosku, a Lord Jim wszedł do kategorii mitów naszej cywilizacji. U nas sięgamy na półkę w księgarni po Orhana Pamuka czy W.G. Sebalda i odkrywamy ślady Conrada. Jego dzisiejsza mała popularność w Polsce jest odpływem po potężnych przypływach w latach II Rzeczypospolitej i PRL-u. Przed wojną zyskał sławę jako pisarz morski; dziś literatura marynistyczna przyciąga tylko niszowego czytelnika. Opinia głosiciela niezłomności i "paru prostych prawd", tak ponętna w dobie oporu przeciw totalitaryzmowi, w naszych czasach może odstraszać. Nie tylko tych, którzy ulegają urokom bełkotu tzw. postmodernizmu, ale i tych, którzy formułę "paru prostych wyobrażeń, a wśród nich Wierności" traktują jako gładkie pocieszenie. Ale głęboka twardość Conradowskich propozycji etycznych nie jest pocieszeniem, tak samo jak nie ma pocieszać Herbertowskie "Przesłanie Pana Cogito", też nawiązujące do tradycji etosu rycerskiego. Obaj przypominają o wyborze i jego skutkach, nie obiecują żadnej nagrody.

Ale Rzeczpospolita Polska, wspierająca europejskie w zamierzeniu muzeum Josepha Conrada na Ukrainie, na szczęście nie kieruje się względami na literackie mody. Wystarczy odwołać się do spuścizny polityczno-ideowej Korzeniowskich. Bo wielki pisarz języka angielskiego wyszedł z matecznika Polski politycznej.

***

Jego ojciec, Apollo Korzeniowski (1820-1869, prawy demokrata, ale zawsze pamiętający o swoim herbie Nałęcz), urodzony na Podolu, kształcony m.in. w Żytomierzu - gdzie uzyskał świadectwo dojrzałości - należał do najwybitniejszych w owym czasie działaczy politycznych na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. W 1861 r. przeniósł się do Warszawy i stał jednym z głównych przywódców "Czerwonych". Nie jest to dzisiaj kolor modny, ale powiedzieć trzeba dobitnie, że to właśnie "Czerwoni" jednoznacznie związali hasło odbudowy państwa z postulatami jego zasadniczej reformy społecznej, przede wszystkim wyzwolenia chłopów pańszczyźnianych, i byli zwolennikami równości etnicznej. Podczas powstania styczniowego świadectwem tej postawy stała się "Złota Hramota", manifest głoszący równość społeczną i wolność narodową na Rusi, dzisiejszej Ukrainie. Apollo Korzeniowski wzywał do braterskiego współdziałania i deklarował, że dążący do niepodległości Polacy pragną zbiorowego wyzwolenia, "wyjarzmienia się bez żadnej wstecznej myśli robienia niewolników nowych pomiędzy sobą".

W październiku 1861 r. założył Komitet Ruchu, zalążek przyszłego Rządu Narodowego "Tajemnego Państwa Polskiego". Wkrótce potem został aresztowany i osadzony w warszawskiej Cytadeli. To, że po trzydziestu dziewięciu latach (IV-XII 1900) sąsiednią celę w tym samym X Pawilonie Cytadeli zajął Józef Piłsudski, jest symboliczne, ale nie przypadkowe. Podobnie jest z faktem, że "Lord Jim" był ostatnią książką, którą Marszałek przed śmiercią czytał (miał pod ręką także inne tomy Conrada).

Jeden z wujów Konrada Korzeniowskiego, Stefan Bobrowski, przyjaciel i bliski współpracownik Apollona, należał do czołowych przywódców powstania 1863 roku i był Naczelnikiem Wojennym Warszawy. To o nim napisał później Józef Piłsudski, że był wśród kierujących powstaniem jednym z najmłodszych, a zarazem najwybitniejszym, jedynym kandydatem na tę "wielkość", którą Piłsudski znalazł ostatecznie w pieczątce Rządu Narodowego. Idea takiego rządu - najwyższej władzy narodu, nieposiadającego państwa - jest najcenniejszym wytworem polskiej wyobraźni politycznej. Zaowocowała wspaniale i tragicznie Polskim Państwem Podziemnym 1939-1945, dziś stanowczo za mało znanym.

Rodzice Konrada zostali - mimo wątłości dowodów winy (Apollo okazał się świetnym konspiratorem) skazani na zesłanie w głąb Rosji. Z oddala śledzili ze zgrozą losy powstania. Oboje chorowali na gruźlicę. Ewa Korzeniowska zmarła w 1865 r.; na miejscu jej grobu w Czernihowie jest dziś targowisko. Apollo, zwolniony w 1868 r., wyjechał do Lwowa, potem do Krakowa, gdzie zmarł 9 maja 1869 r. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją patriotyczną. Leży na cmentarzu Rakowickim; na grobie czytamy: "Mężowi, który kochał ojczyznę, pracował dla niej i umarł dla niej - Rodacy".

***

Pięć lat później jego syn, poddany rosyjski i, jako syn zesłańców, zobowiązany do wieloletniej służby wojskowej, wyjechał do Francji i został marynarzem. W 1878 r., nie mogąc uzyskać przedłużenia rosyjskiego paszportu, przeniósł się do marynarki brytyjskiej. A potem przedziwną koleją losu został pisarzem w swoim czwartym (po polskim, francuskim i niemieckim) języku…

O tym, że Konrad Korzeniowski nigdy z horyzontu pamięci nie stracił środkowej i wschodniej Europy, świadczą nie tylko liczne listy do rodziny i przyjaciół. W ciągu całego życia na jego myśli i wspomnienia głęboki cień rzucała Rosja; był to ten sam "cień obcych duchów", o którym pisał Apollo Korzeniowski w "Piosence na dzień chrztu świętego" syna, datowanej w Berdyczowie 5 grudnia 1857 r. Conrad przyglądał się historycznej roli Rosji i zastanawiał nad przyszłością. Analizie miejsca Rosji w Europie poświęcił swój najważniejszy szkic polityczny "Autokracja i wojna" (1905). Szedł w swoich rozważaniach śladami Piotra Czaadajewa, Astolphe’a de Custine’a i Aleksandra Hercena. Podobnie jak oni jest zdania, że Rosja wyłamała się z europejskiego nurtu cywilizacyjnego. Rosja carska jest dla Conrada państwem-potworem, miażdżącym własnych poddanych i uniemożliwiającym rozwój społeczeństwa. Nieszczęsny kraj, który niszczy wolność własną i dławi możliwość swobodnego rozwoju zniewolonych narodów. "Autokracja i wojna" zawiera wnikliwy opis ówczesnego układu sił międzynarodowych i przepowiada zarówno kolejną, katastrofalną rewolucję w Rosji, jak i wielką wojnę światową. Po Rewolucji Październikowej Conrad nie miał żadnych złudzeń co do zamiarów i metod komunistów; także i pod tym względem był w Anglii dość osamotniony.

Z przejęciem śledził losy Polski. Przez wiele lat nie ośmielał się nawet w marzeniach podejmować ojcowskiej wizji wskrzeszenia ojczyzny jako niepodległego państwa. Jego nadzieje odżyły dopiero w 1914 r. Nie łatwo mu jednak było podtrzymywać te marzenia w Wielkiej Brytanii - państwie, które jedyne spośród wszystkich zwycięskich w I wojnie światowej potęg było niechętne odbudowie niepodległej Polski. Nadzieje Conrada były od początku związane z osobą i programem Józefa Piłsudskiego. Z charyzmatyczną postacią wielkiego przywódcy narodu, który Polaków chciał wyprowadzić na niepodległość, a równocześnie szanował wolę i prawo do niepodległości Ukraińców i innych sąsiadów wskrzeszanego państwa. W latach 1918-21 Piłsudski-federalista wyprzedzał swój czas. Dopiero dzisiaj możemy na naszym horyzoncie zobaczyć możliwość urzeczywistnienia jego programu - w ramach europejskiej rodziny państw i narodów.

"Autokracja i wojna" nosiła pierwotnie tytuł "The Concord of Europe", porozumienie europejskie. Jestem przekonany, że Conrad zmienił tytuł, uświadamiając sobie, że owo "porozumienie", które uważał za jedyny cel, do którego warto dążyć, jest jeszcze odległe. Na razie widział, że stosunki między państwami naszego kontynentu są podporządkowane z jednej strony "interesom materialnym", z drugiej - imperialnym ambicjom mocarstw, przede wszystkim dynamicznych i sprawnych Prus. Nie ma dziś Europy, pisał, "jest tylko uzbrojony, handlujący kontynent, na którym współzawodnictwo gospodarcze zmienia się powoli w walkę na śmierć i życie i gdzie otwarcie głosi się ogólnoświatowe ambicje". Był jednak przekonany, że ten stan rzeczy musi ulec zmianie.

Podobnie jak jego ojciec, był w sprawach politycznych moralistą. Inna, nowa Europa będzie musiała zostać "zbudowana na fundamentach mniej kruchych niż interesy materialne". Na tych pewniejszych podstawach - na fundamencie poszanowania suwerenności narodów i  praw obywatelskich jednostek - zbudowane zostanie "porozumienie europejskie".

***

Podczas uroczystości berdyczowskiej zabrakło oficjalnego przedstawiciela Wielkiej Brytanii. To też swego rodzaju tradycja: na skromnym pogrzebie Conrada w sierpniu 1924 r. było trzydzieści kilka osób; jedynym reprezentantem władz państwowych był delegat premiera Rzeczypospolitej, Edward Raczyński - jedna z piękniejszych postaci polskiego życia politycznego w XX wieku. Poznałem go w 1957 r.,

kiedy na fali popaździernikowej udało mi się pojechać do Londynu w poszukiwaniu materiałów do biografii Conrada. Zawarta wówczas serdeczna znajomość zaowocowała dwadzieścia lat później: to od Pana Edwarda otrzymałem pierwszy powielacz dla Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, przemycony potem do Warszawy...

Minęło jeszcze trzydzieści lat. I tak się pięknie stało, że przecinając wstęgę w klasztornych podziemiach, mogłem z pełnym przekonaniem powiedzieć: tworząc w Berdyczowie międzynarodową placówkę kulturową - spełniamy testament ideowy Apollona Korzeniowskiego i jego syna Konrada. A dzieje się tak dzięki temu, że wolna Polska realizuje program ich następcy, Józefa Piłsudskiego.

Zdzisław Najder jest historykiem literatury, światowej sławy autorytetem w dziedzinie twórczości i życia Josepha Conrada. Wydał m. in. "Życie Konrada Korzeniowskiego". Był dyrektorem polskiej sekcji Radia Wolna Europa. W PRL w 1983 r. został skazany zaocznie na karę śmierci za rzekomą kolaborację z wywiadem amerykańskim; wyrok uchylono w 1989 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2009