Niepodległość za jeden grosz

Jak "zagospodarować" niepodległość? Józef Piłsudski, największy nasz od niej specjalista, 80 lat temu napisał:"Idą czasy, których znamieniem będzie wyścig pracy, jak przedtem był wyścig żelaza, jak przedtem był wyścig krwi".

09.11.2009

Czyta się kilka minut

Manekin sklepowy przy ul. Grodzkiej, Kraków, listopad 2007 r. / fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta /
Manekin sklepowy przy ul. Grodzkiej, Kraków, listopad 2007 r. / fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta /

Proporczyki na szwoleżerskich lancach i kląskający brzęk podków po mokrym bruku - to moje najdawniejsze wspomnienie o 11 Listopada. Było to dla nas Święto Świąt. Jego nazwa, Święto Niepodległości, wionęła sakralnością, podszytą zapachami jesieni.

Przymiotnik kontrowersyjny

Dla moich kolegów z pierwszych klas powszechniaka znaczenie tego dnia było oczywiste. Po pierwsze - wieńczyliśmy wojenne wspomnienia naszych ojców, których boje okazały się zwycięskie. Po drugie - obchodziliśmy posiadanie polskiej szkoły, polskich znaczków pocztowych, polskich mundurów. Polskie instytucje państwowe, z którymi się stykaliśmy - przynajmniej te w Warszawie - były ładniejsze, czyściejsze, sprawniejsze niż wszystko inne, z czym miewaliśmy do czynienia. A z rozmów z rodzicami wiedzieliśmy, że jeszcze niedawno mundur i urząd oznaczały coś obcego i groźnego.

27 września 1939 r., w dniu kapitulacji Warszawy, ten świat nam się zawalił. Obce mundury oznaczały powrót obcej przemocy. Na pół wieku niepodległość stała się postulatem, niesionym w przymkniętych dłoniach. Po 1945 r. był niesiony coraz bardziej nieśmiało.

Kiedy na przełomie 1975 i 1976 r. kleciliśmy grupę, nazwaną przeze mnie Polskim Porozumieniem Niepodległościowym, właśnie ten długi przymiotnik okazał się kontrowersyjny: czy to nie nazbyt radykalne wezwanie? Przekonałem się szybko, że do prostych, zwyczajnych ludzi trafiało ono lepiej niż do tych, którzy zdobyli już doświadczenie w konfrontacji z oficjalnymi dwuznacznościami PRL. Zaś ludzie zawodowo odpowiedzialni za wypowiadane słowa potrafili je traktować ze zdumiewającą lekkością, składając zapewnienia o trwałości i dobrowolności naszego sojuszu z (czytaj: poddaństwa wobec) ZSRR. Przykro wspominam szok, jakim była dla mnie lektura ogłoszonego w "Tygodniku" listu z 22 września 1981 r., podpisanego przez ponad 30 luminarzy polskiego życia kulturalnego, którzy w imieniu "narodu polskiego" powtarzali takie zapewnienie (zwrócił mi na nie uwagę Aleksander Gieysztor, który - podobnie jak Jan Parandowski - podpisu odmówił). Takich plamiących deklaracji było sporo, także w latach 1989-90. Czy doprawdy myślano, że w Moskwie traktowane są poważnie?

Zaglądnąłem do swojego szkicu o niepodległości, napisanego 21 lat temu i ogłoszonego w krakowskiej "Arce". Widzę, że trzeba było wtedy argumentować, iż hasło niepodległości ma sens i jest potrzebne. I właśnie ten zaprzeczający, trudny do przełożenia na inne języki termin, który oznajmia brak podległości, uważałem za istotny. Nie "suwerenność", która jest określeniem prawniczym i wypranym z emocji; ani "niezależność", bo zależni jesteśmy wszyscy od wszystkich. Ważny jest brak podlegania. Można bowiem (by sięgnąć po współczesne przykłady) całkiem dobrowolnie, bez nakazu ustalić, że będziemy się posługiwać wspólną walutą i wspólnie kontrolować granice (a więc zlewać ze sobą różne suwerenności). I mieć świadomość, że nasz los zbiorowy zależy także od notowań nowojorskiej giełdy. A jednocześnie odczuwać niepodległość.

Wolność negatywna

Najlepiej chyba objaśnić sens tego pojęcia używając rozróżnienia, które spopularyzował sir Isaiah Berlin: między wolnością negatywną (od czegoś) a pozytywną (do czegoś). Ta "negatywna", choć się tak myląco nazywa, jest w istocie fundamentalna: daje wstęp do wolności i niesionych przez nią obowiązków. Jak pisał po 1918 r. Kaden-Bandrowski, przyniosła "radość z odzyskanego śmietnika": nasz jest teraz ten śmietnik i tylko my za jego stan odpowiadamy. W tym samym czasie Stefan Żeromski opisywał smutek polskiego policjanta: on teraz, a nie stójkowy czy pruski żandarm, musiał ganiać za polskimi złodziejami.

Niepodległość, "wolność negatywna", nie jest wartością praktyczną. Trzeba było za nią umierać, cierpieć albo emigrować - ale można bez niej żyć. Niejednemu społeczeństwu, i nie tylko w dawnych koloniach, żyło się lepiej bez takiej wolności. Irlandia po uwolnieniu się od brytyjskiego zwierzchnictwa biedowała, póki nie weszła do Unii Europejskiej (czyli według Václava Klausa - straciła suwerenność...). Spójrzmy bliżej: na Ukrainie od czasu odzyskania niepodległości spadły Produkt Krajowy Brutto i stopa życiowa.

Postulat niepodległości nie jest bowiem oparty na praktycznych wyliczeniach, ale na dążeniu do własnej godności. Tylko czasami pójście za nim okazuje się najlepszym (a raczej: najmniej złym) wyjściem z trudnej sytuacji. Tak się stało w maju 1939 r., kiedy Józef Beck wygłosił słynne przemówienie, w którym odrzucił niemieckie żądania, odwołując się do honoru. Powieszono potem na tej tragicznej postaci wiele psów. Miał jednak rację zarówno na planie godnościowym, jak na planie empirycznym. Ocaliliśmy honor, nie ustępując przed naciskami dwu totalitarnych sąsiadów i nie stając się w efekcie wspólnikami ani twórców Buchenwaldu, a potem Oświęcimia/Auschwitz, ani budowniczych Archipelagu Gułag. Gdybyśmy się zaś sprzymierzyli z którymkolwiek z sąsiadów, nasz los byłby ostatecznie jeszcze gorszy. Sowieci rozjechaliby nas bezpardonowo, a ponieważ Polska nie leży na boku, jak Rumunia czy Węgry, Rosjanie chętnie zakończyliby "słowiański spór", sprowadzając nas do poziomu formalnie "zwasalonej republiczki". Przeżyliśmy tragedię, ale w historii tragedia to jeszcze nie najgorsza forma doświadczania losu: zostają po niej wartości i wzory.

Chcieli chcieć

Zagospodarowanie odzyskanej w 1918 r. niepodległości, wykorzystanie jej dla "wolności pozytywnej", dla robienia tego, co się chce - przyniosło wiele olśniewających wyników: polska nauka i kultura, polska architektura i malarstwo, takie przedsięwzięcia jak Gdynia i COP, budzą dziś podziw. Nasze dwudziestolecie po 1989 r., w nieporównanie lepszych warunkach przeżyte, wygląda w tych dziedzinach zawstydzająco. Ale i II Rzeczpospolita, moja pierwsza i właściwa Ojczyzna, też miała na sumieniu czyny haniebne. Ogłoszony parę miesięcy temu zeszyt znakomitej "Karty" (nr 59) zawiera materiał dokumentalny na temat Berezy Kartuskiej, obozu internowania przeciwników politycznych rządu RP w latach 1934-39; bolesna lektura, a można ją łatwo rozszerzyć.

Niepodległość, "wolność negatywną", w roku 1945 utraciliśmy. Później, w drodze z Polski do Polski poprzez PRL, "wolności pozytywnej" do robienia różnych rzeczy (choć pod podrobioną etykietą) było sporo; znacznie więcej, niż się ostatnio przyznaje. I nie tylko w dziedzinie sportowej! Odbudowa Warszawy - materialnego świadectwa uporu w obronie wolności. Milionowe wydania klasyków literatury. Znakomite edycje źródłowe. Rozkwit teatru i filmu. Niezłe (jak na tamte czasy) drogi. Dobry poziom naszej medycyny. Nic z tego nie było daniną, składaną komunie; nic z tego nie było prostym skutkiem okoliczności. To były osiągnięcia Polaków, którym się chciało chcieć i którym życie w niby-Polsce nie odebrało poczucia odpowiedzialności za kraj.

Śmietnik odzyskany

A jak jest teraz? Niepodległość mamy zabezpieczoną. Najazdy nie grożą nam ani od wschodu, ani od zachodu. Politycy czy komentatorzy, używający do opisu naszych stosunków z zachodnimi sąsiadami słów i obrazów opartych na doświadczeniach z pierwszej połowy XX w., wyrządzają Polsce krzywdę, bo narzucają nam zupełnie nieaktualny obraz naszego międzynarodowego otoczenia. Podniecanie histerycznej nieufności wobec Niemców psuje stosunki z naszym europejskim i atlantyckim orędownikiem - bo skutkiem okazywanego przez jedną stronę braku zaufania może być spadek zaufania drugiej strony.

Niektórzy zdają się zapominać o treści listu naszych biskupów do biskupów niemieckich sprzed lat dokładnie 44: był to akt mądrości, a zarazem odwagi. Możemy być z niego dumni, bo śmiało i suwerennie wytyczał perspektywę pojednania. Został gwałtownie zaatakowany tak przez komunistów, jak przez nacjonalistów - a przecież nie da się, po tylu latach, wskazać żadnych jego złych skutków.

Martwimy się, i słusznie, o kształt naszej tożsamości kulturowej. Rzecz w tym jednak, że zagrożenia dla tej tożsamości nie przychodzą, jak dawniej, z zewnątrz. Żaden żandarm nie może i nie będzie mógł nakazać polskiemu dziecku pisać cyrylicą albo modlić się po niemiecku. Obok straszenia Niemcami stosuje się straszenie Unią, która rzekomo zagraża nam odpolszczeniem. Na czym takie niebezpieczeństwo miałoby polegać? Aż wstyd powtarzać, że w Europie ceni się i popiera rozmaitość, że ze wspólnego budżetu wspomaga się zagrożone języki (z irlandzkim włącznie). Że po 60 latach integracji Holendrzy pozostali inni od Belgów, nie mówiąc już o tym, że w Belgii Flamandowie różnią się teraz bardziej od Walonów niż przed pół wiekiem.

Anty-europeizm "tożsamościowy" jest demagogią - bynajmniej nie "czystą", bo stosowaną albo w doraźnych partyjnych celach, albo z lenistwa: łatwiej przecież ponarzekać na "brukselskie" wymogi niż zadbać, by otoczenie naszych domów nie było, no właśnie - naszym wstydliwym narodowym śmietnikiem.

Zachowanie tożsamości stało się sprawą niemal całkowicie wewnętrzną, ale nie do końca. W przypadku Polski, Węgier, Rumunii i Niemiec - a Polski szczególnie, wręcz uderzająco - tożsamość kulturowa jest związana z obszarami położonymi teraz poza granicą RP. Przypominam: nasz główny wieszcz narodowy nigdy nie był ani w Warszawie, ani w Krakowie. "Pan Tadeusz" i "Nad Niemnem" rozgrywają się w pełni za granicą. Obowiązkiem państwa i jednym z celów naszej polityki zagranicznej jest utrzymanie więzi z Polakami, którzy zdecydowali się pozostać tam, gdzie mieszkali ich przodkowie od sześciuset, czterystu lub choćby tylko dwustu lat. I zapewnienie mieszkańcom dzisiejszej Polski fizycznego dostępu do miejsc, które są ważne nie tylko dla naszej przeszłości, ale i dla naszej kulturowej mitologii (zwykle własnej, rzadziej wspólnej z Białorusinami, Litwinami i Ukraińcami). Dla wszystkich powinno być całkiem jasne, że tylko postępująca integracja europejska daje nam możliwość otwartego i w pełni pokojowego dążenia do tych celów.

Napisałem: obowiązek państwa. Ale jestem przekonany, że to obowiązek każdego z nas, każdego polskiego patrioty: odwiedzić choć raz i pokazać dzieciom Wilno, Grodno, Nowogródek, Lwów, Krzemieniec, Kamieniec Podolski - to powinny być młodzieńcze pielgrzymki każdego Polaka.

Polskość godna subskrypcji

Jak "zagospodarować" niepodległość? Jak wykorzystać "wolność negatywną" tak, by zaowocowała w obszarze wolności pozytywnej? Samo wejście do UE i NATO - zabezpieczające przed zewnętrznymi burzami i wzbogacające potężnie instrumentarium naszej polityki zagranicznej - nie wystarczy. Józef Piłsudski, największy nasz specjalista od niepodległości, 80 lat temu napisał: "Idą czasy, których znamieniem będzie wyścig pracy, jak przedtem był wyścig żelaza, jak przedtem był wyścig krwi". Wyprzedził i w tym (nie tylko w myśleniu o federacjach) swoje czasy. Warunki wyścigu się zmieniły, bo w ramach Unii odbywa się potężne i dobrowolne przelewanie kapitału od bogatszych do biedniejszych.

Będzie trwała sąsiedzka konkurencja w modelu tradycji i wzorach życia. Nasz cel generalny określę prosto: aby polskość była, a raczej znowu stała się - jak w wieku XIX, kiedy pod nieobecność państwa polskiego przyciągnęła setki tysięcy Żydów, Niemców, Białorusinów, Ukraińców, nawet Francuzów - godna subskrypcji. By wybierano polskość, bo się będzie bardziej podobała. Wybierano nie na zasadzie albo-albo, bo to dzisiaj w Europie niepotrzebne, ale na zasadzie łączności czy współbieżności. By wracali do nas emigranci za chlebem amerykańskim (za Oceanem polskość ponad-pierogową zachować trudno...), angielskim, irlandzkim. Aby ci, którzy w latach 80. kupowali papiery dziadka w Wehrmachcie albo cioci folksdojczki, bo chcieli się wyrwać z peerelowskiej beznadziei, wrócili lub przynajmniej poczuli na nowo więź z ojczyzną dostatecznie silną, by się do niej przyznawać. Przyznawać się nie z zażenowaniem i niechęcią, ale z dumą; albo z żalem, że się ją zagubiło.

A my tu w kraju? Badania opisujące naszą samoocenę ujawniają swoistą schizofrenię. Polak bardzo sobie polskość ceni, ale o Polakach ma opinię marną. Jest po temu z pewnością wiele rozmaitych powodów. Jednym z nich, bodaj najłatwiejszym do usunięcia, bijącym w oczy, skoro się już raz zacytowało Piłsudskiego, jest skłonność-gotowość-mania naszych przywódców politycznych, aby się Polakom podlizywać, aby im schlebiać niezależnie od tego, co i jak robią. To oczywiście skutek demokracji i jej drgających nerwowo objawów w postaci słupków, mierzących popularność i poparcie nadmuchiwanych idoli.

Piłsudski szydził z Polaków, którzy chcieliby mieć niepodległość za dwa grosze. Dzisiaj żyjący mają ją za darmo. Szanujący siebie (o innych nie mówiąc) polityk powinien twardo powtarzać: musicie na niepodległość zasłużyć, chociaż już ją macie. Inaczej się rozmyje, stanie się nic niewarta. A po co być Polakiem, skoro to nic nie kosztuje?

Zdzisław Najder (ur. 1930) jest historykiem literatury, działaczem i publicystą politycznym. Opozycjonista w czasach PRL (m.in. założyciel Polskiego Porozumienia Niepodległościowego), po wprowadzeniu stanu wojennego emigrant i dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, w 1983 r. zaocznie skazany przez sąd PRL na karę śmierci za rzekomą kolaborację z wywiadem amerykańskim. Do Polski wrócił w 1989 r., później był m.in. doradcą prezydenta Lecha Wałęsy i premiera Jana Olszewskiego. Biograf i światowej sławy specjalista od twórczości Josepha Conrada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2009