Czy można uciec z piekła? „Piekło Conrada” Michała Komara

Na każdej stronie swych powieści i opowiadań Conrad opisuje nowoczesny świat, przypominający nienasyconego Lewiatana, który pochłania wszystkich i wszystko. Czy można się przed nim w ogóle ochronić?

17.10.2022

Czyta się kilka minut

 / MATERIAŁY PRASOWE KBF
/ MATERIAŁY PRASOWE KBF

Jednym z najczęściej przywoływanych autokomentarzy Josepha Conrada jest fragment jego przedmowy do opublikowanego w 1897 r. dzieła pt. „Murzyn z załogi »Narcyza«”. Oto on: „moim zadaniem, które usiłuję wykonać, jest sprawić za pomocą pisanego słowa, byście usłyszeli, byście poczuli – a nade wszystko, byście zobaczyli... – i nic więcej: a w tym jest wszystko”. Prosta, zwięzła i sugestywna deklaracja, którą pisarz postanowił dodatkowo wzmocnić, podkreślając wyraz „zobaczyli”. Jednak wydaje mi się, że powyższe zdanie jest oczywiste wyłącznie dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z pisarstwem Conrada, którzy jeszcze nie posmakowali jego języka. Dlaczego? Otóż dlatego, że styl tej prozy jest, owszem, precyzyjny, ale zarazem zagęszczony, przez co świat przedstawiony cały czas wymyka się czytelnikom, mimo że autor oferuje rozbudowane opisy ludzi, miejsc i rzeczy.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

ANDRZEJ STASIUK: OBEJRZAŁEM SWÓJ ŚWIAT. Wiele osób mówi: „Pisz tak, bo to jest potrzebne, ważne teraz”, dla mnie to śmierć literatury. Pisz najlepiej, jak potrafisz, po polsku. Pisz w hołdzie dla języka, który próbujesz opanować, albo świata, który starasz się unieruchomić w zdaniu >>>>


 

O co w takim razie chodzi? Czy Conrad nas zwodzi? Wiadomo, że jego przedmowy do poszczególnych dzieł, a także komentarze do własnej twórczości, które umieszczał w listach, były świadomie układane w taki sposób, by więcej zasłaniać, niż odkrywać. Myślę, że akurat w tym przypadku wcale nie chodziło mu o to, by zmylić tropy odbiorcom. Źródłem nieporozumienia są nasze czytelnicze nawyki. Czasownik „zobaczyć” wiążemy z naocznością, podczas gdy Conrad pragnie, byśmy wraz z nim, z jego pomocą zobaczyli sam mrok egzystencji i czerń świata. Autor „Jądra ciemności” chce, żebyśmy usłyszeli, poczuli i zobaczyli piekło rzeczywistości, w którym wszelkie prawa – nie tylko optyki – zostają wywrócone na nice.

Pisarz (nie)polski

Najlepsza – według mnie – polska książka o twórczości Conrada już samym tytułem wskazuje właściwy kierunek poszukiwań. „Piekło Conrada” Michała Komara to zbiór sześciu powiązanych ze sobą esejów, które prezentują najważniejsze dzieła pisarza i rekonstruują jego koncepcje „filozoficzne” (daję cudzysłów, by lekko osłabić sens tego pojęcia, z którego nie chcę jednak całkowicie rezygnować, gdyż mimo wszystko wydaje mi się adekwatne).

 

Komar zaczął pracować nad książką w szczególnym momencie, a mianowicie w 1968 r., gdy w komunistycznej Polsce nastąpiło nasilenie kryzysów politycznych i społecznych, a we Francji zaczęła się studencka rewolta, która rozlała się na cały kraj. Pierwszy raz publikacja ukazała się w 1978 r. Nie obyło się bez gry z cenzurą, która najpierw zablokowała druk, argumentując, że autor odwołuje się do licznych pisarzy z indeksu, a później cofnęła zakaz, zadowalając się w zasadzie kosmetycznymi zmianami. Potem wyszły dwa wznowienia: jedno w 1988 (edycja rozszerzona), drugie w 2017 r. (w czterdziestolecie ukończenia i złożenia książki, a nie w rocznicę wydania, o którego dacie zdecydowały czynniki polityczne).

Sposób, w jaki Komar interpretuje Conrada, jego wizja Conradowskiego pisarstwa, a także konteksty, w jakich to dzieło umieszcza – wszystko to musiało być sporym zaskoczeniem, szczególnie dla pierwszych odbiorców. Dziś autor „Nostromo” czytany jest przede wszystkim przez specjalistów. Jednak w latach 70. i 80. wciąż był obecny w świadomości społecznej, był istotnym punktem odniesienia – nie tylko dla pisarek i pisarzy, ale także osób, które na różne sposoby działały w przestrzeni publicznej bądź świadomie (motywując swą decyzję względami politycznymi i etycznymi) z takiej działalności rezygnowały. Conrad był traktowany jako literacki moralista, jako zdystansowany wobec świata przewodnik, który wskazuje właściwą drogę błądzącym, zwłaszcza wtedy, gdy stają przed wielkimi wyzwaniami. Od chwili, w której pierwsze utwory Conrada zaczęły być drukowane w polskich przekładach, wyzwaniem największym była Polska i polskość. W roli orędownika pisarz został obsadzony machinalnie, gdy jego międzynarodowa sława stała się dla wszystkich oczywista. W okolicach roku 1914 dla kogoś takiego jak młody Józef Retinger – czyli dla utalentowanego literaturoznawcy po Sorbonie z silnie rozbudzoną świadomością społeczną i wielkimi ambicjami politycznymi – Conrad był sojusznikiem wymarzonym, mógł bowiem dotrzeć do zachodnich czytelników z konkretnym przekazem na temat Polski, mógł też wpłynąć na decydentów, bez których zaangażowania nie można było odzyskać niepodległości.

Nawet ci, którzy – jak Eliza Orzeszkowa – oskarżali pisarza o zdradę, umieszczali jego twórczość w kontekście polskim. Jeśli w ogóle czytano Conrada w oderwaniu od spraw lokalnych, to jednak w odczytaniach tych niemal zawsze powracało proste rozpoznanie: oto literatura, dzięki której w chwili próby nie spadniemy w otchłań, gdyż można z niej wyinterpretować kilka prostych a niepodważalnych reguł moralnych.

Na tym tle książka Komara musiała być zaskoczeniem. Z co najmniej trzech istotnych powodów. Po pierwsze dlatego, że Conrad prezentowany jest w niej jako pisarz po prostu euro­pejski, który zajmował się przede wszystkim mechanizmami determinującymi nowoczesny świat. Nie mógł i nie chciał pisać o czymś innym. Zaważyły na tym doświadczenia, które zgromadził po wyjeździe z Polski (a opuścił ją jako nastolatek). Jako marynarz pracował dla zachodnich kompanii, współpracował z zachodnimi instytucjami, w codziennej komunikacji posługiwał się językiem angielskim (i francuskim), obserwował z bliska rozwój kapitalizmu i jego destrukcyjne skutki.

Po drugie zaskoczenie musiał budzić fakt, że Komar traktuje dzieło Conrada jako drogę do pewnego celu, jako rozpisaną na wiele dzieł próbę dotarcia do prawdy o rzeczywistości, a nie gotowy zestaw odpowiedzi na istotne pytania. Mówiąc jeszcze inaczej: w interpretacji Komara autor „Tajnego agenta” zaprasza swoich odbiorców do współudziału w poszukiwaniach odpowiedzi, nie obiecując przy tym żadnej – choćby symbolicznej – wygranej, nie dając najmniejszych gwarancji, że wysiłek czytelniczy się opłaci.

Wreszcie po trzecie Komar konsekwentnie demistyfikuje mit Conrada jako pisarza, którego powieści i opowiadania zawierają wykład jednoznacznej koncepcji moralnej. Owszem, autor „Zwycięstwa” ciągle pisze o moralności, ale nie po to, by wysublimować jej nienaruszalne reguły, lecz po to, by odsłonić przed czytelnikami ambiwalentny charakter każdej zasady. Najwięksi szubrawcy z pełnym przekonaniem mówią u niego o wierności. Machina zniszczenia zostaje uruchomiona pod pretekstem przeciwdziałania przemocy, której ofiarami są mieszkańcy peryferyjnych krajów, gdzie – jak przekonują szafarze destrukcji – cywilizacja nie ugruntowała jeszcze właściwych odruchów. Treść każdej zasady etycznej może być – to jedno z ulubionych słów Komara – „zaprzeczna”, co jednak nie zmienia prostego faktu, że owe zasady, które z innej perspektywy jawią się jako fałsz, są przedmiotem najgłębszej i najżarliwszej wiary wielu ludzi.

Bez nadziei

W kolejnych esejach Komar omawia najważniejsze idee Conrada, jego „filozofię” dziejów i nowoczesnego człowieka. Autor „Ukrytego sojusznika” nie układa swych koncepcji w spójny system, nie tylko dlatego, że uprawia literaturę, ale także dlatego, że w spójność nie wierzy; jawi mu się ona jako nieosiągalna. Jego światopogląd jest chyba całkowicie odczarowany. Oto jego części składowe.

Bohaterowie Conrada żyją w świecie immanencji. Niebo jest puste, a poza granicami życia jest nie tyle nicość, która to kategoria ma dla pisarza nazbyt meta­fizyczne ­konotacje, ile zwykłe nieistnienie. Zmiany zachodzące w świecie są przypadkowe. Oczywiście, na gruncie ­poznawczym staramy się je jakoś uporządkować, ale świadczy to jedynie o naszej potrzebie ładu. Targani tą potrzebą, skrywającą i zarazem ujawniającą nasz lęk przed przygodnością egzystencji, tworzymy instrumenty i instytucje, za pomocą których chcemy przejąć kontrolę nad tym, co przesypuje się przez palce. Ostatecznie jednak trud ten przynosi skutki odwrotne do zamierzonych, gdyż porządkując jedną sferę rzeczywistości, wywołujemy jeszcze większe zamieszanie w innych, zabezpieczając jedną część świata, niszczymy pozostałe. Los Conradowskich postaci jest tragiczny, ponieważ w takich warunkach nie mogą osiągnąć ani spełnienia, ani spokoju. Nie osiągają ich nawet ci, którym niedostępny jest wgląd w istotę rzeczy. Oni też miotani są sztormami (dosłownymi i metaforycznymi), tocząc nierówną walkę z nieopanowanym żywiołem.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

Żadnego świata nie da się nauczyć do końca. Gdy go opisujemy, zawsze pozostają wątpliwości, a ich obecność świadczy wyłącznie o reporterskiej wiarygodności i uczciwości. Artur Domosławski mówi o tym w każdej ze swoich książek >>>>


 

A jednak większość bohaterów staje do tej walki – i to nawet kilka razy, nawet po serii porażek – znajdując w sobie (wyłącznie w sobie!) motywację do działania. Conrad (w interpretacji Komara) daje nam jasno do zrozumienia, że mimo wszystko nie możemy się poddać, choć nigdy do końca nie wyjaśnia, dlaczego winniśmy uznać tę myśl za imperatyw, nigdy też nie tłumaczy, na jakiej podstawie ufundowana jest moralność tych, którzy nie ulegają pokusie i nie przykładają ręki do dzieła zniszczenia.

W jednym z esejów Komar przedstawia kontekst tej pesymistycznej wizji. Odwołuje się do biografii pisarza, zaznaczając, że nie szuka w niej ostatecznych odpowiedzi, jest jednak przekonany, że rekonstruując światopogląd autora „Jądra ciemności”, nie możemy pominąć jego doświadczeń. Dwa z nich okazały się szczególnie istotne.

Gdy Conrad miał cztery lata, jego ojciec, Apollo Korzeniowski, został pojmany przez rosyjskie władze i osadzony w Cytadeli Warszawskiej, a następnie – wraz z rodziną – zesłany w głąb ówczesnej Rosji za prowadzenie działalności konspiracyjnej. Młody Conrad dwa lata później, w 1865 r., stracił matkę, a w 1867 r. wyjechał do Galicji ze śmiertelnie chorym ojcem, którego zwolniono z zesłania ze względu na zły stan zdrowia. Po latach, zastanawiając się nad wydarzeniami, które tak radykalnie zdeterminowały jego dziecięcy żywot, doszedł do wniosku, że przyczyny osobistego, rodzinnego nieszczęścia były złożone. Jedną z nich była, co oczywiste, polityka imperium, które zniewalało i zabijało, by potwierdzić swą moc panowania nad światem. Drugą zaś – bezprzykładna wiara ojca w słuszność oporu, który nie jest wyborem, lecz koniecznością. Według Komara nieufność, z jaką Conrad odnosił się do wszystkich projektów społecznych lub politycznych (zwłaszcza rewolucyjnych), których podstawą była nadzieja, miała źródło m.in. w tych przeżyciach. Stąd też brała się jego potężna niechęć do Rosji. Esej, w którym Komar opisuje stosunek pisarza do Rosji imperialnej i rewolucyjnej, czyta się dziś jak komentarz do bieżących wydarzeń – rosyjskiej inwazji na Ukrainę oraz przewlekłej ślepoty Zachodu, ignorującego – nie po raz pierwszy! – sygnały o narastającym zagrożeniu.

Drugim przełomowym doświadczeniem, które Conrad opisywał jako zerwanie ostatniej zasłony, była jego podróż do Afryki, którą przedsięwziął w 1890 r. jako przeszło trzydziestolatek. Zobowiązany kontraktem podpisanym z belgijską kompanią handlową zamierzał, jak wielu przed nim, wziąć udział w wielkim programie cywilizacyjnym, który król Belgii Leopold II realizował w Kongu. Na miejscu przyszły pisarz przekonał się, że kolonialny projekt, przedstawiany na salonach Europy jako doskonały sposób na poprawę warunków bytowych afrykańskich ludów, jest tak naprawdę zorganizowanym wyzyskiem i ludobójstwem. Powtarzał później, że przed wyjazdem do Konga był jedynie „prostym zwierzęciem”, które nie miało świadomości, do czego zdolny jest człowiek. Tym ostatnim stał się dopiero w Afryce, gdy dotarło do niego, że istotą człowieczeństwa jest skłonność do szerzenia systemowej destrukcji. Uznał wówczas, że świata nie da się naprawić, można w nim co najwyżej minimalizować zasięg zła. W „Jądrze ciemności” ukazał tętniące trzewia nowoczesnego Lewiatana – piekło na ziemi, od którego nie ma ucieczki i dla którego de facto nie ma żadnej alternatywy.

Zerwanie niezupełne?

Michał Komar kończy swą książkę sugestią, że w piekle Conrada jakimś cudem możliwe jest życie, choć toczy się ono wyłącznie na sposób tragiczny. Nie można zmienić ogólnych warunków egzystencji ani też nie ma sposobu na ucieczkę. Sugestia ta wydaje mi się zgodna ze światopoglądem Conrada; w taki właśnie sposób czytam jego powieści oraz opowiadania. Warto jednak zwrócić uwagę na ograniczenia Conradowskich rozpoznań i założeń. Komar robi to raz. Interpretując „Murzyna z załogi »Narcyza«” podkreśla, że utwór jest krytyką postępu. Według Conrada rozwój cywilizacji w niewielkim stopniu wpływa na poprawę warunków bytowych człowieka i właśnie dlatego pisarz z taką podejrzliwością traktuje wszelkie propozycje zmian, np. rewolucyjne ustawy, które na nowo regulują prawo morskie. „Wobec tego – pisze Komar – w »Murzynie...« bezlitośnie zaatakował ustawę Parlamentu, która zabraniała przeładowywania statków; wprowadzenie tej ustawy wywołało opór armatorów, a jej zastosowanie uratowało życie paru setkom marynarzy brytyjskich. Conrad okazał się tu zbyt radykalnym moralistą, by dostrzec, że kalekie i oszukańcze – z punktu widzenia Wieczności – hasła ulepszaczy dają prócz wzniosłej retoryki odrobinę zysków praktycznych”. Odczarowanie świadomości może – jak widać – poskutkować ślepotą i wywołać sprzeciw wobec reform, które przynoszą zbawienną poprawę przynajmniej pewnych aspektów ludzkiego życia.

Ciekawą krytykę Conradowskiego światopoglądu przeprowadził Mario Vargas Llosa w powieści „Marzenie Celta” z 2010 r. (pierwszym jego utworze po przyznaniu mu Nagrody Nobla). Jest to powieściowa biografia Rogera Casementa, obywatela imperium brytyjskiego, podróżnika i dyplomaty, który zasłynął jako autor raportów ujawniających wyzysk i ludobójstwo w Kongu oraz Amazonii. Zebrane przez niego dowody nadużyć władz kolonialnych doprowadziły do powołania komisji, która położyła kres panowaniu Leopolda II w Kongu. Pod wpływem obserwacji poczynionych w Afryce i Ameryce Południowej ­Casement doszedł do wniosku, że jego rodzinna Irlandia musi zostać jak najszybciej wyzwolona spod angielskiego jarzma. Podczas I wojny światowej próbował pozyskać wsparcie militarne ze strony Niemiec, za co został aresztowany, a następnie oskarżony o zdradę. Zgładzono go przez powieszenie w 1916 r.

Conrad poznał Casementa w Afryce, potem korespondował z nim na temat przestępstw popełnionych przez europejskich administratorów Konga i możliwych działań antykolonialnych (jednak nie zaangażował się w nie do końca).

W powieści Llosy jest scena, która wydaje mi się niezwykle inspirująca dla naszego myślenia o Conradowskiej wizji świata. Casementa, który siedzi w więzieniu, odwiedza Alice Stopford Green, historyczka, irlandzka patriotka, mentorka Rogera, dzięki której klarowały się jego poglądy na temat niepodległości Irlandii. Rozmawiają o Conradzie, który nie podpisał petycji o ułaskawienie Casementa. Ten ostatni pyta Alice, co sądzi o „Jądrze ciemności”. Odpowiedź jest dosadna: „Uważam, że [książka ta] nie opisuje ani Konga, ani rzeczywistości, ani historii, lecz piekło. Kongo to pretekst do wyrażenia tej strasznej wizji zła absolutnego, jaką mają niektórzy katolicy” (tłum. ­Marzena Chrobak). Conrad z pewnością nie był człowiekiem, w którego życiu wiara katolicka odgrywała istotną rolę. Uważał religię za jedną z zasłon prawdy o rzeczywistości. Być może jednak – tę myśl uważam za intrygującą – „straszną wizję zła absolutnego” noszą w sobie nie tylko żarliwi katolicy, ale czasem również ci, którzy z katolicyzmem zerwali.©℗

MICHAŁ KOMAR (ur. 1946) – pisarz, eseista, dziennikarz, scenarzysta filmowy i telewizyjny. Autor wielu książek, m.in.: „Piekło Conrada” (1978), „Czarownice i inni” (1980), „O obrotach losów i ciał” (1998) czy „Wtajemniczenia” (2009). W latach 1990-1994 pełnił funkcję wiceprezesa Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Był felietonistą „Tygodnika Powszechnego”, współpracował z Polskim Radiem i Teatrem Telewizji. Współautor – wraz z Zygmuntem Hübnerem – adaptacji teatralnej powieści Conrada „W oczach Zachodu” („Spiskowcy”, Teatr Powszechny w Warszawie, 1980), twórca scenariuszy przedstawień Teatru Telewizji „Lord Jim” (2002) i „Tajny agent” (2006) na podstawie powieści Conrada.

Podczas Festiwalu Conrada porozmawiamy z MICHAŁEM KOMAREM o tym, jak dzieło Josepha Conrada można czytać dziś, w aktualnych warunkach kulturowych, społecznych i politycznych. Czy wizja świata i człowieka przedstawiona przez pisarza jest wciąż ważnym punktem odniesienia dla współczesnych społeczeństw Zachodu? I czy możliwa jest ucieczka z piekła, które przedstawił w swych utworach?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad. Wspólnoty II