Koniec legendy

Wizja marzyciela: Drezno, jakim było kiedyś? Metropolia sztuki, miasto operowych premier? Perła niemieckiego baroku, zwana Florencją Północy? Stojąc dziś na prawym brzegu Łaby, można na chwilę ulec iluzji: panorama miasta, jaką uwiecznił kiedyś Canaletto, nadworny malarz drezdeńskiego dworu, wydaje się trwać w niezmienionym kształcie.

13.02.2005

Czyta się kilka minut

Patrząc od prawej strony, widzimy fragment Opery, schowanej za bryłą katolickiego Hofkirche (Kościoła Pałacowego), obok zamek saskich elektorów, dalej Taras Brühla z gmachami galerii - wszystkie budowle, zniszczone w 1945 r., zrekonstruowano jeszcze w komunistycznej NRD. W ostatnich latach doszła potężna, górująca nad całą panoramą kopuła ewangelickiego Kościoła Mariackiego (Frauenkirche), którego odbudowa dobiega końca, finansowana przez datki z Niemiec i z wielu krajów Europy, w tym z Wielkiej Brytanii.

A jednak to tylko fasada. Już krótki spacer po tym, co kiedyś było Starym Miastem - czyli poniekąd wejście za kulisy - uświadamia, że przepiękna panorama Drezna, którą można podziwiać z prawego brzegu Łaby, to iluzja. Owszem, stoi Zamek i Opera, stoi na nowo Frauenkirche - ale to wszystko. Stare Drezno, niegdyś jedno z najpiękniejszych miast Europy, zniknęło bezpowrotnie. Umarło w ciągu jednej nocy przed 60 laty. 13 lutego 1945 r., na krótko przed zakończeniem II wojny światowej, nad miasto nadleciała flotylla brytyjskich ciężkich bombowców typu lancaster. Były wśród nich także polskie samoloty, z Dywizjonu 300. Następnego dnia nad Dreznem pojawiło się kilkaset amerykańskich “latających fortec" B-17. Fala za falą, alianckie bombowce opróżniały swój śmiercionośny ładunek nad miastem, które do tej pory nie było celem poważniejszych nalotów. Większość Drezna, w tym cała Starówka, zamieniła się w popiół. Zginęło prawdopodobnie 35 tys. ludzi.

"Aliancki Holokaust"

Pierwsze mity i legendy dotyczące tamtego lutowego dnia pojawiły się w Dreźnie (a potem w Niemczech) niemal natychmiast po nalocie - i żyją własnym życiem aż po dzień dzisiejszy. Do dziś trwa spór o liczbę ofiar i o sens nalotu. Nawet w poważnych publikacjach można spotkać najbardziej fantastyczne dane: jedni mówią, że zginęło sto, inni że dwieście tysięcy ludzi. Legendy głoszą też, że w mieście nie było żadnego przemysłu zbrojeniowego, że Drezno było jedynie “miastem kultury, sztuki i szpitali", a jego zniszczenie było i niepotrzebne, i bezsensowne z militarnego punktu widzenia. A skoro tak, to - jak słyszymy nadal, także od poważnych osób - jedynym motywem aliantów była chęć wyniszczenia, niemieckiej ludności cywilnej. A więc: była to zbrodnia, zbrodnia wojenna.

Ci, którzy tak mówią, nie są pewnie świadomi, że najnowsze badania historyczne podważają ich argumenty. Być może nie wiedzą też, że mówiąc tak, powtarzają czasem słowo w słowo hasła propagandowe - te, które zdążyło jeszcze wyprodukować ministerstwo Josepha Goebbelsa, oraz te, których przez kilkadziesiąt lat używali NRD-owscy komuniści, wykorzystujący w czasie zimnej wojny pamięć o nalocie do podsycania w społeczeństwie niechęci do “anglo-amerykańskich imperialistycznych gangsterów".

Tymczasem polityczne skutki takich legend mogą być katastrofalne. Na przykład dziś, w przeddzień uroczystych obchodów 60. rocznicy tamtej nocy. Oto bowiem w połowie stycznia w saksońskim parlamencie krajowym (Landtagu) doszło do wydarzenia bez precedensu: kiedy saksońscy parlamentarzyści postanowili uczcić pamięć ofiar nazizmu (zbliżał się 27 stycznia, rocznica wyzwolenia Auschwitz, od kilku lat obchodzona w Niemczech jako Dzień Pamięci Ofiar Narodowego Socjalizmu), posłowie ze skrajnie prawicowej NPD - jesienią ubiegłego roku ta neonazistowska partia zdobyła 10 proc. głosów w wyborach w Saksonii i znalazła się w Landtagu - odmówili uczestnictwa w uroczystości. Zamiast tego neonaziści zażądali, aby parlament Saksonii uczcił jedynie ofiary nalotu na Drezno. Alianckich pilotów nazwali przy tym “masowymi mordercami", a sam nalot “alianckim Holokaustem, dokonanym przy pomocy bomb".

Oczywiście, nie jest to język większości drezdeńczyków, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z neonazistami. Co nie zmienia faktu, że w żadnym innym mieście “mit ofiary" nie jest tak silny jak w Dreźnie. I to pomimo że inne miasta, jak Kolonia, Hamburg czy metropolie Zagłębia Ruhry były albo atakowane częściej (w Zagłębiu po kilkadziesiąt razy), albo straciły więcej mieszkańców (w 1943 r. w Hamburgu zginęło 40 tys. osób, w tym 7 tys. dzieci). Zwłaszcza dziś, w 60. rocznicę, odżywają na nowo stare emocje. Falę poruszenia, a właściwie wzburzenia wywołuje szczególnie nowa książka o nalocie na Drezno, którą brytyjski - brytyjski! - historyk Frederick Taylor opublikował w ubiegłym roku w Wielkiej Brytanii, a której niemiecki przekład trafił niedawno do księgarń. Jej tytuł: “Drezno, wtorek, 13 lutego 1945 r. - militarna logika czy zwyczajny terror?" (wyd. Verlag C. Bertelsmann).

Drezno i Warszawa

Lokalny dziennik “Sächsische Zeitung" skonstatował, że książka Taylora wywołała w Dreźnie “wojnę o historię", czyli o interpretację tego, co stało się 60 lat temu. Co więcej, w przeddzień obchodów 13 lutego media i niektórzy politycy rozpoczęli zakłamaną kampanię przeciw Taylorowi. Na czele ofensywy stanął bulwarowy dziennik “Bild" (osiągający w Niemczech ponad cztery miliony nakładu), który nie tylko pisał, że “znany autor-skandalista broni nalotów na Niemcy", ale cytował słowa Taylora, których ten nigdy nie wypowiedział: że “zniszczenie Drezna było absolutnie słuszne (...) i nie była to żadna tam zbrodnia". Rozpowszechnianie kłamstw to najwyraźniej rzecz w prasie bulwarowej normalna. Skandalem było jednak to, że w nagonce na Taylora - który przyjechał do Drezna na sesję naukową, zorganizowaną w ratuszu przez Instytut Badań nad Totalitaryzmem im. Hannah Arendt - udział wzięli lokalni politycy z chadeckiej CDU i liberalnej FDP.

Dziennikarze i politycy najwyraźniej nie czytali 500-stronicowej książki, pracy niezwykle rzeczowej w treści i tonie. Taylor od 30 lat bada historię Niemiec. W potopie publikacji zajmujących się kwestią winy i zbrodni wojennych, jego książka wyróżnia się nie tylko solidnym udokumentowaniem stawianych tez, ale także empatią: Taylor pokazuje zarówno brytyjsko-amerykański, jak i niemiecki punkt widzenia, w świetle najnowszych badań historycznych. A poza tym, Taylor nawiązuje do najlepszej tradycji anglosaskiej historiografii: on nie wykłada, ale opowiada. Świetnie napisana książka trzyma w napięciu: zabiera czytelnika w podróż po dziejach Drezna i kulisach wojny, jaka w latach 1939-45 toczyła się na niebie Europy.

Taylor podkreśla ciąg przyczynowo-skutkowy - widzi związek między zniszczeniem Drezna w 1945 r. a zniszczeniem Warszawy w 1939 r. (zginęło wtedy najmniej 20 tys. warszawiaków) i wskazuje na niemiecką winę nie tylko za wybuch wojny, ale także za charakter, jaki przybrała. Pisze: “Podczas nalotów na Warszawę w 1939 r. Luftwaffe stosowała dwa rodzaje bomb: w połowie były to bomby burzące, a w połowie zapalające. Kombinacja ta wskazuje jednoznacznie, że celem Niemców było zniszczenie obszarów zabudowanych przez wywołanie pożarów. (...) W tym czasie w Dreźnie żyło się spokojnie, bez żadnych niepokojów. (...) Tymczasem leżąca teraz w gruzach Warszawa, dwa wieki wcześniej była miejscem schronienia króla Saksonii. Dla niego była to wówczas druga - obok Drezna - stolica i zarazem bezpieczne miejsce, w którym mógł spokojnie odczekać, aż żołnierze walczącego z nim pruskiego króla Fryderyka Wielkiego zakończą plądrowanie Drezna".

Taylor opowiada również o “bitwie o Anglię" w latach 1940-41, o nalotach Luftwaffe na Londyn, Liverpool, Gosport czy Glasgow, w których zginęło ponad 40 tys. cywilów. Szkicuje biografię sir Arthura Harrisa, dowódcy Bomber Command (brytyjskiego strategicznego lotnictwa bombowego) i twórcy koncepcji nalotów na Niemcy, tzw. moral bombing, która zakładała, że naloty złamią morale społeczeństwa i przyspieszą koniec wojny. I nie jest to epos o bohaterskim marszałku Harrisie, ale chłodna relacja z krytycznym dystansem.

Fakty i legendy

Przede wszystkim jednak Taylor rozprawia się z legendą, że Drezno było tylko ośrodkiem kultury i sztuki, nie mającym nic wspólnego z wojną, a zatem nie będącym uprawnionym celem dla bomb. Dowodzi, że miasto było nie tylko od początku ostoją ruchu narodowosocjalistycznego (obok Monachium, Norymbergii i Weimaru), ale także ważnym ośrodkiem przemysłowym i węzłem komunikacyjnym.

Z danych Urzędu ds. Uzbrojenia (Waffen-amt) przy Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych (Oberkommando des Heeres) wynika, że od 1944 r. miasto traktowano jako jeden z kluczowych centrów przemysłu zbrojeniowego Rzeszy. Na liście Waffenamtu wymienionych jest 127 zakładów, których nazwy bynajmniej nie sugerowały, że produkują cokolwiek na potrzeby wojska. A jednak produkowały. Np. Fabryka Maszyn do Szycia i Rowerów Seidel & Naumann od 1937 r. przestawiła się na produkcję zbrojeniową. Firma C.J.Müller, wcześniej specjalizująca się w maszynach do produkcji papierosów, robiła granaty dla Wehrmachtu. W 1944 r. pracowało w niej 4 tys. ludzi, wśród nich robotnicy przymusowi z Polski i więźniowie dostarczeni z Auschwitz. W 1945 r. cała jej produkcja przeznaczona była dla wojska: karabiny maszynowe, części do samolotów i torped itd. Znany przed wojną producent radioodbiorników, zatrudniająca 2500 osób (głównie kobiet) firma Mende, produkowała telefony polowe i zapalniki. Już pod koniec 1941 r. drezdeńska Izba Przemysłowo-Handlowa deklarowała, że “w dniu dzisiejszym rytm pracy miasta określają potrzeby naszej armii".

Dalej, drezdeński system kolejowy “miał duże znaczenie dla miasta, dla regionu i dla wojny", pisze Taylor. Na kampanię przeciw Polsce dyrekcja Drezdeńskiego Okręgu Kolejowego udostępniła w sierpniu-wrześniu 1939 r. wiele tysięcy transportów. Kiedy w ostatnim roku wojny tutejsze firmy zbrojeniowe pracowały pełną parą, kolej dostarczała ich wyroby na front. Pod koniec 1943 r. w Dreźnie i okolicy mieszkało w obozach 12,5 tysiąca robotników, w tym przymusowych, którzy pracowali tylko na rzecz Drezdeńskiego Okręgu Kolejowego.

Było wreszcie Drezno ważnym punktem tranzytowym dla transportów wojskowych. Pod koniec 1944 r. przez miasto przejeżdżało codziennie średnio 28 pociągów wojskowych, wiozących łącznie 20 tys. żołnierzy (czyli dwie dywizje). Taylor konstatuje trzeźwo, że planujący kolejne naloty alianci musieli zakładać, iż na początku 1945 r. Niemcy będą nerwowo przerzucać posiłki między frontem wschodnim (Armia Czerwona dochodziła już do Odry) a zachodnim (gdzie Amerykanie zatrzymali rozpaczliwą ofensywę niemiecką w Ardenach).

To zaś łączy się z trzecim i być może rozstrzygającym czynnikiem, który sprawił, że Drezno zostało zbombardowane: atakując z powietrza zaplecze frontu wschodniego, alianci chcieli pomóc Rosjanom. Już w listopadzie 1944 r. Harris wymieniał w tym kontekście Drezno jako potencjalny cel. Nie można wykluczyć, że decyzja o nalocie na miasto zapadła na konferencji w Jałcie: obecny tam zastępca szefa sowieckiego sztabu generalnego żądał od zachodnich sojuszników, by bombardowali węzły komunikacyjne we wschodnich i środkowych Niemczech, utrudniając przerzucanie wojsk i zaopatrzenia na front wschodni.

W ten sposób nalot stał się już tylko kwestią czasu i pogody.

Wojna i moralność

Ale w 1945 r. drezdeńczycy nadal żyli iluzją, że ich miasto nie będzie bombardowane, gdyż ma specjalny status z powodu wartości dla kultury. Nie wiedzieli, że Wehr-macht ogłosił już Drezno punktem oporu “w strefie obronnej Łaby". Nie przypuszczali, że w ten ostatni wtorek przed Środą Popielcową - zwany w Niemczech “Karnawałowym Wtorkiem" (Faschingsdienstag) - ich miasto umrze.

W swej książce Taylor dochodzi do wniosku, że “Drezno pozostaje straszliwym dowodem na to, do czego zdolni są cywilizowani rzekomo ludzie w ekstremalnych warunkach, gdy po latach totalnej wojny przestały działać wszystkie normalne hamulce, określające na co dzień ludzkie zachowania". I konstatuje: “Bombardowanie Drezna nie było nieracjonalne ani bezsensowne, przynajmniej dla tych, którzy je zarządzili i wykonali. (...) To, czy było błędne - błędne w znaczeniu moralnym - to inna sprawa. Wspominając Drezno, zmagamy się z granicami tego, co jest dozwolone nawet w imię sprawy jak najsłuszniejszej".

Ale nawet tak wyważone zdania nie zapobiegły atakom na Taylora. Gdy historyk przyjechał w styczniu na wspomnianą sesję do Drezna, aula w ratuszu wypełniona była po brzegi nie tylko pięciuset słuchaczami (byli wśród nich działacze NPD), ale także przysłanymi profilaktycznie policjantami. W naładowanej emocjami atmosferze zabierali głos badacze niemieccy - jak Götz Bergander, autor standardowej, solidnej pracy “Drezno pod bombami" (po jej publikacji dostawał od wściekłych rodaków listy z pogróżkami) albo Horst Boog, sędziwy historyk lotnictwa, który do dziś twierdzi uparcie, że zniszczenie hiszpańskiej Guerniki oraz Warszawy i Wielunia w 1939 r. było uprawnione w warunkach wojny (o Wieluniu Boog napisał nawet artykuł w skrajnie prawicowym tygodniku “Junge Freiheit").

Taylor zachował brytyjską zimną krew: zanim rozpoczął wykład, zapowiedział, że nie będzie “schlebiać nastrojom". Gdy powiedział, że był to “bezlitosny, brutalny nalot", i że chciałby, aby RAF nigdy go nie przeprowadził, sceptyczna dotąd sala nagrodziła go oklaskami. Swe wystąpienie zakończył słowami: “Niemcy za bardzo litują się nad sobą, a Brytyjczycy są za bardzo pewni swych racji. Byłoby dobrze, gdyby jedni i drudzy popracowali nad sobą, aby pozbyć się tych cech".

Ale czy apel Taylora coś zmieni, jeśli chodzi o drezdeński mit miasta-ofiary?

Wolno wątpić.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2005