Koniec końców

Przysłano mi nową książkę Francisa Fukuyamy i zbiegło się to akurat z wydarzeniami w Madrycie. Terrorystyczny atak spowodował nagły zwrot polityki hiszpańskiej: demokracja ugięła się przed terrorystami, głos przerażonego ludu rzucił państwo hiszpańskie na kolana przed Al-Kaidą.

28.03.2004

Czyta się kilka minut

W świetle tych zdarzeń przeglądałem nowego Fukuyamę. Książka zatytułowana jest w polskim przekładzie “Koniec człowieka"; wydawca, czyli Znak, zaostrzył tytuł, który w oryginale brzmi “Our posthuman future", czyli “Nasza po-człowiecza przyszłość", podtytuł zaś: “Konsekwencje rewolucji biotechnologicznej". Mamy więc do czynienia z dziełem futurologicznym i moim zdaniem podzieli ono los proroctw byłych sław futurologii, takich jak Herman Kahn, albo takich zespołów jak Rand Corporation. Niegdyś bardzo czytane, uległy samodestrukcji, bowiem bieg zdarzeń nie potwierdził przepowiedni.

Jak reflektory auta zwiększającego szybkość zdają się oświetlać nocą coraz mniejszy odcinek jezdni przed samochodem, tak i gwałtowny bieg dziejów utrudnia przewidywanie zachodzących zmian. Biotechnologii bardziej dziś grozi utrupienie w zmaganiach ze światowym terroryzmem, aniżeli ziszczenie naiwnej wizji po-człowieczego świata. Najsprawniejsza nawet inżynieria genetyczna nie może przyspieszyć tempa, które wynika ze stopniowego i powolnego przybytku naszego poznania. Nie można spektakularnie rozdymać tego, co się udało w jednym laboratorium, na świat cały. Natomiast przekształcenia, którymi może skutkować zmaganie z terroryzmem, są po prostu nieobliczalne.

Książkę swoją Fukuyama kończył, kiedy nastąpił atak na wieżowce Manhattanu, i podstawowego jej nurtu zmienić już nie mógł. Terroryzm pochodzenia islamskiego, który nagle wszedł mu w paradę, po prostu unieważnił, oświadczając, że Amerykanie poradzą sobie z tym kłopotem. Starał się przy tym maksymalnie usensacyjnić biotechnologiczne wizje, tymczasem to, co dziś i w przewidywalnej przyszłości daje się naprawdę w tej dziedzinie urzeczywistnić, tak sensacyjne nie jest. Pomija przy tym, nie wiem czemu, możliwość militarnego wykorzystania biotechnologii, tymczasem koszmarne tradycje rodu homo sapiens każą się spodziewać, że bronie biologiczne staną się jej ważnym odgałęzieniem.

Książka Fukuyamy została w pewnym sensie storpedowana przez dalsze rozszerzanie się morderczej aktywności Al-Kaidy; w tej chwili wszyscy boją się bomb islamskiej ekstremy, a nie klonowania. Autor może się oczywiście bronić tym, że chciał pisać tylko o konsekwencjach rewolucji biotechnologicznej, ale hierarchia zagrożeń we współczesnym świecie jest zupełnie inna. Ewentualność przemiany naszej tradycyjnej organicznej struktury w wyniku działań inżynierii genetycznej to naprawdę najmniejsze dziś zmartwienie. Zagrożenie rozszerzającą się metastazą nuklearyzacyjną jest nieporównanie większe, ale mniej spektakularne, a Fukuyama chciał jak najsilniej uderzyć w naszą wyobraźnię.

Szeroko opowiada na przykład o możliwości kolosalnego przedłużenia życia ludzkiego. Perspektywa taka nie budzi jednak wśród demografów i polityków zachwytu, ponieważ oblicza się, że ludzi młodych i zdolnych do pracy będzie w Europie coraz mniej w stosunku do starzejącej się większości. A przy tym kuli ziemskiej nadal zagraża demograficzny skok, ponieważ ciśnienie demograficzne w Indiach czy Chinach jest kolosalne.

Fukuyama dokonuje tak zwanego błędu ekwiwokacji, który polega na tym, że się używa tego samego terminu w dwóch różnych znaczeniach. Obecnie zatarła się różnica między technologią rozumianą jako budowa mostów czy rakiet księżycowych a procesami, które zawiadują organicznymi zjawiskami życia, także i ludzkiego - stąd termin “biotechnologia". Znaleźliśmy się na rozdrożu: technologia to były działania, nad którymi uczeni i politycy mogli panować zarówno finansowo, jak i projektowo, natomiast nad biotechnologią nie można do końca panować. Tymczasem Fukuyama nadmierną wagę przywiązuje do możliwości, jakie w jej ograniczaniu ma legislatywa.

Jako profesor uniwersytetu Princeton zajmuje się on ekonomią polityczną i pewnie stąd w jego myśleniu skłonność do działań legislacyjno-regulacyjnych. Pisałem kiedyś, że technologia jest zmienną niezależną cywilizacji; Fukuyama natomiast dowodzi, że zjawiska poznawcze w nauce mogą podlegać ustawodawstwu, a więc i politykom. Rację ma w stopniu bardzo ograniczonym: w naukach ścisłych tak zwane chciejstwo polityczne może tylko wykolejać postęp naukowy, tak jak to było na przykład z Łysenką. Trudno to jednak wyjaśnić komuś, kto całe życie siedzi w ekonomii: ekonomia nie jest nauką ścisłą, przypomina trochę meteorologię: nie ma do tej pory żadnych właściwie matematyzowalnych sposobów przewidywania na dalszą metę zajść w gospodarce, podobnie jak nie ma pewnych długoterminowych prognoz pogody.

Autor sądzi, że legislacja może zatamować lub skanalizować dalszy rozwój biotechnologii; to nonsens. Biotechnologia nie może oczywiście rozwijać się szybciej, aniżeli dorzecze badawcze, od którego otrzymuje wsparcie, a te badania mogą być w jakimś kraju wyhamowywane; Bush zaczął to już robić. Wtedy jednak następuje ich przeniesienie w inne części świata, gdzie legislacja amerykańska nie sięga, na przykład do Korei. Tymczasem Fukuyama naprawdę uważa, że jeżeli nie dojdzie do wielkiej katastrofy zwanej końcem człowieka, to przede wszystkim dzięki temu, że legislatywa amerykańska zostanie rozszerzona na świat cały.

Wizja Fukuyamy to miraż napompowany naiwnymi wyobrażeniami. Po wynalezieniu maszyny parowej obawiano się, że nastąpi powszechne uparowienie wszystkiego. Ludzie mają skłonność do ekstrapolowania tego, co jest dzisiaj, w przyszłość, zwykle jednak ich przewidywania się nie sprawdzają. Monokauzalny sposób myślenia jest po prostu fałszywy, a historia zaskakuje nas gwałtownymi zwrotami. Nie wiemy, czy i w jaki sposób cywilizacja zachodnia zdoła przeciwstawić się skutecznie terroryzmowi, i to jest główne zmartwienie dnia, nie zaś pytanie, czy należy zamykać takie lub inne laboratoria albo obcinać fundusze na badania, zwłaszcza że fundusze niezbędne dla nuklearyzacji są kolosalne, a dla badań laboratoryjnych w dziedzinie genetyki - znikome.

Fukuyama wziął na cel to, co wydawało mu się najbardziej apetyczne i spektakularne. A kiedy już tę bańkę mydlaną rozdął, zajął się wyszukiwaniem środków zaradczych. A więc znowu: legislatywa, regulacje prawne, które będą hamowały rozwój nauki albo skierują go w stronę właściwą, gdzie uszanowana zostanie godność człowieka i wartości ludzkie. Ta zacna i cokolwiek naiwna retoryka przypomina mi trochę prezydenta Busha: wtyka się rurkę w poczciwe ideały, po czym się z całej siły dmucha. Czytałem ostatnio książki autorów typu Naipaula, dziejące się w kręgu kultur zupełnie nam obcych i ta obcość zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Świata nie można oglądać wyłącznie z perspektywy nadgryzionej nieco amerykańskiej demokracji.

Swój wywód opancerzył Fukuyama z dwóch stron: we wstępie wymienia mnóstwo osób, które mu sprzyjały i pomagały, a w zakończeniu dał olbrzymią bibliografię, która zawiera niezbyt wiele nazwisk uczonych z prawdziwego zdarzenia, za to mnóstwo autorów prasowej publicystyki. Wybitny genetyk Piotr Słonimski podczas wywiadu dla “Wyborczej" na pytania typu “co będzie" odpowiadał często - to i tamto jest niewiadomą. Otóż w książce Fukuyamy żadnych niewiadomych nie ma i to jest wielka jej przywara, bo pokazuje wyraźnie, że autor posługuje się informacjami z drugiej ręki. Główną zaś słabością Fukuyamy jest brak jakiejkolwiek twórczej wizji; chce on nas tylko przestraszyć. Wielką wrzawę medialną wokół biotechnologii z lat mniej więcej 1999-2001 rzucił projekcją w przyszłość, rozdął i spotęgował. Powstał obraz przerażający, a zarazem znieruchomiały, podczas gdy w istocie chodzi o proces dynamiczny.

Fukuyama ma oczywiście wielkie fory: po pierwsze, pisze po angielsku, po drugie, czyni to z wysokości katedry na prestiżowej uczelni amerykańskiej, co sprawia, że jest gorliwie i szybko tłumaczony. A może nadeszła pora na pisanie końców wszystkiego, skoro po “Końcu nauki" Horgana i po “Końcu historii" Fukuyamy doczekaliśmy się “Końca człowieka" tegoż autora? Byłaby to tendencja zrozumiała w czasach tak gwałtownej i chyżej zmienności: kres jej połóżmy i tamę postawmy. Przy okazji postraszymy czytelników, ale też nieźle zarobimy i zdobędziemy rozgłos światowy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2004