Komu świeczkę, komu ogarek

Donald Tusk w coraz większym stopniu kieruje się przedwyborczymi kalkulacjami. Dla Kościoła to wcale nie jest zła wiadomość.

02.08.2011

Czyta się kilka minut

il. Marek Tomasik /
il. Marek Tomasik /

Czy rację ma przewodniczący Episkopatu abp. Józef Michalik, twierdząc, że pod rządami PO "sprawy ważne dla Kościoła są odrzucane lub odkładane na później. Oczywiście nie ma jakiejś wrogości, agresji, ale też nie ma woli rozwiązania przedstawionych kwestii, wrażliwości na nasz głos"? Biskupi mają pretensje m.in. o blokowanie matury z religii, o bezpardonową rozprawę z Komisją Majątkową czy niedawne wypowiedzi wspierające ustawę o związkach partnerskich i skrzydlate już słowa o klękaniu przed Bogiem, a nie księdzem.

Tak było, ale właśnie platformerski okręt znowu zmienił kurs: zamiast w lewo, płynie teraz ku bezpiecznemu centrum. Za każdą zmianą kursu kryje się zaś bezlitosna arytmetyka. Warto się tym równaniom przyjrzeć, bo wiele mówią nie tylko o polityce, ale też o nas samych.

Tusk teologicznie poprawny

In vitro? Związki partnerskie? Aborcja? Podczas kampanii Platforma jak ognia będzie unikała zajmowania w tych sprawach jednoznacznego stanowiska. Pragnący pozostać anonimowym polityk PO wyjaśnia "Tygodnikowi": - Oczywiście nie zapadła formalna decyzja, że przed wyborami nie wolno stawiać tych kwestii. Ale wszyscy dobrze wiemy, że sprawy światopoglądowe są dla nas niewygodne.

I zaznacza: - Tusk już skorygował chwilowy skręt w lewo. Momentem przełomowym było głosowanie nad przesłaniem do dalszych prac społecznego projektu całkowitego zakazu aborcji. 69 naszych posłów było za, dziesięciu wstrzymało się od głosu. Tak naprawdę większość z nich opowiada się za utrzymaniem dotychczasowego kompromisu w kwestii przerywania ciąży. Ale w tym głosowaniu chodziło o coś innego: frakcja konserwatywna w PO chciała się policzyć i wysłać premierowi sygnał. Tusk dobrze go odczytał i lewicowa retoryka wyparowała.

Czasem aż trudno uwierzyć, w jak błyskawicznym tempie partie potrafią wdrożyć nowy kurs. W minioną środę odbyło się pierwsze sejmowe czytanie projektu o związkach partnerskich - jednak nie na posiedzeniu plenarnym, lecz w komisji. Bez kamer i poselskich tyrad z mównicy. A jeszcze miesiąc temu marszałek Grzegorz Schetyna zaklinał się: "Źle by się stało, gdyby to zostało zamiecione pod dywan. To może być trudna, bolesna sprawa, ale zaczniemy debatę".

Debata się nie zaczęła, bo... mało interesuje większość Polaków, z rzeszą potencjalnych wyborców PO na czele. - Jesteśmy społeczeństwem na dorobku i postulaty dotyczące komfortu życia par homoseksualnych nie są dla wyborcy kwestią nawet drugorzędną. Są kwestią trzydziestorzędną - mówi prof. Mirosława Grabowska, dyrektor CBOS. - Z badań wynika też, że większość Polaków satysfakcjonuje miejsce Kościoła w życiu publicznym. Nie lubimy, gdy księża mieszają się do polityki, ale nie mamy nic przeciwko ich udziałowi w uroczystościach państwowych czy krzyżom w szkołach. Na antyklerykalizmie niewiele można ugrać. Wystarczy spojrzeć na poparcie dla Ruchu Palikota, który zaczął od mierzenia biskupom obwodu w talii.

Jeżeli Platforma chce wygrać wybory na tyle zdecydowanie, by rządzić samodzielnie lub z PSL, musi wysłać sygnały do różnych, często skonfliktowanych elektoratów. Tusk wcale nie idzie na wojnę z Kościołem, ale kalkuluje z aptekarską precyzją. Dobry przykładem jest wspomniana już jego wypowiedź podczas gdańskich obchodów dziesięciolecia Platformy: "Nie będziemy klęczeli przed księdzem, bo do klęczenia jest kościół - przed Bogiem". Oczywiście Tusk puścił wtedy oko do lewicy, ale nie zapomniał też o wierzących. Druga część zdania tworzy przecież klarowny komunikat zgodny z credo bliskim wielu Polakom: wierzę w Boga, ale Kościołowi na zbyt wiele pozwolić nie można. Chciałoby się powiedzieć: "Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek" - gdyby nie fakt, że wypowiedź premiera była poprawna nawet pod względem... teologicznym.

- Platforma będzie komunikować wyborcom łagodny kompromis. Będzie przekonywać: z troską dostrzegamy wszystkie problemy, ale niektórych nie rozwiązujemy, by nie burzyć społecznego spokoju - ocenia dr Norbert Maliszewski, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. - Tusk rozumie, że niejeden Polak zawiera podobne, wewnętrzne kompromisy z samym sobą. Chodzi do kościoła, a jednocześnie nie protestuje przeciw refundowaniu zabiegów in vitro.

Opinie socjologów i przecieki z partyjnych sztabów wyborczych są zgodne. Najważniejszym tematem kampanii będą pięniądze, drożyzna, perspektywy rozwoju dla młodych, służba zdrowia, autostrady. PiS wprowadzi wątek smoleński, a wraz z nim pojawią się spory symboliczne i pytanie o suwerenność. Tylko z kręgów lewicy będą płynąć postulaty dotyczące np. legalizacji związków homoseksualnych, ale wcale nie będą pierwszoplanowane. Dlaczego?

- SLD jest zagubione, bez strategii, bo w Polsce trudno jest jednocześnie bronić i najuboższych, i homoseksualistów - podkreśla prof. Grabowska. - To dwa wykluczające się elektoraty i lewica musi wreszcie odpowiedzieć sobie na pytanie: stawiamy na warstwy niższe czy na problemy nagłaśniane przez warstwy wyższe?

- Sprawy światopoglądowe pomagają budować lewicy czytelną tożsamość - dodaje dr Maliszewski. - Kłopot jednak w tym, że wtedy natychmiast dostaje cios od PO, która oświadcza, że to sprawy wprawdzie ważne, ale przecież Polacy mają na głowie jeszcze ważniejsze.

Tyle teorii. Teraz praktyka.

Mistrzowski w przycinaniu

W ostatnich dniach furorę robi powtarzane w kręgach Platformy powiedzenie, że premier jest mistrzem bonsai: potrafi tak przyciąć partyjne frakcje, np. spółdzielnię Grabarczyka czy grupę skupioną wokół Grzegorza Schetyny, aby żadna nie wybiła się ponad inne, a co ważniejsze - nie rzuciła cienia na samego lidera. Ta sztuka miniaturowego ogrodnictwa sprawdza się także, gdy idzie o światopogląd. Listy wyborcze Platformy stanowią połączenie ognia z wodą: purytanie obok libertynów, wyznawcy państwa opiekuńczego obok wolnorynkowców. Palmę pierwszeństwa, gdy idzie o egzotyczne zestawienia, dzierżą startujący do Senatu Izabella Sierakowska i Jan Filip Libicki. Ona z poparciem PO, on jako oficjalny kandydat partii. Była działaczka PZPR usiłująca niegdyś zliberalizować ustawę aborcyjną i wychowanek ZChN zafascynowany rytem trydenckim. Trudno oczekiwać, aby tak wyraziści politycy schowali swe poglądy pod korcem. Ale dla Platformy to wcale nie jest kłopot, ba - to atut. Jak to możliwe?

Libicki tłumaczy: - Ludzie mają po prostu różne spojrzenia na podstawowe sprawy światopoglądowe. Tego nie da się zadekretować dyscypliną partyjną. Obyczajowi konserwatyści są nawet w SLD, tyle że się z tym nie afiszują. Dopóki Platforma programowo nie głosi poglądów antykatolickich i pozostawia parlamentarzystom swobodę głosowania w sprawach światopoglądowych zgodnie z sumieniem, dopóty nie widzę problemu.

Czy jako kandydat PO na senatora otrzymał polecenie, by w kampanii unikać takich tematów jak aborcja czy in vitro?

Libicki: - Nikt ze mną dyscyplinujących rozmów nie przeprowadzał. Przeciwnie. Mam wrażenie, że zaproszenie mnie do startu to gest wobec środowisk konserwatywnych. Paweł Graś mówił niedawno, że Platforma jest partią wielonurtową. O tym, jakie oblicze będzie miała w parlamencie, zdecydują sami wyborcy, którzy postawią krzyżyk przy nazwisku albo obrońcy życia, albo liberała. Jak to zafunkcjonuje w sejmie? Proponuję, żeby pan porozmawiał z posłanką Agnieszką Kozłowską-Rajewicz i posłem Jackiem Tomczakiem. Startują do Sejmu z listy Platformy w Poznaniu. Agnieszka jest - w moich oczach - skrajnym liberałem, Jacek - kolegą jeszcze z ZChN, ostatnio w PiS, PJN, a na końcu w PO.

A zatem dzwonimy. Posłanka Kozłowska-Rajewicz: - Dobra lista wyborcza to taka, która obejmuje kandydatów przemawiających do różnych elektoratów. Statek płynie pełną parą, gdy ładunek jest równomiernie rozłożony. W Sejmie to może być trudniejsze, ale przecież w ramach partii toczy się swobodna dyskusja.

Poseł Tomczak: - Na pierwszy rzut oka mamy poglądy tak sprzeczne, że aż nie do pogodzenia. Ale zasadą staje się, nie tylko zresztą w PO, że w sprawach światopoglądowych parlamentarzyści głosują zgodnie z przekonaniami. Nie jest np. prawdą, jakoby premier zrugał nas za skierowanie projektu obrońców życia do dalszych prac. Głosowałem za, choć mam do projektu sporo zastrzeżeń, ale nikt na mnie nie naciskał.

I jeszcze raz pragnący zachować anonimowość polityk PO: - Symboliczna jest sprawa in vitro, którą premier potrafił przeciągać przez długie miesiące. W ramach partii powstały dwa konkurencyjne projekty, które po wyborach - na zasadzie dyskontynuacji - trafią do kosza. I znów wszystko zacznie się od nowa. To sprawdzona taktyka.

Oto sztuka bonsai ? la polonaise.

Pragmatyczny do bólu

A więc wszystko jasne: PO nie określi się jednoznacznie w żadnym z gorących sporów światopoglądowych. Wyborcom przedstawi się jako partia do granic spluralizowana, która jako jedyna przyciąga i godzi polityków od sasa do lasa. Ale co z Kościołem?

Większość katolickich publicystów stawia ostrą diagnozę: bezideowy premier Tusk w głębi duszy za Kościołem nie przepada, zaś w polityce kieruje się tylko wynikami sondaży. W 2005 r., po aferze Rywina i śmierci Jana Pawła II, miał cynicznie wypłynąć na fali moralnego wzmożenia, a dziś flirtuje z lewicą. To wszystko dla Kościoła wiadomość fatalna.

Czy rzeczywiście fatalna? Zastanówmy się spokojnie: czy misją Kościoła jest walczyć o wpływ na rząd? Nie. Jedyny rząd, którym Kościół powinien być zainteresowany, to rząd dusz - kształtowanie osobistych postaw, przekonań, głosu sumienia w człowieku. To są prawdziwe filary Kościoła, który w dzisiejszym bezideowym świecie polityki powinien już dawno zrezygnować z poszukiwania trwalszego sojuszu. Dość przypomnieć, że nawet PiS zgilotynowało Marka Jurka wraz z ustawą chroniącą życie poczęte zgodnie z nauczaniem katolickim.

W czasach dyktatury sondaży politycy mówią wprost: nie ruszymy spraw światopoglądowych, dopóty nie będzie to wolą większości. Kompromis aborcyjny trwa właśnie z tego powodu: większość Polaków odrzuca aborcję na życzenie, a jednocześnie akceptuje obowiązującą ustawę. I wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie nie czeka nas ani katolicka sanacja, ani rewolucja w stylu Zapatero. Jeżeli Kościół nie chce tych kilku, może kilkunastu cennych lat zmarnować, powinien z oddaniem ewangelizować i głosić swe nauczanie, a nie zapraszać polityków na Jasną Górę.

Jeden z dawnych telewizyjnych włodarzy mówił: tyle misji, ile abonamentu. Ta do bólu pragmatyczna zasada mogłaby w ustach polskich polityków brzmieć: tyle chrześcijańskiego ducha w życiu publicznym, ile prawdziwego chrześcijaństwa w nas samych. Brzmi cynicznie, ale czy zarazem nie jest jednak uczciwym postawieniem sprawy?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2011