Kompromisu nie będzie

Tak w obecnej debacie o in vitro, jak i w poprzednich, dotyczących dopuszczalności aborcji, niemożność usłyszenia głosów szukających porozumienia nie bierze się z ich słabej siły przebicia. Tych głosów prawie nie ma.

09.12.2008

Czyta się kilka minut

Prace nad ustawą w sprawie regulacji dotyczących stosowania metody in vitro dobiegają końca. Od początku debaty o regulacjach dotyczących stosowania metody in vitro premier Tusk deklaruje, że chce uchronić Polskę przed "świętą wojną" i znaleźć rozwiązanie kompromisowe. Z tak sformułowanym postulatem nie sposób się nie zgodzić, trudno też znaleźć kogoś, kto - w sensie teoretycznym - sprzeciwiałby się szukaniu kompromisu. Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach, i okazać się może (jak już okazało się w wypadku ustawy antyaborcyjnej), że to, co jedni nazywają kompromisem, inni atakują: czy to jako "kościelny dyktat", czy jako prawo "nie w pełni urzeczywistniające nauki Jana Pawła II".

Moralność wymuszana prawem

Już teraz wiadomo, że w nowym prawie znajdzie się zakaz tworzenia zarodków nadliczbowych i ich zamrażania, dopuszczalne zaś będzie utworzenie i implantowanie jedynie dwóch zarodków (a więc, jak twierdzą specjaliści, metoda znacznie mniej skuteczna).

Dla wszystkich, którzy uznają zarodek za człowieka, jest to rzecz oczywista. Dla zwolenników poglądu odmiennego - ograniczanie szans na powodzenie kosztownego zabiegu ze względu na troskę o "kilka komórek" jest całkowicie niezrozumiałe. Dał temu wyraz w "Gazety Wyborczej" Sławomir Zagórski, pisząc, że fundujemy sobie "najbardziej restrykcyjną i najgłupszą w Europie ustawę regulującą in vitro" ("GW", 8 grudnia 2008).

Wygląda więc na to, że środowiska, które umownie nazywam liberalnymi, nie odnajdą się w przewidywanym kompromisie. Irytują je także zapowiedzi, że do całej procedury dopuszczane mogą być wyłącznie małżeństwa, jako dające większą gwarancję właściwego dla dziecka wychowania niż konkubinaty, nie mówiąc o osobach samotnych.

Projekt Gowina jest, zdaniem liberałów, projektem zachowawczym, wydaje się zatem, że rząd powinien spodziewać się przynajmniej pełnego poparcia środowisk konserwatywnych i Episkopatu. Powinien, ale go nie dostał. Tu nerwowo zareagowano bowiem na pomysł, że niezgodna z nauczaniem Kościoła metoda może być refundowana. Czy to się komu podoba, czy nie, słyszalnym głosem hierarchii na ten temat pozostało zdanie abp. Józefa Michalika, który rządowe projekty w tej sprawie skomentował stwierdzeniem, że refundacja in vitro to opłacanie zabójstwa.

Paradoks polega na tym, że ten i inne sądy, odbierane jako dystansujące się od rządowych prób regulacji tej kwestii, padły, gdy przygotowanie ustawy powierzono już Gowinowi, a ten z góry oświadczył, że nie zarekomenduje zamrażania zarodków. Czy podziałały emocje, czy może pokusa (od której co najmniej od czasów św. Tomasza z Akwinu Kościół się odżegnuje), aby prawo potraktować nie tylko jako narzędzie ochrony życia i najważniejszych zasad budujących społeczeństwo, ale także jako przyrząd wymuszający właściwe postępowanie moralne?

Choć nie brakuje spokojnych wypowiedzi hierarchów na ten temat, a wielu mówi nieoficjalnie, że przedstawiane przez Gowina rozwiązania przyjmują z sympatią, to Kościół będzie kojarzony z najgłośniejszymi wypowiedziami krytycznymi.

Kościół, lewica, już nie dialog

Podobnie trudno o konsens na politycznym podwórku. W relacjach PO-PiS obowiązuje logika permanentnego sporu, która działa destrukcyjnie i na debatę wokół in vitro. Posłowie partii Jarosława Kaczyńskiego robią wszystko, aby podkreślić swój dystans, już to atakując refundację za pomocą demagogicznych opinii, że pieniądze planowane na ten cel lepiej przeznaczyć na leczenie chorych dzieci, już to - powtarzając za niektórymi biskupami - że nie może być zgody na uśmiercanie zarodków. Ostatnio w nowym programie TVP "Pryzmat" przypomniała o tym posłanka Jolanta Szczypińska, zaraz po tym jak sekretarz zespołu Gowina, Joanna Mucha, zapewniła, że w projekcie z pewnością znajdzie się zakaz zamrażania zarodków... Nie można wykluczać, że ostatecznie PiS poprze proponowane rozwiązania, jednak budowaniu szerszego, społecznego, a nie tylko politycznego porozumienia temperatura obecnej debaty z pewnością nie służy.

Może więc PO powinna szukać sojuszników na lewicy? Premier wyraźnie kusi "sprawiedliwą społecznie" refundacją, ale trudno się spodziewać, aby to wystarczyło. Popierając tak konserwatywny projekt, lewica odwróciłaby się od swoich wyborców. A jak wiadomo, walka o sprawy obyczajowe to dla współczesnej lewicy europejskiej coś znacznie więcej niż jedno z pól aktywności - to jeden z ostatnich wyróżników, polityczne być albo nie być.

Zostawmy jednak politykę partyjną. Warto się bowiem zastanowić, czy aby na pewno pomysł kompromisu w kwestiach światopoglądowych nie jest tylko mrzonką. Trzymając się przykładów aborcji i in vitro, zauważyć trzeba, że kluczowa w obu przypadkach kwestia człowieczeństwa płodu ludzkiego słabo poddaje się argumentacji, a konsekwencje przyjęcia, że płód jest istotą ludzką, jak i że nią nie jest, daje w efekcie niewielkie pole do ustępstw. Mówiąc najprościej: jeśli tak, to nie może być zgody na jego likwidowanie, jeśli nie, to trudno stawiać go choćby na równi z wartościami takimi jak życie, zdrowie czy szczęście ludzi.

Trzeba zwrócić uwagę, że właśnie głosy odrzucające możliwość poszukiwania kompromisu dominują w obecnej debacie. Wrażenie to wzmacnia charakter współczesnych mediów, zwłaszcza informacyjnych kanałów telewizyjnych, które żywią się trwającymi kilka minut sporami, prowadzącymi głównie do zderzenia skrajnych postaw, a nie do jakichkolwiek konkluzji. Rację ma więc Magdalena Środa, która - nazywając dziennikarzy stroną w sporze o in vitro - mówi, że nie chodzi im o dyskusję, ale o show ("GW", 3 grudnia 2008).

Ale niemożność usłyszenia głosów szukających porozumienia nie bierze się tylko z ich niewielkiej siły przebicia. Tych głosów po prostu prawie nie ma! W Kościele polskim ze świecą szukać dziś otwartości ks. Józefa Tischnera, nade wszystko zaś: nie ma Jana Pawła II,

który potrafił - może nie zabrzmi to zbyt taktownie - przywołać polskich biskupów do porządku w najważniejszych sprawach, a także rozumiał (czemu wyraz najpełniej dał w "Evangelium vitae"), że polityka wymaga, by nawet w sprawach najważniejszych przystać czasem na to, co jest możliwe do osiągnięcia. Wreszcie - na gruncie polityki - niepowetowaną stratą dla spragnionych kompromisu jest odejście na polityczną emeryturę Tadeusza Mazowieckiego, który tak skutecznie użył swego autorytetu i umiejętności negocjacyjnych dla stworzenia preambuły konstytucyjnej.

Także strona - nazwijmy to - lewicowa nie ma już ludzi budujących w przeszłości kompromisy, takich jak choćby Aleksander Kwaśniewski. Zmianę, jaka zaszła, bardziej jednak chyba obrazuje fakt, że w trudnych sprawach światopoglądowych liberałowie mówią już nie głosem Adama Michnika, ale publicystów znacznie mniej chętnych na ustępstwa wobec Kościoła.

Nie pokój, a zawieszenie broni

Wracam uparcie do niedawnych sporów wokół wpisania ochrony płodu ludzkiego do Konstytucji, gdyż to one pokazały, jak nietrwałą materią było osiągnięte przed laty porozumienie. Publicyści liberalni nie kryli, że obecna ustawa nie jest dla nich w żaden sposób satysfakcjonująca, ale nade wszystko podważyli sam sens pojęcia: "Zawrotną karierę robi słowo »kompromis« - pisały Agnieszka Graff i Katarzyna Bratkowska ("GW", 12 kwietnia 2007). - Określa się tak już nie tylko obecną, skrajnie represyjną ustawę antyaborcyjną. Nowym kompromisem ma być dopisanie słów »od poczęcia« do art. 30 konstytucji". Wtóruje im Piotr Pacewicz, który w przywoływanym już tekście stwierdza, że debatom na temat aborcji towarzyszy poczucie, iż mamy "historyczny kompromis", tymczasem to nieprawda - mamy zakaz. Po tej stronie barykady aborcyjnego sporu branie słowa kompromis w cudzysłów stało się już normą.

Ale nie można zapominać, że to nie lewica, ale konserwatyści, mając jedną z najbardziej ograniczających prawo do aborcji ustaw antyaborcyjnych w Europie, zdecydowali się na wykonanie pierwszego kroku w kierunku naruszenia aborcyjnego status quo poprzez próbę wzmocnienia go przez wpis do Konstytucji. I okazało się, że radykalni działacze w rodzaju Marka Jurka i Romana Giertycha zyskują w tym poparcie nie tylko dość szerokich kręgów politycznych, ale też - stojącego jak dotąd na straży porozumienia w sprawie aborcji - Kościoła; w marcu 2007 r. w komunikacie z 339. Konferencji Episkopatu możemy przeczytać: "Biskupi jednoznacznie popierają działania mające na celu konstytucyjne zagwarantowanie tej ochrony". Głosy namawiające do tego, aby nie majstrować przy konstytucji, można by policzyć na palcach jednej ręki, wyszło więc na to, że i ta strona potraktowała zawarty kiedyś "historyczny kompromis" nie tyle jako pokój, ale raczej chwilowe zawieszenie broni, które przerwać należy natychmiast, gdy tylko zbierze się dość sił, aby móc liczyć na pełne zwycięstwo. Okazało się, że domówiony ponoć kiedyś temat aborcji jest przedmiotem takiej samej siłowej rozgrywki politycznej, jak każdy inny temat.

Idzie wojna

Przykład sporów o aborcję pokazuje nie tylko, że faktycznego kompromisu w najważniejszych sprawach światopoglądowych stworzyć się nie udało, ale także, że ostrej krytyce poddane jest samo pojęcie, którego użycie przez jedną ze stron sporu jest raczej dodatkowym argumentem w sporze, mającym wzmocnić proponowane rozwiązania.

Tak dzieje się już teraz w sprawie in vitro. Jak wiemy, proponowane przez siebie rozwiązanie kompromisowym okrzyknęła już Platforma Obywatelska. Z kolei Ewa Siedlecka, popierając ideę kompromisu jako taką, pisze ("GW", 28 listopada 2008), że dobry kompromis w sprawie in vitro to taki, który zgodny jest z wiedzą medyczną, a więc - jak wynika z kontekstu - pozwala na zamrażanie zarodków, i pyta, czy ten przygotowywany przez premiera nie będzie aby "kompromisem nieludzkim". Jak widać, każda ze stron chętnie podpiera się pojęciem kompromisu, który jednak w obu wypadkach oznacza tyle co rozwiązanie zgodne z naszymi zasadniczymi postulatami.

Nie chcę przez to powiedzieć, że uważam, iż używający słowa "kompromis" traktują je cynicznie, jako broń do walki z ideologicznymi przeciwnikami. Sądzę raczej, że nie są w stanie wyjść poza własne, światopoglądowe ograniczenia i - co chyba nie może zaskakiwać - uznać za rozwiązanie kompromisowe tego, co godzi w ich najgłębsze przekonania moralne.

Ale co to oznacza dla naszej publicznej debaty? Otóż czy nam się to podoba, czy też nie, najpewniej czeka nas ideologiczna wojna w sprawie in vitro, a wkrótce znów na temat aborcji, wreszcie eutanazji. Wojna, którą przyjdzie nam rozstrzygać zgodnie z olimpijską zasadą "niech zwycięży lepszy" (czytaj: mocniejszy), choć zasad fair play w stylu barona de Coubertaina raczej bym się w niej nie spodziewał.

Grzegorz Pac (ur. 1982) jest publicystą i redaktorem "Więzi".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2008