Wina niczyja

Po dwudziestu latach od „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa dorobiliśmy się sporej biblioteki dzieł o polskich postawach wobec Zagłady. Ostatnie książki z tej kolekcji dowodzą jednak, że moralna refleksja wielu z nas wciąż tkwi w punkcie wyjścia.

23.03.2020

Czyta się kilka minut

Debata z Janem Tomaszem Grossem w auli Auditorium Maximum UJ, Kraków 2008 r. / KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA
Debata z Janem Tomaszem Grossem w auli Auditorium Maximum UJ, Kraków 2008 r. / KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA

Ile jeszcze można? – to pytanie krąży jak widmo nad debatą o ciemnych kartach polsko-żydowskiej przeszłości. Jedni zadają je z goryczą nauczyciela niepogodzonego z pedagogiczną porażką: „Ile jeszcze można mówić o polskiej winie wobec Żydów, żeby przekłuć balon niewiedzy?”. Drudzy pytają oburzeni, a czasem głęboko zranieni: „Ile jeszcze można pisać o polskim antysemityzmie i współudziale w Holokauście? Wszak to Polacy byli ofiarą wojny”. Inni myślą z letnią irytacją i zwyczajnym znużeniem: „Ile jeszcze można dyskutować o uwikłaniu w Zagładę? To nie przeszłość, tylko przyszłość woła o działanie”.

A jednak jeszcze można, a nawet trzeba. Na spotkaniu z okazji dwudziestolecia publikacji „Sąsiadów”, zorganizowanym przez Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, Jan Tomasz Gross wychwalał „znakomite otwarcie intelektualne” badaczy i dziennikarzy na temat Zagłady w Polsce. A mimo to był bezradny wobec zasadniczego, jego zdaniem, problemu społecznej ignorancji, blokującej „pełne rozpoznanie polskiej tożsamości”.

Książki, które w ostatnim czasie trafiły do księgarń, podnoszą ten problem. Paweł Piotr Reszka, Mirosław Tryczyk i Bożena Keff, dorzucając różne kamyczki do polskiego ogródka, nie wprowadzają debaty o przeszłości na całkiem nowe tory, ale trudno przejść obok ich prac obojętnie. W konwencji dochodzenia szukają nie tylko prawdy historycznej i moralnej, lecz przede wszystkim denuncjują strukturę uczuć, która kiedyś doprowadziła do hańbiących czynów i hańbi po dziś dzień tych, którzy nie odrobili lekcji pokory.

Martwemu to nie grzech

Płuczka jest dołem z wodą, w którym płukano wydobyte z ziemi ludzkie kości w poszukiwaniu tego, co miało doczesną wartość. W Bełżcu używano do przesiewania kości także raf, prostokątnych sit. Z rafą i łopatą szło się „na żydki” albo „na Icki”. Język do dziś zdradza więcej, niż chcieliby o tej „gorączce złota” mówić jej uczestnicy i świadkowie.

O kopaczach żydowskiego złota pisali Jan Tomasz Gross i Irena Grudzińska-Gross w „Złotych żniwach”. Pokazali wtedy fotografię, która miała przedstawiać ludzi zatrzymanych przy przeszukiwaniu dawnego obozu zagłady w Treblince. Tezę tę podważali na łamach „Rzeczpospolitej” Michał Majewski i Paweł Reszka, twierdząc, że zdjęcie ukazuje osoby porządkujące obóz karny Treblinka I, a nie Treblinkę II, gdzie ginęli Żydzi. Paweł Piotr Reszka (inny dziennikarz niż noszący to samo nazwisko polemista Grossów!) znalazł w archiwach IPN w Gdańsku dowody, że to Grossowie mieli rację, a na fotografii, jak głosi podpis na zdjęciu z tego samego cyklu, znajdują się „rozkopywacze grobów Treblinki zebrani przed szczątkami ofiar w dniu obławy”. Ale nie im poświęca swój reportaż.


Czytaj także: Andrzej Stasiuk o "Płuczkach" Pawła P. Reszki


Jego „Płuczki” są niesentymentalną podróżą po wsiach i miasteczkach położonych w sąsiedztwie obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze, gdzie w latach 1942-43 Żydzi ginęli od spalin w stacjonarnych komorach gazowych. Zaraz po wojnie zaczęło się zbiorowe przekopywanie tych terenów. Ludzie mówili, że znalezione tam złoto „śmierdzi”, że jest „niedorobne” i przynosi nieszczęścia na całe wsie. Mimo zabobonu „chodził, kto tylko mógł”, wspomina Edmund W. z Brzezin, które od Bełżca dzielą cztery kilometry. Na Kozielsko (jak mówiono o obszarze dawnego obozu) ruszały rodziny, znajomi, czasem dzieci. W spółce łatwiej było coś znaleźć. A to kolczyk, a to złotą koronkę, rublówki, rzadziej dolary. Banknoty znajdowało się przy niespalonych ciałach, w których „rąbali” najwytrwalsi poszukiwacze bogactw. W hierarchii kopaczy stali jednak najniżej. Chrześcijanin wszak nie bezcześci ciała. Za to kości i popiół traktowano jak coś już nieludzkiego, materię bez właściciela i bez czci. W niedzielę nie kopano.

Lokalni księża wiedzieli o procederze, ale gromkiej nagany z ich strony zabrakło. Nie było moralnego zakazu i nawet dziś ludziom trudno w tych działaniach dostrzec coś złego. „Jak one [Żydzi] już były martwe, a tu bida była, to nie jest grzech” – przekonuje jedna z rozmówczyń Reszki. Maria ze Żłobka koło Sobiboru dodaje: „Miało to wszystko w ziemi leżeć? Lepiej chyba było znaleźć i parę złotych mieć”.

Bożena Keff, pisarka i literaturoznawczyni, pisze, że o doczesnym i pośmiertnym losie Żydów w Polsce przesądziło społeczne fatum. To nie tylko bierność wobec „bezpowrotnie skazanych” sąsiadów, ale także pilnowanie, by ich los się dopełnił. Dlatego Keff zatytułowała najnowszy zbiór esejów „Strażnicy fatum”. Ilustracji tej postawy dostarcza jej literatura pierwszych powojennych dekad, szczególnie powieść Kazimierza Brandysa „Samson” i opowiadanie Zofii Nałkowskiej „Przy torze kolejowym” z tomu „Medaliony”.

U Brandysa zatrzymuje się przy kulminacyjnej scenie, gdy Jakub Gold wychodzi z kryjówki na ulice Warszawy. Żaden Niemiec go nie ściga, ale podążają za nim warszawiacy, którzy nieuchronnie zwrócą tym zbiegowiskiem uwagę żandarmów. „Przy torze kolejowym” to dla Keff opowieść o tym, co mogłoby się stać, gdyby gorliwi strażnicy żydowskiego losu zachowali się w sposób ludzki. Wspomina, że jako uczennica łatwo ulegała „fałszywej transcendencji”. Dzieliła powszechne do dziś przekonanie, że pomoc Żydom była niemożliwa z uwagi na wszechobecność nadludzi, czyli Niemców, i bezradność osób poczciwych, czyli Polaków. Po latach widzi w tym przekonaniu ułomną racjonalizację tego, co nazywa anempatyzmem wobec Żydów jako ludzi.

Także Reszka nie stawia wszystkiego na kartę „przyrodzonego” polskiego antysemityzmu. „Ktoś, kto kopał w dole, wyrzucił ziemię do góry i to coś upadło obok mamy. Mama to porwała i uciekła. A pan by nie wziął?” – pyta Edmund W. reportera. To „coś” to złote zęby zagazowanego Żyda. Wytłumaczenia, które podają rozmówcy Reszki, są trzy. Pierwsze, to wzięcie w nawias polskiej woli działania oraz przerzucenie odpowiedzialności moralnej na Niemców. Wiedziano, co Niemcy robili w Bełżcu i Sobiborze. I to oni mieli tak zohydzić Żydów, że nawet po wojnie ludzkie prawa nie objęły na nowo tej grupy. Jest to zresztą trop trafny.

W przypadku kopaczy i ich bliskich można dostrzec, opisywaną w kontekście niemieckim przez Alexandra i Margarete Mitscherlichów, „niezdolność do żałoby” po Żydach jako równych sobie i skłonność do widzenia w samych sobie głównej ofiary wojny.

Drugie wyjaśnienie dotyczy procesów zbiorowych. Kopanie było powszechne i jawne, a skoro wszyscy chodzili „na żydki”, rozmywa się odpowiedzialność. Trzecie wyjaśnienie jest kluczowe i odnosi się do dojmującej powojennej biedy na prowincji. Jeśli tak, to co się z tym złotem robiło? Faktycznie były rodziny, które kupiły krowę i ich życie stawało się znośniejsze. Jednak w wielu przypadkach bieda była uczuciem względnym. Chłopak przetopił złoto na obrączki ślubne, siostra wychodziła za mąż i trzeba było nową szafę obstalować, dziewczyna miała paradne kolczyki do kościoła, a za koronkę kupiła cukierki.

Dziedzice zbrodni

Po lekturze „Płuczek” można dywagować o meandrach powojennej moralności, ale „Drzazgę” Mirosława Tryczyka albo się odrzuca, albo przeżywa. „Autor odkurzył rodzinne albumy. Odkrył tajemnicę. By dotrzeć do prawdy, zszedł do piekieł” – zapowiada na okładce Marcin Kącki, redaktor książki, który towarzyszył Tryczykowi w kilku przystankach podróży-misji.

Jego kolejna, po „Miastach śmierci”, praca o Zagładzie na prowincji nie jest jednak thrillerem, choć dialogów jak z „Demona” Marcina Wrony czy „Pokłosia” Władysława Pasikowskiego tu nie brakuje. To próba terapii, której poddawani są ci, których ojciec, wuj, dziadek brali udział w pogromach żydowskich sąsiadów, a ciotki, babki i prababki dobrze wiedziały, kto co zrobił i kto leży w płytkim grobie pod lasem.

Tryczyk dokonuje tej terapii w trzech aktach. Najpierw diagnozuje systemowe wyparcie – ze szkół, muzeów i przestrzeni publicznej – wiedzy o niegdysiejszym istnieniu i unicestwieniu żydowskiej społeczności w danej wsi. Potem odsłania kulisy lokalnych zbrodni. Wraca do omawianych już w wielu publikacjach pogromów w Wąsoszu, Radziłowie, Jedwabnem, Trzciannem i Szczuczynie. Nie interesuje go skala mordu, ale tożsamość społeczna i motywacja sprawców. Wreszcie konfrontuje ze świadectwami zła potomków i krewnych zabójców. Sprawdza, co z tą wiedzą zrobią i co ona zrobi z nimi. Jest przekonujący w tym ryzykownym geście, gdyż sam przedstawia się jako wnuk człowieka, który miał żydowską krew na rękach, i jako syn mężczyzny, który odziedziczył po ojcu antysemickie poglądy.

Historia dziadka to klamra tej terapii oparta na niedomówieniach, ale wina przodka zostaje wypowiedziana. „Była Żydówka, nie ma Żydówki” – można by powołać się na tytuł krótkiej powieści Mariana Pankowskiego. Dziadek Grzegorz ukrywał w Wólce Dobryńskiej kobietę, potem ona nagle zniknęła. Dwóch innych Żydów prawdopodobnie wydał w ręce Niemców, a ich ziemia trafiła do niego. Przed śmiercią dał wnukowi woreczek starych monet na dobrą przyszłość. A wnuk stał się jednym z rachmistrzów polsko-żydowskiej przeszłości.

Tryczyk idzie do Jana Skrodzkiego, którego ojciec, krawiec z Radziłowa, zatłukł 15-letnią Dorę Dorogoj. Jego rozmówca bez wahania wskazuje Polaków jako sprawców pogromu, a Kościół katolicki jako sekundanta. Ale ludzi stara się zrozumieć.

Z kolei wnukowie i prawnukowie raczej nie wybielają przodków, ale nie chcą mieć z ich czynami nic wspólnego albo negują spuściznę mordu. Bezpośrednie dziedziczenie winy jest koncepcją etycznie zwichniętą i słusznie oburza młode pokolenie. Jednak dziedzictwo odpowiedzialności za niegodne konsekwencje zbrodni jest już problemem, którego nie można unieważnić. Jeśli ktoś twierdzi, że bicie Żydów było bestialskie i niedające się usprawiedliwić, to dlaczego nie chce odpowiadać za te zwłoki, które leżą w jego ogródku? Dlaczego tak łatwo przychodzi odcinać się od motywowanych anty­semityzmem zabójstw, a tak trudno jest postawić macewę w rogu działki? Albo napisać do Komisji Rabinicznej ds. Cmentarzy, co zrobić z tym szkieletem, który znaleziono przy przebudowie domu?

Spokój martwych burzy rutynę żywych. Ci, którzy odpowiedzialność za konsekwencje czują, są jednak ostrożni z moralizowaniem. „Patrzę na ten park, gdzie kazano Żydom łyżeczkami wyrywać trawę, i myślę, jakie mam szczęście, że urodziłam się później i nie musiałam przeżywać takich sytuacji, decydować, jak się zachować” – zastanawia się kobieta urodzona w Jedwabnem.

Prawda nie leży pośrodku

Pewnie można było się inaczej zachować, ale polska kultura robi wiele, byśmy uwierzyli w brak alternatywy. Keff, podobnie jak Elżbieta Janicka i Tomasz Żukowski, przygląda się literaturze współczującej Żydom w ich ostatniej drodze. W dziełach Ludwika Heringa, Adolfa Rudnickiego, Mieczysława Frenkela i Stanisława Łukasiewicza znajduje niewypowiedzianą zasadę, że „Żyd zobaczony publicznie musi umrzeć”. Keff sabotuje tę regułę dzięki jednej frazie z opowiadania Nałkowskiej. Pisze ona, że „nikt nie zapragnął” pomóc zranionej Żydówce, bo to pragnienie było społecznie niewygodne. Tymczasem w nocy ktoś wychodzi z lasu po kobietę. „Kiedy ci ludzie przychodzą po nią, jest martwa. I nie zabili jej Niemcy. Tak to wygląda z ich strony” – pisze Keff, przyjmując perspektywę ofiar. W tej optyce mówienie o świadkach Zagłady słowami Łukasiewicza, że byli „poniżeni własną bezradnością”, jest obelgą dla pomordowanych.

„Słyszałem wiele razy, że to biedny region, że po wojnie ludzie nie mieli pieniędzy, pracy, szli do Sobiboru. Staram się to zrozumieć. Ale nie jestem w stanie wybaczyć” – wyznaje Reszce Yoram Haimi, archeolog, który w latach dwutysięcznych trafił na dziwne wykopy w dawnym obozie. I od razu wiedział. Oficjalny zakaz przeszukiwania obozu w Bełżcu wydaje w 1946 r. wójt, prowizoryczne ogrodzenie powstaje w kolejnej dekadzie, ale siatki zostają rozkradzione. Rośnie drugie i trzecie pokolenie kopaczy. W Sobiborze są jeszcze pod koniec lat 70., kiedy Claude Lanzmann kręci sceny do dokumentu „Shoah”. Pyta przewodnika o doły, a ten kłamie, zawstydzony znanym mu procederem, że służą one walce ze szkodnikiem, który zagraża lasowi. W tym przypadku powiedzenie, że bieda nie hańbi, okazuje się z gruntu fałszywą wymówką.

Jeszcze dobitniej oskarżenie wybrzmiewa w „Drzazdze” dotyczącej mordów, gdzie Tryczyk nie szczędzi anatomii zła. Dzieci zabijane są na oczach rodziców, młode kobiety są gwałcone przed zadaniem im śmiertelnego ciosu, a w ziemi grzebie się czasem jeszcze żywych ludzi. Celebracji i perwersyjnej rozkoszy mordu nie da się zracjonalizować biedą, przedwojenną drabiną klasową, przymusem ze strony niemieckiego okupanta ani wiarą w to, że Żydzi walnie kolaborowali z Sowietami. 20 dziewcząt z Bzur, które pracowały u Polaków, żeby przetrwać wojnę, nie miało w głowie kolaboracji. Zginęły z rąk miejscowych mężczyzn, bo były Żydówkami, z którymi można zrobić, co się żywnie podoba, i nikt ich nie będzie bronić. Miejsce ich pochówku znaleziono w 2016 r. dzięki staraniom Tryczyka.

Za każdym rozdziałem, akapitem, zdaniem jego książki stoi przekonanie, że w przypadku wojennych relacji polsko-żydowskich prawda nie leży pośrodku, ale tam, gdzie leżą szczątki Żydów. Zabitych i grabionych bez sensu.

Pan, chłop i Żyd

Książki Reszki i Tryczyka dotyczą społecznej samowiedzy o tym, co właściwie się zadziało między Polakami a Żydami. To samowiedza, która nie zmieniła się radykalnie na przestrzeni dekad, choć jest dziś wprawiana w drgawki. Rozmówcy Tryczyka najczęściej wiedzą, kto zabijał, ale zdają się mówić: co tu gadać, takie były czasy. Dla bohaterów reportażu Reszki poszukiwanie żydowskiego złota nie jest wstydliwym tematem, bo nie definiują tego jako bezczeszczenie szczątków ludzkich, lecz jako kopanie w torfie i żużlu. Ich pozorne mitygowanie się uwydatnia tylko braki refleksyjności.


Czytaj także: Michał Okoński: Polski kłopot z Grossem


Podobnie jak Mikołaj Grynberg w „Rejwachu”, Reszka i Tryczyk są poddawani testowi „na Żyda”. „Ja przepraszam, że tak mówię, a pan może jest Żydem? Zawsze to swego troszkę tak rusza” – martwi się Tadeusz S. z Chlewisk pod Bełżcem, kiedy opowiada Reszce o tym, że grywał w piłkę żydowską czaszką. Po chwili okazuje się, że makabreska została zmyślona. Ot, żeby powiedzieć coś ciekawego. Dla informatorów Reszki jest jasne, że „ciągnie on za Żydami”, a za Tryczyka chcą się modlić. Jego matka bardziej niż tego, że wyjdzie na jaw prawda o czynach teścia, boi się, że w trakcie badań syna okaże się, iż ona i jej dzieci są Żydami.

Po dobrej stronie mocy stoi inteligencja. Archeolog pracujący w Sobiborze boi się spojrzeć w oczy izraelskiemu koledze, którego wujowie deportowani z Francji tam zginęli. Prof. Michał Bilewicz wspomina prababcię i jej maleńką wnuczkę, które zginęły w Bełżcu. „Staram się zrozumieć tych, którzy chodzili na Kozielsko, którzy zeszli na tak darwinistyczny poziom, nie przykładam do ich zachowania kategorii moralnych z zamożnego, spokojnego świata” – mówi, chcąc nie chcąc przypinając kopaczom etykietkę niecywilizowanego motłochu. Mimo że u Reszki i Tryczyka wieś nie jest tak jednorodna jak antysemicka Gurówka z „Pokłosia”, to do pewnego stopnia kopiują znany z opracowań Zagłady obraz prowincji-nocy, brzydkiej siostry miejskiej inteligencji, która pochyla się nad żydowską traumą ze wstydem za zdziczałych rodaków.

Tym bardziej warto czytać książki tych autorów razem ze studium Keff, która bierze na celownik kulturę elit. Leszkowi Kołakowskiemu wypomina, że komentując opowiadanie Nałkowskiej, nazwał zabicie Żydówki na jej rozpaczliwą prośbę wyjściem najlepszym z możliwych. Polskiemu dyskursowi publicznemu nie może wybaczyć tego, że po wojnie ocalałemu Tadeuszowi Różewiczowi łatwiej będzie pisać o bogacących się na żydowskim złocie Szwedach i Szwajcarach niż o polskich kopaczach. Przypomina też, że obraz „Żyda z pieniążkiem” wisi spokojnie w wielkomiejskich apartamentowcach jako talizman polskich kapitalistów. I że ostatecznym argumentem elit, którym torpeduje się wezwania do obrachunku, jest (stojący w sprzeczności z figurą żydowskiego fatum) „zestaw z drzewkiem”, czyli szafowanie wyrwaną z kontekstu liczbą polskich Sprawiedliwych mających drzewka w Yad Vashem.

Podczas wspomnianego rocznicowego spotkania z Grossem prof. Antoni Sułek zadał mu pytanie o to, co oprócz antysemityzmu warunkowało pogromy, wszak nie we wszystkich miejscowościach, gdzie przed wojną nie znoszono Żydów, doszło do przemocy. Gross odpowiedział wymijająco, uciekając się do ogólnej uwagi o zbiegu rozmaitych okoliczności. Omawiane tu książki rozwijają tę intuicję, odsłaniając różne oblicza społecznej osobowości i zbiorowego rozumu Polaków. Pokazują jednocześnie, że temat winy wciąż jest gorącym kartoflem przerzucanym między sąsiadami, klasami społecznymi i narodami. Ta wina chodzi jak bezpański pies po wiejskiej miedzy i miejskim bruku, szczekając do okien ludzi o spokojnych sumieniach. ©

Bożena Keff STRAŻNICY FATUM, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020

Paweł Piotr Reszka PŁUCZKI. POSZUKIWACZE ŻYDOWSKIEGO ZŁOTA, Agora, Warszawa 2019 

Mirosław Tryczyk DRZAZGA. KŁAMSTWA SILNIEJSZE NIŻ ŚMIERĆ, Znak, Kraków 2020

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2020