Kłopoty z e-więzieniem

Sejm niemal jednogłośnie uchwalił nowelizację ustawy o dozorze elektronicznym. Ma ona umożliwić szersze wykorzystanie systemu - bo jak dotąd, choć szumnie go zapowiadano i wyłożono nań ponad 20 mln zł, objął zaledwie nieco ponad stu skazanych.

08.06.2010

Czyta się kilka minut

Opaska na nadgarstek lub kostkę, element systemu nadzoru elektronicznego / fot. ms.gov.pl /
Opaska na nadgarstek lub kostkę, element systemu nadzoru elektronicznego / fot. ms.gov.pl /

W początku grudnia minionego roku wszystkie serwisy informacyjne obiegły zdjęcia z willi w kurorcie Gstaad, gdzie na mocy decyzji szwajcarskiego sądu trafił Roman Polański. Poza sporą liczbą policjantów i kaucją w wysokości 3 mln euro, przed ucieczką powstrzymywać mają znanego reżysera elektroniczna opaska umieszczona na jego kostce oraz czujniki alarmujące o ewentualnym oddaleniu się od domu.

Podobny system dozoru elektronicznego działa od niedawna także w Polsce. Tyle że dopiero raczkuje. Tymczasem na świecie jest znany od połowy lat 80. Jak wiele współczesnych wynalazków, tak i on wywodzi się z USA. Obecnie liczba przypadków zastosowania tej formy kontroli w samych Stanach idzie w dziesiątki tysięcy. Zza oceanu dozór szybko dotarł do Europy - znalazł zastosowanie m.in. w Anglii i Walii, Szwecji, Francji, Finlandii czy we Włoszech.

Cele wprowadzenia dozoru od początku były przede wszystkim humanitarne. Chodziło głównie o ograniczenie negatywnego oddziaływania na pozbawionych wolności, w tych przypadkach, gdy izolowanie ich za kratami nie jest absolutnie konieczne. Inne korzyści, takie jak zmniejszenie przeludnienia placówek penitencjarnych czy oszczędności, choć również istotne, nie były pierwszoplanowe.

Stu zaobrączkowanych

Od kilku lat dozór elektroniczny należy do ścisłej czołówki proponowanych sposobów uzdrowienia polskiego systemu penitencjarnego, a przede wszystkim problemu ciasnoty w zakładach karnych. Rok 2009 okazał się w tej kwestii przełomowy - we wrześniu pierwsi skazani uzyskali możliwość odbywania części kary w ścianach własnego domu. Przyjęte z góry założenia przewidują pięcioletni okres obowiązywania nowej ustawy.

Większość osób kojarzy dziś monitoring elektroniczny z charakterystycznymi bransoletkami z wbudowanym nadajnikiem, mocowanymi na nadgarstku lub kostce kontrolowanej osoby. W rzeczywistości pod pojęciem dozoru kryje się bardzo złożony system, a elektroniczne opaski są tylko jednym z jego elementów.

Podstawowym obowiązkiem osoby dozorowanej jest przebywanie w miejscu zamieszkania, poza czasem przeznaczonym na pracę, kształcenie czy praktyki religijne. Dokładne godziny dopuszczalnego wyjścia z domu wyznacza sąd. W mieszkaniu skazanego umieszcza się stację bazową, która w razie stwierdzenia, że nadajnik znajduje się poza zasięgiem (co oznacza, że dozorowany oddalił się poza dozwoloną odległość lub nie wrócił na czas) powiadamia właściwe służby.

W polskim wydaniu dane z systemu dozoru elektronicznego napływają do Centrum Monitorowania, ulokowanego w Warszawie. Za techniczną stronę odpowiada prywatna firma, wyłoniona w przetargu. Współpracuje ona także z kuratorami i sądem, których obowiązkiem jest nadzór nad skazanymi.

Dozór elektroniczny w obecnie przyjętym kształcie ma stanowić wyłącznie alternatywę krótkotrwałych kar pozbawienia wolności dla osób już prawomocnie skazanych. Dotychczas nie ma więc możliwości prawnych, aby zastąpić częściowo areszt tymczasowy, stosowany wobec oczekujących na proces, jak w przypadku Romana Polańskiego. Nie można również "zaobrączkować" osób objętych zakazami stadionowymi czy podobnymi ograniczeniami.

Objęcie dozorem odbywa się jak dotąd na wniosek lub przynajmniej za zgodą skazanego. Nie każdy jednak ma taką możliwość. Początkowo dozór dostępny był tylko dla mieszkańców aglomeracji warszawskiej, a dopiero docelowo objąć ma cały kraj. Na zamianę sposobu wykonania całej kary może liczyć na razie osoba odsiadująca wyrok do pół roku więzienia. W przypadku skazanych na maksimum rok dopuszczalne jest wykonanie ostatnich sześciu miesięcy pod kontrolą systemu. Ponadto osoba dozorowana musi posiadać stałe miejsce pobytu, a jej domownicy - wyrazić zgodę na mieszkanie ze skazańcem. Wymagana jest tzw. pozytywna prognoza resocjalizacyjna, a jeśli sąd uzna to za konieczne, poddanie się odpowiedniej terapii. Nie ma mowy o dozorze elektronicznym recydywistów czy osób, które uprzednio uchylały się od stawiennictwa w więzieniu. Naruszając nałożone nań warunki, skazany ryzykuje powrót za kraty.

W praktyce tak określone wymogi okazały się bardzo wyśrubowane. Według doniesień mediów, jak dotąd dozorem objęto nieco ponad stu skazanych. To wynik rozczarowujący, jeśli weźmiemy pod uwagę szumne zapowiedzi kolejnych ministrów i poczynione nakłady, grubo przekraczające 20 mln zł.

Zmiany i wątpliwości

Powody takiego stanu rzeczy są złożone. Zapewne polski wymiar sprawiedliwości nie dojrzał jeszcze do tego typu narzędzi. Trudno sobie wyobrazić wyrafinowaną technikę w świecie, gdzie wciąż królują słynne zwrotki, a elektroniczny obieg dokumentów ma wymiar marginalny.

Już opiniujący projekt eksperci zwrócili uwagę, że grono osób, które mogą się ubiegać o założenie opaski z nadajnikiem zamiast odbywania kary w celi, pokrywa się w dużej mierze z uprawnionymi do przedterminowego zwolnienia. Jednocześnie zdecydowana większość skazanych na najkrótsze, kilkumiesięczne kary otrzymuje wyroki w zawieszeniu i nigdy nie trafia za kraty. Głosy krytyki były jednak konsekwentnie ignorowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości.

Pierwszy błąd popełniono już u źródeł wprowadzenia monitoringu elektronicznego w naszym kraju. Jak można sądzić, celem działań podjętych w Ministerstwie Sprawiedliwości jeszcze w okresie rządów Zbigniewa Ziobry było przede wszystkim szybkie uzyskanie relatywnie niskim kosztem dużej liczby miejsc w więzieniach. Humanitarne przesłanki sięgnięcia po dozór nie pasowały do polityki zaostrzenia reakcji karnej, lansowanej przez ówczesnego szefa resortu. Szybkie tempo prac nie pozwoliło w efekcie na przeprowadzenie głębszych analiz czy programu pilotażowego, o jaki pokusiły się władze Hesji. W tym niemieckim landzie wprowadzenie dozoru poprzedzono testem systemu na 150 oskarżonych i skazanych, co pozwoliło uniknąć późniejszych problemów.

Doszły do tego huraoptymistyczne założenia: po roku od wprowadzenia systemu "obroże" miało nosić 15 tysięcy osób. Anglikom dojście do poziomu 10 tysięcy dozorów w skali roku zajęło dekadę.

W efekcie popełnionych błędów parlament zmuszony był opóźnić o rok wprowadzenie ustawy w życie. Dziś, wydawszy pieniądze, rząd się zastanawia, w jaki sposób wykorzystać potencjał systemu.

Polski System Dozoru Elektronicznego czekają zmiany. Pierwsze ich projekty zostały opublikowane na stronach internetowych Ministerstwa Sprawiedliwości już w styczniu, a więc ledwie po czterech miesiącach doświadczeń, zaś w maju Sejm uchwalił niemal jednogłośnie nowelizację ustawy. Wkrótce wejdzie ona w życie.

Kierunek zmian jest oczywisty i zmierza do szerszego wykorzystania dozoru, poprzez dopuszczenie do odbywania kary w tej formie wszystkich skazanych do roku więzienia. Będą mogli oni spędzić w domu całość wyroku, a nie jak dotąd - tylko sześć miesięcy. Zrezygnowano z kontrowersyjnego obowiązku uczestniczenia przez dozorowanego w kosztach wykonania kary w tej postaci, choć chodziło o 2 zł za dzień. W przypadku tzw. negatywnego monitoringu, który służy zapewnieniu, by skazany nie zbliżał się do pokrzywdzonego, zrezygnowano z naruszających prawa tej ostatniej osoby wymogów: jak dotąd sąd mógł jej nakazać noszenie odbiornika, a także poddawanie się kontroli działania urządzeń. Obecnie użycie tego instrumentu ma być prawem, a nie obowiązkiem pokrzywdzonego. Dostosowano też ustawę do planów przejęcia od 2011 roku Centrum Monitorowania przez Ministerstwo Sprawiedliwości.

Niestety nie zabrakło również pomysłów budzących wątpliwości. Znowelizowana ustawa nie wymaga, by skazany zgodził się na objęcie dozorem, jak to było dotychczas. Trudno jednak oczekiwać, że dozorowany, któremu założono opaskę wbrew jego woli, podda się dobrowolnie nakładanym na niego wymogom. Można wręcz sądzić, że większość takich osób szybko wróci za kraty.

Od 1 czerwca system zaczął działać na obszarze apelacji: krakowskiej, białostockiej i lubelskiej, a nie tylko - jak dotąd - w aglomeracji warszawskiej. Tu pojawia się zresztą kolejny problem: czy gdy o dozór zawnioskuje skazany z terenów nieobjętych programem, można mu odmówić tylko z powodu złego adresu?

***

Trwają prace nad ewentualnym rozszerzeniem stosowania dozoru pod nazwą "aresztu domowego" na oskarżonych. W takim charakterze monitoring elektroniczny występuje dziś w kilku krajach europejskich. Na pewno znaleźliby się tacy, dla których dozór policji to za mało. Z braku pośredniego narzędzia trafiają dziś niejednokrotnie na długie miesiące za kraty, czekając na proces oraz wyrok. Właśnie w ich przypadku elektroniczna opaska mogłaby stanowić sensowną alternatywę.

Z pozaprawnego punktu widzenia, wielką niewiadomą pozostaje reakcja opinii publicznej w momencie, gdy media opiszą pierwsze przypadki łamania prawa przez osoby poddane monitoringowi. Że takie przypadki będą, możemy być pewni. Niestety, żadne badania, prowadzone w tym przedmiocie w Europie, nie wykazały, by liczba powrotów na drogę przestępstwa wśród noszących elektroniczne bransoletki była niższa niż w przypadku odsiadujących wyroki więzienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2010