Klęska niespodziewana

Do wyborów czerwcowych rządzący w PRL przywódcy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej przystępowali z obawami, ale i nadziejami. Jednak ich prognozy okazały się zbyt optymistyczne: 4 czerwca 1989 r. przyniósł im klęskę, jakiej nie oczekiwali w najczarniejszych snach.

01.06.2009

Czyta się kilka minut

O optymizmie rządzących świadczy drobny z pozoru fakt: zakład, jaki został zawarty 13 marca 1989 r., na niespełna trzy miesiące przed wyborami, przez premiera Mieczysława Rakowskiego, ministra i przewodniczącego Komitetu do Spraw Młodzieży i Kultury Fizycznej Aleksandra Kwaśniewskiego, rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana oraz podsekretarza stanu w Urzędzie Rady Ministrów Andrzeja Borowicza. Prognozowali oni zdobycze "opozycji" i "nie-opozycji" w wyborach do Sejmu i Senatu, a zwycięzca zgarniał po 5 tys. zł za trafne wytypowanie wyników w odniesieniu do każdej z izb parlamentu. W przypadku 161 miejsc, o które mogła walczyć Solidarność, najwięcej (120) dawał jej Borowicz, a najmniej Kwaśniewski (jedynie 78!). Również w przypadku Senatu najlepiej obstawiał Borowicz (68 z 98; ostatecznie w myśl ustaleń wybierano 100 senatorów), a najmniej trafnie Rakowski (38). Ale Urban i Kwaśniewski niewiele więcej: 42 i 49.

Wariant niewyobrażalny

Jeszcze pod koniec kwietnia w MSW opinie "członków partii z Torunia", iż wybory z powodu dopuszczenia do normalnej walki wyborczej wygra strona solidarnościowa, uznawano "za bardzo groźne dla partii". Z kolei 30 maja podczas posiedzenia Sekretariatu Komitetu Centralnego PZPR Wojciech Jaruzelski stwierdził, że w przypadku wyborów do Senatu za wynik dobry uważa zdobycie 51-60 proc. mandatów, a za bardzo zły - poniżej 40 proc. Być może był to jedynie oficjalny optymizm, gdyż przeprowadzony tydzień wcześniej sondaż Ośrodka Badania Opinii Publicznej wskazywał, że rządzący mogą liczyć jedynie na 24 proc. głosów (i zapewne na część spośród 21 proc. wyborców nadal niezdecydowanych).

W każdym razie w wariancie, który określano mianem "niepowodzenia", przyjmowano, że koalicji PZPR, Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego uda się zdobyć 35 miejsc w Senacie, a około połowy kandydatów z listy krajowej otrzyma wymaganą większość. Gorszy wynik ("klęskę") uznawano w końcu maja co prawda za niewykluczony, ale mało prawdopodobny.

Rachuby te okazały się jednak płonne, gdyż 4 czerwca nawet osoby uprzywilejowane materialnie wyraziły swój sprzeciw wobec ekipy Jaruzelskiego. W wyborach przepadł chyba najwybitniejszy strateg władz w latach 80.: Urban. Startował z okręgu Warszawa-Śródmieście i wydawało się to sprytnym posunięciem, gdyż potencjalnie mógł liczyć na głosy Polaków zatrudnionych za granicą, którzy zostali przypisani do tego okręgu wyborczego. Jednak na Solidarność zagłosowała nawet znaczna część personelu PRL-owskich placówek dyplomatycznych. Jak pisał Urban w liście do Władysława Pożogi, ówczesnego wiceministra spraw wewnętrznych: "Świadczą one [wyniki] o tym, że wielkie zarobki także nie skłaniają ludzi ku nam, i że nawet poprawa sytuacji gospodarczej w kraju nie musi powodować poprawy naszej pozycji w społeczeństwie".

Propagandowa wojna

Jak do tego doszło? Założenia kampanii wyborczej PZPR opracowano w lutym. Przyjęto w nich nierealistycznie, że wybory będą mieć charakter "niekonfrontacyjny". Kolejnym błędem partii było odejście od dotychczasowego sposobu wyłaniania kandydatów: nie wyznaczało ich, jak dotąd, Biuro Polityczne. Doszło do paradoksalnej sytuacji: naprzeciw zgranej, ale nie wybranej w sposób demokratyczny "drużyny Lecha" startowali wyłonieni w zdecydowanie bardziej demokratyczny sposób (a często również żywiołowy) kandydaci władz! W efekcie np. Solidarność wystawiła 100 kandydatów na 100 miejsc w Senacie, a strona rządowa aż 332 (178 z PZPR, 87 z ZSL i 67 z SD). Zresztą koalicjanci PZPR podczas spotkań przedwyborczych niejednokrotnie dystansowali się od "przewodniej siły".

Błędna okazała się również koncepcja lansowania poszczególnych kandydatów - tych, których szanse na wybór uznawano za większe. Strona partyjna, dysponująca niemalże monopolem w środkach masowego przekazu (szczególnie w telewizji), nie wypracowała spójnej polityki promowania swych (czy też koalicyjnych) kandydatów. Władzom zabrakło fachowców od kampanii wyborczej. Nie pomogło nawet powierzenie w kwietniu stanowiska prezesa Komitetu ds. Radia i Telewizji mistrzowi propagandy Jerzemu Urbanowi. Kampania była niemrawa, pozbawiona dynamiki. Przeważało tradycyjne czytanie programu z kartek, unikanie polemiki z kandydatami Solidarności. Do rzadkości należały kampanie prowadzone w sposób nowoczesny (np. Kwaśniewskiego).

Szans kandydatów ZSL i SD, a szczególnie PZPR nie zwiększał oczywiście długotrwały kryzys i frustracja społeczeństwa, wynikająca z uciążliwości życia codziennego czy też braku perspektyw pod rządami "przewodniej siły".

Ale władze niemal do końca liczyły na przeciągnięcie na swoją stronę wyborców niezdecydowanych - jak wynikało z badań opinii publicznej, na początku maja takich osób było ponad 30 proc. (później odsetek ten spadł do 20 proc.). Nie pomogła próba aktywizacji aparatu partyjnego pod koniec maja. Towarzyszyła temu bierność władz lokalnych. W efekcie wojnę propagandową na ulicach wygrała zdecydowanie strona solidarnościowa.

Nie udało się również spożytkować ogromu pracy funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i ich agentury. Co z tego, że dostarczali oni cennych informacji, skoro partia nie potrafiła ich wykorzystać na potrzeby swej kampanii.

Szok z konsekwencjami

Gdy tuż przed wyborami zorientowano się, że mogą wypaść zdecydowanie mniej korzystnie, niż się spodziewano, sięgnięto nawet po zawoalowane groźby. Przykładowo, 2 czerwca Józef Czyrek, członek Biura Politycznego KC PZPR, podczas spotkania z ambasadorami sugerował, że jeśli lista krajowa (licząca 35 kandydatów władz) nie przejdzie, to partia nie tylko zaskarży wynik wyborów, ale uzna, że zostały złamane porozumienia Okrągłego Stołu. W efekcie niektórzy przedstawiciele hierarchii kościelnej i Solidarności wezwali do dania szansy kandydatom z listy krajowej. 3 czerwca Lech Wałęsa oświadczył, że skreśli z niej tylko jedną osobę. Ale i te zabiegi nie pomogły. Sprawdziły się oceny dziennikarzy "prasy centralnej", że lista krajowa jest "kartą straceńców", a jej ogłoszenie pomysłem nieprzemyślanym.

4 czerwca stronie rządowej nie udało się zdobyć ani jednego miejsca w Senacie (jej kandydaci uzyskali poparcie 17 proc. głosujących; indywidualnie najwięcej zebrał startujący w województwie koszalińskim Aleksander Kwaśniewski - 38,5 proc.), a do Sejmu wymaganą większość głosów uzyskali jedynie trzej jej kandydaci (w tym jeden przedstawiciel PZPR - Marian Czerwiński), zresztą dzięki nieformalnemu poparciu Solidarności. Z kolei z listy krajowej wymagany próg 50 proc. przekroczyły (i to nieznacznie, o niespełna 1 proc.) jedynie dwie osoby. Nie był to jednak efekt większego dla nich poparcia, lecz... niezbyt dokładnego skreślenia tych kandydatów do Sejmu przez głosujących. O ich wyborze przesądziło stanowisko komisji wyborczych, które w przypadku skreśleń "na krzyż" zaliczały głosy tym osobom, do których nie dotarła wykonana przez wyborców linia - obaj zamykali listę krajową, składającą się z dwóch kolumn.

Wynik wyborów przyspieszył upadek "przewodniej siły". Jak wspominał po latach Wojciech Wiśniewski, ówczesny pracownik Komitetu Centralnego PZPR: "Wszystkich sparaliżowało", a partia "stała się ciałem w stanie rozkładu" i "już tylko udawała, że żyje". Atmosferę powyborczą po stronie władz świetnie oddaje cytowany już list Urbana do Pożogi: "Nie mogę nawet zadzwonić, bo mam odciętą rządówkę (budowa metra to chyba sprawiła)". Władzom PRL grunt usuwał się spod nóg. Nieco ponad pół roku później PZPR zakończyła swój żywot.

GRZEGORZ MAJCHRZAK (ur. 1969) jest historykiem, pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN. Opublikował m.in. "Z dziejów »Tygodnika Solidarność«. Rozpracowanie »Tygodnika Solidarność« przez Służbę Bezpieczeństwa 1980-1982" (2007).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2009