Kino, co mówi, jak jest

„Botoks” w swoim ataku na system opieki zdrowotnej idealnie wpisuje się w insynuacyjny język dyskusji o państwie, jakim posługuje się obóz rządowy.

09.10.2017

Czyta się kilka minut

 / MARCIN BONDAROWICZ
/ MARCIN BONDAROWICZ

Patryk Vega znów rozbija bank. Jego „Botoks” po zaledwie sześciu dniach na ekranach przebił granicę miliona widzów. Wcześniej film zanotował drugi w historii polskiego kina weekend otwarcia – w ciągu pierwszych trzech dni zobaczyło go ponad 700 tys. widzów. „Botoks” w tej kategorii przegrywa wyłącznie… z poprzedniemu dziełem Vegi, „Pitbul. Niebezpieczne kobiety” (ponad 830 tys. widzów).

Film ten w zeszłym roku w polskich kinach jako jedyny przekroczył wynik 2 mln widzów. Trzy poprzedzające „Botoks” produkcje reżysera (dwa „Pitbulle” i „Służby specjalne”) w sumie zgromadziły około pięciu milionów kinowych widzów. Vedze nie szkodzą fatalne recenzje i narzekania krytyków. Choć jego „Ciacho” (2010), dość powszechnie uznawane jest za jeden z najgorszych polskich filmów po roku 1989, to bez problemu przyciągnęło prawie milionową publiczność.

Jeden hit można nakręcić przypadkiem, ale nakręcenie kilku z rzędu dowodzi, że Vega – jakkolwiek ocenialibyśmy artystyczne walory jego kina – czuje gusta widowni, trafia w jej zapotrzebowania, porusza tematy zdolne rozbudzić tłumy. Nie sposób więc nie postawić pytania: co sukces Vegi mówi nam o polskiej sferze publicznej? Co miliony znajdują w jego produkcjach?

Montaż sensacji

Najłatwiej jest powiedzieć, czego nie znajdują: opowiadania historii. Vega z pewnością bowiem nie potrafi w kinie atrakcyjnie opowiadać. Tam, gdzie próbuje („Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć”, „Last Minute”), wychodzi mu to dość niezgrabnie, widownia nie kupuje masowo tych obrazów. Największe sukcesy Vegi mają szczątkową fabułę, rozpadają się na serię luźno powiązanych ze sobą scen. W „Botoksie” paradę patologii w polskiej służbie zdrowia sklejają w mocno nieforemną całość wyłącznie zdjęcia z drona, sugerujące, że mamy do czynienia z pełną rozmachu „społeczną panoramą” problemu. Także w obu „Pitbullach” Vega puszcza kilka wątków, niespecjalnie troszcząc się o to, by spiąć je w całość.

Produkcje twórcy „Ciacha” prowadzą widza od jednej atrakcji do drugiej, od jednego pobudzenia i rozproszenia uwagi do następnego. Mają strukturę „montażu sensacji”. Kontakt z nimi przypomina oglądanie telewizji z pilotem w ręku, gdy widz skacze z kanału na kanał w poszukiwaniu przykuwających uwagę scen.

Sensacją może być w filmach Vegi wszystko: scena walki, nakręcony w slow motion wypadek samochodowy, dosadny, wulgarny dialog czy gag. Z nawarstwienia tych dwóch ostatnich składa się „Ciacho”. Postać grana przez Tomasza Karolaka oświadcza się ukochanej wkładając w odbyt pierścionek zaręczynowy, grający opóźnionego w rozwoju mężczyznę Paweł Małaszyński tarza się w psiej kupie, a Marta Żmuda-Trzebiatowska paraduje po ekranie w skąpych strojach (a nawet bez nich) – cały film złożony jest z montażu podobnych „atrakcji”.

Ujawniamy!

Największy komercyjny sukces Vega odnosi jednak tam, gdzie formułę „montażu sensacji” łączy z nośną społeczną tematyką. Jego kino dociera do widowni dlatego, że „mówi, jak jest”. Nie ściemnia, nie boi się układu. „Ujawniamy!” – mogłoby pisać na plakacie każdej z ostatnich czterech produkcji reżysera. W wywiadach Vega nieustannie przypomina, że jego korzenie tkwią w filmowym dokumencie. Każdy z czterech filmów między „Służbami specjalnymi” a „Botoksem” obiecuje „szokującą prawdę” o działaniu różnych systemów, tyleż na co dzień nieprzejrzystych dla obywateli, co kluczowych dla funkcjonowania społecznej całości. W „Pitbullach” jest to policja i zorganizowana przestępczość, w „Botoksie” służba zdrowia, w „Służbach specjalnych” styk tajnych służb, mafii i wielkiej polityki.

Ten ważny dla reżysera i jego widzów związek kina Vegi z porządkiem „faktów” i „prawdy” każe widzieć w tym kinie część tego samego kulturowego trendu, za sprawą którego czytelnicy coraz rzadziej sięgają po takie formy jak powieść, a coraz chętniej po non-fiction. Oczywiście kinu twórcy „Ciacha” bliżej do non-fiction spod znaku kolejnych wywiadów rzek z byłym bossem pruszkowskiej mafii Jarosławem Sokołowskim (Masą), „Resortowych dzieci” albo telewizyjnych magazynów policyjnych, niż do tego, którego twórcy walczą o Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego. Tym niemniej bardzo ciekawe jest to, że najbardziej masowe kino w Polsce sprzedaje się dziś wcale nie obietnicą ucieczki od rzeczywistości, ale ukazania „przerażających prawd”, jakie ta rzekomo skrywa.

Ludowy darwinizm

Co jednak pokazuje Vega za rzekomo zrywaną przez siebie zasłoną? Muszę przyznać, że żadnych „szokujących prawd” nie mogę się w jego filmach dopatrzeć. Dostrzegam w nich za to parady stereotypów. Właściwie każdy film Vegi daje się streścić za pomocą formuły „wiadomo, że...”. „Wiadomo, że za fasadą demokracji mroczne interesy ubijają byli ubecy” (Służby specjalne). „Wiadomo, że policja musi być równie brutalna, jak przestępcy, by z nimi wygrać” („Pitbulle”). „Wiadomo, że jak nie dasz w łapę, to nic w szpitalu nie załatwisz” („Botoks”). „Wiadomo, że prawdziwe kobiety lecą tylko na twardzieli” (w zasadzie każdy film twórcy).

Myślowa warstwa obrazów Vegi jest idealnie tautologiczna. Widz nie tyle się z nich czegoś dowiaduje, co utwierdza się w tym, że to, co wie, jest prawdziwe i słuszne. Widać to zwłaszcza w „Botoksie”, gdzie niemal każda scena wygląda jak ekranizacja tabloidowego stereotypu na temat służby zdrowia i jej pracowników.

To dowartościowanie przekonań, jakie widz żywi na temat tego „jak jest”, łączy się w kinie Vegi z nieufnością wobec oficjalnych, społecznie usankcjonowanych systemów wiedzy. W „Botoksie” atakowana jest wiedza medyczna i jej przedstawiciele. W „Służbach specjalnych” „oficjalnej wiedzy” na temat takich wydarzeń z najnowszej historii politycznej Polski, jak śmierć Andrzeja Leppera, przeciwstawione zostają fantastyczne teorie spiskowe.

Podstawowym nastawieniem do świata bohaterów tych filmów jest nieufność. W świecie Vegi ufać można właściwie wyłącznie rodzinie, ewentualnie grupie sprawdzonych przyjaciół. Kino twórcy „Pitbulla” wyraża specyficzny, oddolny, ludowy darwinizm społeczny – świat to dżungla, gdzie przetrwają najlepiej przystosowani, w walce o swoje nie ma miejsca na sentymenty, liczyć można tylko na najbliższych, wiara w jakiekolwiek inne ideały niż rodzina i własny interes to „frajerstwo”.

Na froncie genderu

Rewersem takiej wizji świata musi być lęk. Nie brakuje go w kinie Vegi. Skupia się jednak w bardzo zaskakującym obszarze – płci. Agnieszka Graff i Elżbieta Korolczuk przekonywały niedawno, że walka z „ideologią gender” miała kluczowe znaczenie dla zwycięstwa populistycznej prawicy w 2015 r. W debacie wokół rozmywania się tradycyjnych wzorców i podziałów płci prawicy udało się bowiem zogniskować najbardziej istotne społeczne lęki, związane z ekonomiczną niepewnością, brakiem bezpieczeństwa socjalnego itd.

Podobne zjawisko występuje w filmach Vegi. Wszystko to, co związane z rozmyciem tradycyjnych płciowych wzorców, jest w nich traktowane jako źródło zagrożenia, ale i dziwnej fascynacji. W produkcjach reżysera pełno jest homofobicznych stereotypów i żartów. W „Niebezpiecznych kobietach” jedną z bohaterek zdradza ukrywający swój homoseksualizm groteskowy, tchórzliwy mąż. W „Botoksie” homoseksualista wtyka sobie w odbyt butelkę szamponu, którą wyciągać musi stamtąd ekipa pogotowia – co traktowane jest przez twórców, jako wyborny żart. Rozmowy o tym, że heteroseksualny mężczyzna, może bez szkody dla swojej „normalnej” orientacji wykorzystywać odbyt jako sferę erogenną zajmują kilka scen w „Ciachu”.

Najbardziej wyśmianą postacią w „Botoksie” jest „metroseksualny”, „niemający w sobie nic z mężczyzny” (jak opisują go materiały promocyjne), zafiksowany na zdrowym stylu życia importer serów z Francji. Z drugiej strony film wprowadza pozytywną postać transseksualną – mężczyzny, który wcześniej był kobietą, a dziś chodzi ubrany w stylistyce osiedlowego ziomka, wyklina „cioty” i deklaruje przywiązanie do katolicyzmu.

Kobiece bohaterki w filmach Vegi spotykają się z mizoginiczną, werbalną przemocą, która – zdawać by się mogło – zniknęła z polskiego kina na dobre wraz z końcem lat 90. W „Botoksie” mąż zostawia jedną z bohaterek, gdyż ta ma „brzydką cipę”, ta sama postać słyszy od swojego przełożonego, że prawdziwy chirurg to ktoś, kto sika do umywalki. Na poziomie fabularnym jednak filmy reżysera bardzo emancypują kobiece bohaterki. Trochę naciągając interpretację, „Botoks” dałoby się przedstawić jako opowieść o sile kobiecej przyjaźni i solidarności, a nawet doszukać się w nim tarantinowskiego wątku kobiecej zemsty.

Polityka genderowa filmów reżysera nie trzyma się bowiem w ogóle kupy i artykułuje sprzeczne ze sobą wartości i oczekiwania. Zresztą Vega tak ma nie tylko w kwestiach płci. „Botoks” z jednej strony jest filmem bardzo mocno antyaborcyjnym, z drugiej zaś nie ma problemów z in vitro. Te sprzeczności odbijają niepokój, brak konsensu w polskim społeczeństwie co do wszystkich tych kwestii.

Kino nowego populizmu

Vega jest aktywny w telewizji od 2002 r., w kinie od 2005 r. Jego największe sukcesy przypadają jednak na ostatnie dwa lata. Nie sposób nie zadać pytania, na ile szalona popularność kina reżysera wynika z przemian sfery publicznej Polski, jakie nastąpiły w ostatnich latach.

„Botoks” i „Pitbulle” doskonale rymują się bowiem z tożsamościowym dziennikarstwem, które „mówi, jak jest”, eksplozją nieufności do ekspertów i ich wiedzy, modą na ogólną „antysystemowość”, populistycznym zwrotem w polskiej polityce, który do mainstreamu wprowadził teorie spiskowe i idee do niedawna uznawane za egzotyczne i ekscentryczne. Vega jest takim samym symptomem tych nowych czasów w filmie, co Paweł Kukiz w polityce, a Wojciech Cejrowski w telewizyjnej publicystyce.

„Botoks” w swoim wściekłym ataku na system opieki zdrowotnej idealnie wpisuje się w insynuacyjny język dyskusji o państwie, którym posługuje się obecny obóz rządowy. Na podobnej zasadzie, co Vega lekarzy, atakuje on ostatnio sędziów. „Botoks” wygląda często jak rozciągnięty do dwóch i pół godzin spot kampanii „Sprawiedliwe sądy” – tyle że nie o sędziach, lecz o szpitalach i koncernach farmaceutycznych. Sądząc po komentarzach w internecie, film znajduje także przychylny odbiór wśród przeciwników szczepień, traktujących go jako kolejny „dowód” na to, że lekarzom i producentom leków w żadnym wypadku nie można ufać.

Mimo wielkich ambicji w tym zakresie i jeszcze większych pragnień, PiS nie udało się jak dotąd stworzyć porywających wyobraźnię mas filmów, przekazujących bliską obozowi rządowemu wizję polskiej wspólnoty. „Smoleńsk” zgromadził w kinach niecałe pół miliona widzów – mniej niż „Botoks” w pierwsze trzy dni. Jeśli jest dziś w polskim kinie ktoś, kto wyrażałby populistyczno-prawicowy zwrot polskiej sfery publicznej – którego beneficjentem jest też PiS – to jest nim właśnie Vega, a nie Maciej Pawlicki czy Jerzy Zalewski.

Żadna hegemonia nie jest trwała, populizmy także mają swoją żywotność – zarówno te polityczne, jak filmowe. Vega jest bardzo sprawnym filmowym przedsiębiorcą, przynoszącą mu zyski formułę chce maksymalnie zmonetyzować, dopóki działa.

Prędzej czy później kolejny spektakl z cyklu „Patryk Vega mówi, jak jest” okaże się frekwencyjnym niewypałem. Analogicznie w końcu wychylone ku populistycznej prawicy wahadło polskiej polityki będzie musiało przesunąć się w inną stronę. Nie jest to może szczególnie pocieszające w kontekście następnych wyborów czy kolejnej skazanej na sukces produkcji w typie „Botoksu”, ale zawsze taka nadzieja lepsza jest od żadnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2017