Kilka myśli, co nie nowe

"Bądźmy realistami - apelują często zwolennicy badań na ludzkich zarodkach. Realizm skłania mnie do przypuszczenia, że kontrowersyjne badania będą nadal prowadzone. W niczym jednak nie zmienia to ich natury.

04.07.2006

Czyta się kilka minut

Etycy porównywani bywają do gapiów, którzy gromadzą się wokół zaistniałego już wypadku, głośno komentując okoliczności jego zajścia. Rzeczywistość wyprzedza ich moralne dywagacje, oni sami zaś - zaskoczeni i bezradni wobec nieoczekiwanych problemów - nieporadnie próbują uczynić zadość społecznym oczekiwaniom na "moralne ekspertyzy". W tej odsyłającej etyków na wcześniejszą emeryturę postmodernistycznej wizji filozofii moralności jest trochę prawdy, szczególnie jeśli wizję tę odniesiemy do debat toczonych wokół moralnie kontrowersyjnych osiągnięć współczesnej nauki, ostatnio najczęściej wokół szeroko pojętej biologii.

Osiągnięcia naukowe zawsze będą wyprzedzać refleksję etyczną, co wcale nie znaczy, że ta ostatnia jest nieprzygotowana na nowe wyzwania. Wybitny niemiecki filozof, Robert Spaemann, we wstępie do książki "Szczęście i życzliwość" uprzedza czytelnika, że zasadniczo niczego nowego w niej nie znajdzie. Być może to nie najlepsza zachęta dla zafascynowanego nowościami czytelnika, dla etyki jednak jest to uwaga o kapitalnym znaczeniu. Postęp w naukach szczegółowych stawia przed nią nowe pytania, odpowiedzi nie są jednak zupełnie nowe, nie oznaczają mnożenia norm. Etyka głosi wciąż te same normy, chociaż odnosi je do nowych problemów - na tym właśnie polega "etyka stosowana". Kiedy zatem stajemy przed pytaniami o moralną dopuszczalność pozyskiwania pierwotnych komórek zarodkowych, czyli komórek macierzystych z ludzkich zarodków, nie powinniśmy oczekiwać "etycznych rewelacji". Na dobrą sprawę spotykamy tu wciąż te same kwestie moralne, dyskutowane od lat w kontekście nowych osiągnięć współczesnej biomedycyny.

Nie nowe, ale i niełatwe

Z faktu, że w dyskusji nad pozyskiwaniem pierwotnych komórek zarodkowych odwołujemy się do wcześniejszych ustaleń, wcale nie wynika, że jest to dyskusja łatwa. Najpierw z uwagi na jej interdyscyplinarny charakter - dyskutują bowiem nie tylko biotechnologowie, ale również filozofowie, teologowie, prawnicy, także politycy. Przedstawiciele każdej z wymienionych dyscyplin posługują się innymi kategoriami pojęciowymi, mają inny zakres kompetencji i inne cele. Nieprzestrzeganie granic kompetencji prowadzi do tego, że filozof chce decydować, kiedy następuje moment poczęcia, biolog arbitralnie stwierdza, na jakim etapie morfogenezy pojawia się osoba ludzka, a prawnik rości sobie prawa do ustalenia porządku normatywnego. Podczas gdy ten ostatni nawołuje sporne często strony do przyjęcia konsensu, pozwalającego na uchwalenie prawa, filozof, poszukujący rozstrzygnięć pretendujących do miana prawdziwych, krzywi się już na samą myśl o konsensie. Biologowi czy biotechnologowi konsens nie przeszkadza. Z reguły nie mają oni ochoty wchodzić w wysoce abstrakcyjne dla nich spory filozofów, chcą spokojnie kontynuować badania i, dziękując filozofom-etykom za ich skomplikowane wywody, proszą jedynie o prostą odpowiedź na pytanie, czy realizowany projekt jest moralnie dopuszczalny.

Biolog niekoniecznie jednak będzie podzielał racje etyka, wykluczającego z jakichś powodów moralną dopuszczalność badań, szczególnie kiedy przewiduje, że kontynuowanie projektu przyniesie wymierne korzyści. Protesty etyka nie będą go specjalnie martwić, kiedy zorientuje się, że filozofowie moralności nie mówią w interesującej go kwestii jednym głosem. Cóż mu pozostaje? Albo będzie się starał dociec racji, jakie w obronie głoszonych opinii podają sporne strony - co, raz jeszcze podkreślam, może stanowić dla biologa wysoce abstrakcyjne dywagacje - albo po prostu skłoni się ku tej opinii, która intuicyjnie wyda mu się słuszniejsza. A jaka właściwie jest słuszna?

Nie nowe, lecz wciąż aktualne

Debata nad pozyskiwaniem i wykorzystywaniem pierwotnych komórek zarodkowych wyraźnie spolaryzowała opinie: obok zdecydowanych zwolenników prowadzenia badań nad tego rodzaju komórkami głos w dyskusji zabierają równie zdecydowani przeciwnicy uzyskiwania ich z ludzkich zarodków. Kością niezgody jest tutaj - podobnie jak w wielu poprzednich debatach (np. o metodach wspomaganego rozrodu i diagnostyki preimplantacyjnej) - możliwość uznania, bądź nie, normatywnego statusu ludzkiego zarodka. Pozyskiwanie pierwotnych komórek zarodkowych wiąże się bowiem z niszczeniem samych zarodków. Jeśli brak nam wystarczającej racji, by wykluczyć, że życie zarodka jest już życiem ludzkiej istoty obdarzonej z tego tytułu normatywnym statusem, niszczenie ludzkich zarodków podpada pod normę "nie zabijaj" i jako takie musi zostać uznane za niegodziwe, bez względu na to, jak szlachetnym celom służy. Stanowisko takie - bliskie również nauce Kościoła katolickiego, chociaż niemające charakteru wprost religijnego - nie jest jednak ani jedyne, ani najbardziej popularne.

Zwolennicy prowadzenia badań na macierzystych komórkach zarodkowych nie widzą żadnych racji, by uznawać normatywny status ludzkiego zarodka, dlatego nie widzą też powodów do moralnego niepokoju w prowadzeniu spornych badań. Perspektywy sukcesu miałyby aż nadto tłumaczyć ich kontynuację. Przyznają, że należy respektować zgodę dawców wykorzystywanych w badaniach zarodków i zadbać o stosowne prawo regulujące procedury badawcze, a w przyszłości zatroszczyć się o sprawiedliwy dostęp pacjentów do wyników badań. Ograniczeniu podlegają jednak tutaj procedury badawcze, a nie badania jako takie. Zwolennicy kontrowersyjnych badań zwracają nadto uwagę, że los wykorzystywanych do badań zarodków i tak jest przesądzony - w badaniach wykorzystuje się poddane kriokonserwacji zarodki pozostałe po metodach in vitro, które i tak będą zniszczone (szerzej o in vitro za tydzień, w tekście Artura Sporniaka - red.). Mając na względzie przesądzony los zarodków, szereg autorów jest zdania, że "lepiej robić coś niż nic", logicznie rzecz biorąc, jest bowiem lepiej czynić coś dobrego, niż nie czynić żadnego dobra. Jeśli opracowanie terapii przy pomocy komórek macierzystych zarodka może się okazać zbawienne, lepiej posłużyć się w tym celu zarodkami, niż je po prostu zniszczyć. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że zarodek nie stanowi żadnej wartości, ale o to, że wobec zaistnienia szczególnych warunków i dla najlepiej rozumianych społecznych racji można usprawiedliwić jego niszczenie.

Powszechnie uznajemy, że powinniśmy starać się ulżyć innym w bólu, a troska o chorych i cierpiących jest jednym z podstawowych społecznych obowiązków. Wziąwszy pod uwagę liczbę osób cierpiących na choroby, których terapia mogłaby być opracowana przy wykorzystaniu komórek macierzystych zarodka, niektórzy ze zwolenników kontynuowania badań powołują się na "imperatyw współczucia": nie może być poważniejszej racji dla usprawiedliwienia poświęcenia jednych członków ludzkiej rodziny dla dobra innych, jak uwolnienie mniej więcej połowy światowej populacji od nieuleczalnych dotąd chorób. Problem jednak w tym, czy możliwe jest pogodzenie respektu dla normatywnego statusu zarodka z wykorzystywaniem go do badań? Czy deklarowanie szacunku dla zarodków nie wyklucza ich zniszczenia? I czy tę destrukcję mogą usprawiedliwić jakiekolwiek wymierne korzyści?

W działaniu ważna jest bowiem nie tylko perspektywa celów, lecz i środków. Istotne jest nie tylko to, co uda się nam osiągnąć, ale także sposób, w jaki do celu dochodzimy. Jakkolwiek winniśmy mieć na uwadze troskę o psychofizyczną kondycję przyszłych pokoleń, nie istnieje absolutny nakaz czynienia wszystkiego, co tylko możliwe, by uchronić je od przewidywanych przez nas zagrożeń. Zwolennicy badań na komórkach macierzystych zarodka wskazują jednak głównie na perspektywy sukcesu terapeutycznego i próbują wręcz dowieść winę tym, którzy tym badaniom się sprzeciwiają - winę za rezygnację z pomocy przyszłym pacjentom, dla których wyniki prowadzonych obecnie badań mogą się okazać zbawienne. Adwersarze nie pozostają dłużni. Też oskarżają, tyle że o niszczenie już istniejącego ludzkiego życia. Wzajemne oskarżenia do niczego jednak nie prowadzą, ustawiają adwersarzy po dwu stronach barykady, ucinają dialog, sprawiają, że powaga sporu ustępuje przed retoryką - raz gorszą, raz lepszą... Mało nam ostatnio przykładów?

Nie proponuję kompromisowych rozstrzygnięć. Chcę jednak podkreślić, że podstawą wszelkiej dyskusji winny być rzeczowe argumenty, a nie emocje i oskarżenia. Przyszłe pokolenia istnieją na razie w naszych dalekosiężnych planach i wizjach. Ci, którzy już zaistnieli - na razie jako zarodki - są nie mniej, a nawet bardziej realni niż ci, którzy będą żyli w przyszłości. Nie można niszczyć teraźniejszości w trosce o przyszłość.

Obok zwolenników i przeciwników prowadzenia kontrowersyjnych badań istnieje również grupa naukowców, zdaniem których pytania o normatywny status ludzkiego zarodka nie można jednoznacznie rozstrzygnąć. Opowiadają się oni bądź za korzystaniem z innych sposobów pozyskiwania komórek zarodkowych (czyli wykorzystywaniem komórek macierzystych tkanek), bądź prowadzeniem badań na już wyprowadzonych z zarodków liniach komórkowych. O ile wykorzystywanie ukierunkowanych tkankowo komórek macierzystych nie budzi żadnych kontrowersji natury moralnej, prowadzenie badań na już wyprowadzonych liniach komórkowych, uznawane przez wielu za rozwiązanie kompromisowe, wcale nie jest "moralnie niewinne".

Kompromisowe, lecz kontrowersyjne

W głosach krytycznych wobec proponowanego kompromisu pojawiła się najpierw obawa o to, że akceptacja badań na już wyprowadzonych liniach komórkowych oznacza pośrednie wyrażenie zgody na dalsze ich pozyskiwanie z zarodków, ponieważ istniejące już linie komórkowe nie wystarczą do osiągnięcia zamierzonych celów badawczych. Gdyby nawet miało nie dojść do takiej sytuacji, nie można zapominać, że linie komórkowe wyprowadzone zostały kosztem zabijania istot ludzkich w stadium zarodkowym. Zdaniem jednych stanowi to wystarczający powód wykluczenia takiego rozwiązania; wedle innych nie można wykluczyć sytuacji, w której ci, którzy prowadzą badania na wyprowadzonych z zarodków liniach komórkowych, nie mieliby nic wspólnego z ich niszczeniem. Linie komórkowe są pluripotentne, a więc badania na nich nie są niszczeniem życia ludzkich istot. Czy w takiej sytuacji można je usprawiedliwić?

Postawiony problem znów nie jest nowy, stanowi uszczegółowienie bardziej ogólnego pytania, a mianowicie o to, czy można korzystać z wyników badań, które uzyskano w moralnie naganny sposób. Na pytanie znów - niestety - nie pada jedna tylko odpowiedź. Zdecydowani przeciwnicy uznają badania za niegodziwe, ponieważ działanie takie oznacza obiektywne współdziałanie w złu oraz jest próbą uzyskania korzyści ze zła popełnionego przez innych. W jaki sposób tłumaczą swoje stanowisko? Nie dysponowalibyśmy liniami komórkowymi, gdyby uprzednio nie zniszczono ludzkiego życia. Oczywiste jest więc, że ktoś, kto uczestniczył w obu etapach badań: pozyskiwaniu komórek z ludzkich zarodków i prowadzeniu badań na wyprowadzonych z nich liniach komórkowych, ma ewidentny udział w złu. A jeśli ktoś nie uczestniczył w pierwszym etapie badań? Wtedy prawdopodobnie wie, lub powinien wiedzieć, jakie jest pochodzenie materiału badawczego. Jeśli wie, implicite miałby godzić się na sposób jego otrzymywania. Czy prowadzenie badań na liniach komórkowych będzie jednak zawsze współdziałaniem w złu?

Odpowiedzialność, jaką ponosimy za współdziałanie, zależy od rodzaju naszego udziału w działaniu innych. O współdziałaniu nie można zatem mówić, jeśli chodzi o czyn, który należy już do przeszłości; współdziałanie zakłada bowiem aktualny związek między działaniami dwóch podmiotów. Związek ten może mieć charakter formalny lub materialny - stosownie do tego będziemy mówili o formalnym i materialnym współdziałaniu w złu.

Współdziałanie jest formalne, jeśli uczestniczenie w moralnie złym akcie jest przez współdziałającego bezpośrednio zamierzone. W dyskutowanym problemie ze współudziałem takim mielibyśmy do czynienia wówczas, gdyby naukowiec prowadzący badania na liniach komórkowych pochodzących z komórek macierzystych zarodka wszedł w swoisty układ z naukowcem dostarczającym mu materiału do badań. Układ taki oznaczać mógłby np. import linii komórkowych do badań albo wykorzystanie linii komórkowych dostarczanych przez prywatne laboratoria nieobarczone państwowymi restrykcjami (to też rodzaj "importu"). Jakkolwiek "importerzy" mogliby się tłumaczyć, że sami nie podejmują moralnie kontrowersyjnych działań, nie zmienia to faktu, że akceptują nie tylko import, lecz również ich pozyskiwanie. Gdyby jednak ustalić i na dodatek surowo przestrzegać (co wydaje się nader skomplikowane i mało prawdopodobne) określonej daty, po której zaprzestano by niszczenia zarodków w celu uzyskiwania żądanych linii komórkowych, sytuacja byłaby nieco inna: badacz nie współdziałałby wprost w złu, korzystałby jedynie z niegodziwie uzyskanych wyników badań. Wiedza o tym, jak zostały otrzymane linie komórkowe, nie generuje sama z siebie akceptacji niszczenia zarodków. Nawet gdyby badacz akceptował sposób, w jaki zarodki zostały otrzymane, ponieważ rzecz działa się w przeszłości i została zamknięta w tym sensie, że niszczenie zarodków stało się sprawą zamkniętą, nim jeszcze badacz zaczął realizować swój projekt, nie można by mu zarzucić formalnego współdziałania w złu.

Współudział materialny w złu pojawia się wówczas, gdy współdziałający materialnie w spełnianiu czynu nie miał intencji jego spełnienia. Jeśli - jak wspomnieliśmy wyżej - dalsze niszczenie zarodków zostałoby już zdecydowanie wykluczone, wówczas prowadzenie badań na liniach komórkowych nie oznaczałoby bezpośredniego współdziałania w niszczeniu zarodków, ponieważ pierwsze w sekwencji działań już się nie dokonuje. Linie komórkowe wyprowadzone ze zniszczonych zarodków są ich biologiczną kontynuacją, nie są już jednak żywymi organizmami, lecz jedynie uzyskanym z nich materiałem biologicznym. Czy przy postawionym wyżej warunku można mówić o pośrednim, materialnym współudziale w złu? Można, gdyby uznać, że linie komórkowe są kontynuacją życia zarodków. Życie zarodków zostało już jednak zakończone, współudział nie jest więc wcale taki oczywisty. Jakby nie było, samo pośrednie materialne współdziałanie w złu nie wystarczy do uznania, że działanie jest niegodziwe moralnie. Fizyczna ciągłość nie wystarcza do identyfikowania aktu niszczenia zarodków z prowadzeniem badań na liniach komórkowych.

Realne, lecz niekomercyjne

Na zakończenie warto jeszcze zwrócić uwagę na przytaczane w analizowanej dyskusji racje, które - chociaż nie mają nic wspólnego z oceną natury moralnej - bywają w niej przytaczane na równi z argumentami etycznymi.

"Bądźmy realistami - apelują często zwolennicy badań na ludzkich zarodkach. - Nie jesteśmy w stanie zatrzymać postępu naukowego ani powstrzymać ciekawości naukowców. Badania takie prowadzi się od lat i zapewne będą prowadzone nadal. Argumentowanie za ich zaprzestaniem jest »głosem wołającego na puszczy«".

Jestem zdecydowanie za realizmem! Równie zdecydowanie odrzucam jednak wyciąganie wniosków natury normatywnej z zastanego etosu. Realizm skłania mnie do przypuszczenia, że kontrowersyjne badania będą nadal prowadzone, myślę też, że - wcześniej czy później - zobaczymy na stronie ilustrowanego tygodnika matkę i "córkę" (bądź ojca i "syna"), które będą wespół stanowić klon. Zdecydowane protesty, które pojawiają się w momencie nowych odkryć i zastosowań medycyny, najpierw tracą na intensywności, potem cichną, po czym mało kto się im sprzeciwia. Ileż było w 1978 r. protestów po urodzeniu pierwszego dziecka poczętego in vitro! Kto jeszcze dzisiaj protestuje? Opinia społeczna przyzwyczaja się z czasem do tego, co ją na początku tak gorąco oburzało, w niczym nie zmienia to jednak natury oprotestowywanych działań. Co prawda, powodem moralnego niepokoju bywa czasami sama "nowość" jako taka, w analizowanym problemie zastanawiamy się jednak cały czas nad wartością ludzkiego życia, a to nic nowego. Z samego faktu prowadzenia badań nie można wnioskować ani o ich dopuszczalności, ani o niedopuszczalności. Nie widzę więc powodów, by pod naciskiem opinii publicznej zmieniać zdanie. Należałoby wówczas konsekwentnie uznać, że kłamstwo i oszustwo też są dopuszczalne, ponieważ - co tu dużo mówić - są w naszym społeczeństwie nagminne.

Zwolennicy badań na komórkach macierzystych zarodka zwykli powtarzać, że sukces w opracowaniu terapii sprawi, iż ich przeciwnicy zamilkną. Być może niektórzy zamilkną, ale podobnie jak etos, tak i skuteczność działań nie decyduje jeszcze o ich moralnej dopuszczalności, a prawdopodobieństwo sukcesu może być równie wysokie, jak prawdopodobieństwo porażki.

I ostatnia uwaga: naiwnością byłoby sądzić, że debata na temat badań na zarodkach wolna jest od politycznych nacisków. Świadczy o tym już sam fakt, że staje się ona przedmiotem społecznych dyskusji, a ostateczne decyzje odnośnie do włączenia się danego kraju w programy badawcze podejmowane są na szczeblu administracyjnym. Prowadzenie takich debat jest nieodłącznym elementem demokracji, w której chcieliśmy przecież żyć. Pluralistyczne społeczeństwo będzie zatem z konieczności podzielone w swoich poglądach na najbardziej kontrowersyjne kwestie, w tym także tę dyskutowaną w niniejszym artykule. Nie zmienia to jednak faktu, że naukowcy i politycy dążyć będą do jakiegoś konsensu, ponieważ bez niego niepodobna przedstawić coś, co zyskało już sobie miano "krajowej polityki badań na komórkach macierzystych". Najwyraźniejszym jej elementem jest problem finansowania dyskutowanych badań z funduszy państwowych (taki jest też charakter dyskusji prowadzonej na ten temat od lat w USA). Debatę rozpoczął kilka lat temu ówczesny minister nauki i informatyzacji, prof. Michał Kleiber, a poszczególne jej etapy dostępne są na stronie internetowej ministerstwa (www.kbn.gov.pl/komorki_macierzyste/index.html). Nie dyskutowano w jej trakcie problemu finansowania tego rodzaju badań w Polsce, bo Polski na nie po prostu nie stać. Wstąpienie naszego kraju do UE wiąże się jednak ze współfinansowaniem badań i uczestniczeniem w nich polskich naukowców. Obawiano się, że jeśli Polska nie zgodzi się na prowadzenie badań na zarodkowych komórkach macierzystych, polscy naukowcy biorący udział w międzynarodowych projektach finansowanych przez inne państwa znajdą się w moralnie dwuznacznej sytuacji. Staniemy się nadto "samotną wyspą" wśród państw prowadzących badania. Skutkiem tego ostatniego może być albo brak możliwości korzystania z pomyślnie zakończonych badań, albo też korzystanie z nich za bardzo wysoką cenę.

Nie można tego wykluczyć. Nie można też jednak uzależniać ocen moralnych od interesów politycznych państwa. Interesem politycznym państwa jest wszak również ochrona życia jego obywateli. Nikt przytomny temu nie zaprzeczy, ale wraca tu wielokrotnie powtarzana kwestia, czy ochrona ta ma dotyczyć również zarodków. Zgodnie z obowiązującym aktualnie w Polsce prawem tak, nie mamy natomiast żadnego prawa regulującego prowadzenie programu in vitro. Brak tego prawa, połączony z naciskami na dopuszczenie badań na zarodkach, wróży dyskutowanej w tym artykule kwestii jeszcze długą i burzliwą przyszłość w naszym kraju.

Siostra dr hab. BARBARA CHYROWICZ jest filozofem i etykiem, profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Św.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006