Każdy może być ofiarą

Istniejąca od 1956 r. Republika Sudanu (największy kraj Afryki, w którym na ponad 2500 tys. km kw. mieszka niecałe 30 mln osób) od początku niepodległości jest wstrząsana konfliktami - głównie między arabskimi muzułmanami z Północy a chrześcijańsko-animistyczym Południem. W wojnie domowej zginęło dwa miliony osób, a pięć milionów zostało bez dachu nad głową.

W 2002 r. rząd zawarł układ pokojowy z Południem. Rok później powstanie wywołali Afrykanie z Darfuru, protestując przeciw wieloletniej marginalizacji i pominięciu przy podpisaniu układu pokojowego. Obecny kryzys - organizacje praw człowieka mówią o katastrofie humanitarnej - jest wynikiem nie tyle krwawej rozprawy władz z powstańcami, co planowanej i bezwzględnie realizowanej czystki etnicznej. W ciągu półtora roku w 3,5-milionowym Darfurze zginęło ok. 30 tys. osób, a 1,2 mln stało się uchodźcami. Mieszkają w 129 obozach na terenie Darfuru i Czadu.

MATEUSZ FLAK: - Czy w sudańskim Darfurze trwa ludobójstwo?

LESLIE LEFKOW: - W Human Rights Watch nie nazywamy tych wydarzeń ludobójstwem. Nie mamy dowodów na to, by używać takiego terminu. Dyskusja czy mamy do czynienia z ludobójstwem, czy nie, nie powinna jednak powstrzymywać społeczności międzynarodowej od działania. O tym, czy doszło do ludobójstwa, zdecydujemy potem, teraz zróbmy wszystko, by mordy ustały.

- Co właściwie stało się w Sudanie w ciągu ostatnich miesięcy?

- Sytuacja jest skomplikowana. W południowym Sudanie od ponad 20 lat toczy się wojna domowa. Z kolei w Darfurze od lat dochodziło do potyczek między afrykańskimi rolnikami a arabskimi nomadami, przepędzającymi wielbłądy i bydło przez pastwiska tych pierwszych.

W lutym 2003 r. w Darfurze wybuchło powstanie. Rząd zdecydował, że zmiażdży buntowników, mordując plemiona, z których się wywodzą. Wojsko zaczęło zrzucać bomby na wsie, potem atakowały je bojówki. Ich członkami byli nomadzi zwani Dżandżawidami (“jeźdźcami"), bezpośrednio zainteresowani zawłaszczeniem dobytku rolników. Ataki sił rządowych i sponsorowanych przez nich nomadów wygnały z domów już ponad milion ludzi. Przebywają oni w obozach dla uchodźców w Darfurze (pilnują ich przebrani w milicyjne uniformy... Dżandżawidzi) oraz w Czadzie. Zginęło kilkadziesiąt tysięcy osób (szacunki ONZ mówią o 30-50 tys. ofiar), tysiące zgwałcono.

- Niedawno była Pani w tym regionie. Co mówią uchodźcy?

- W ciągu ostatnich pięciu miesięcy byłam dwa razy w Czadzie, inni eksperci HRW jeździli do Darfuru. Relacje uchodźców - bez względu na to czy znajdują się w Darfurze, czy w Czadzie - są zadziwiająco zgodne. I to mimo, że pochodzą oni z różnych grup etnicznych.

Trzeba bowiem pamiętać, że Darfur - biedny region, o ostrym klimacie - dzieli się na trzy strefy. Północna leży na skraju Sahary. W środkowej, najżyźniejszej, jest dużo buszu i skalistych wzgórz. Cały Darfur jest słabo zaludniony, wsie liczą najwyżej po dwieście ludzi, którzy często mają kilka kilometrów do swych pól uprawnych.

Z ich opowieści wynika, że ataki miały następujący przebieg: rano nadlatywały samoloty - Antonowy i MiG-i - oraz helikoptery, które bombardowały i ostrzeliwały wsie oraz koryta rzek, dokąd rolnicy zabierali zwierzęta w czasie pory suchej. Z początku podczas nalotów ludzie chronili się w buszu, później wracali do wsi. Jednak jakiś czas później po samolotach zaczęły zjawiać się samochody wojskowe i Dżandżawidzi na wielbłądach. Wybijali mężczyzn i starszych chłopców; czasem też kobiety i dzieci. Później grabili opuszczone domy, zabierali bydło. Gdy wygnańcy wracali do wiosek, byli atakowani ponownie.

W Czadzie rozmawiałam z pewnym starszym mężczyzną. W atakach stracił trzech synów. Gdy napadnięto na jego wioskę, poszedł z innymi mieszkańcami do przedstawicieli rządu z prośbą o pomoc. Usłyszeli radę: “Lepiej stąd wyjedźcie". Mężczyzna nie mógł zrozumieć, dlaczego jego rząd tak postępuje.

Uchodźcy żyją w strachu. Nadal obawiają się, zwłaszcza ci w obozach w Darfurze, o swoje bezpieczeństwo. Mężczyźni, którzy opuszczają obozy, są od razu atakowani. Kobiety nie mogą zbierać drewna na opał, ponieważ są gwałcone. Ludzie boją się też tego, że już nie wrócą do siebie. Wyobraźmy sobie cierpienie rolnika, który pojmuje, że mozę spędzić resztę życia w obozie.

- 30 lipca Rada Bezpieczeństwa NZ wydała rezolucję, w której dała rządowi w Chartumie miesiąc na uspokojenie sytuacji w prowincji i rozbrojenie Dżandżawidów. Jednak czy władze są do tego skłonne i potrafią jeszcze kontrolować arabskie bojówki?

- Zapewnienie bezpieczeństwa uchodźcom powinno być teraz priorytetem. Jest oczywiste, że rząd nie zrobił w tym celu dostatecznie dużo. Myślę, że nie zamierza robić niczego.

Na sytuację w Darfurze trzeba spojrzeć przez pryzmat ostatnich 15 lat w Sudanie - obecny rząd ma przecież swą historię, dorobek. Przez cały czas w południowej części kraju władze stosowały taktykę wypalonej ziemi, wysługiwały się etnicznymi bojówkami i nigdy nie chroniły cywilów.

Deklaracje rządu są całkowicie niewiarygodne. Poza tym trzeba przyznać, że trudno byłoby rozbroić Dżandżawidów. Władze stworzyły potwora, który wymknął im się spod kontroli. Inna sprawa, że nie próbowały go jeszcze poskromić.

Społeczność międzynarodowa musi wywierać solidarną presję na rządzie w Chartumie i zwiększyć swą obecność na miejscu - tak, by rządzący wiedzieli, że świat patrzy im na ręce. Dotąd rządowi udawało się tworzyć podziały wśród innych państw; Chartum stał się wręcz ekspertem w stosowaniu zasady “dziel i rządź". Ma sojuszników w Radzie Bezpieczeństwa - Rosję, czy Chiny, które łączą z Sudanem gospodarcze interesy. Także wiele krajów Ligi Arabskiej przedkłada politykę nad cierpienia muzułmańskich współbraci z Darfuru.

- Jednym z rozwiązań, o których mówi się głośno, jest interwencja militarna - autoryzowana przez ONZ lub nie, np. zorganizowana przez Brytyjczyków.

- Patrząc realistycznie ani Wielka Brytania ani nawet Stany Zjednoczone, nie są gotowe na interwencję w Sudanie. Rząd w Chartumie wie o tym i dlatego opiera się presji Zachodu. Jej skuteczność można zwiększyć poważniej traktując kwestię ewentualnych sankcji. Rezolucja ONZ mówi jedynie o sankcjach wobec Dżandżawidów. Ale to nie oni podróżują za granicę - sankcje nie wyrządzają im krzywdy. Dotknęłyby natomiast członków ekipy rządzącej...

- Powstańcze ugrupowania z Darfuru były ponoć wspierane przez sąsiednie Czad i Erytreę. Czy istnieje ryzyko, że obecny kryzys obejmie też inne państwa północnej Afryki?

- Rzeczywiście, Darfur ma decydujące znaczenie dla stabilności regionu - z dwóch zasadniczych powodów.

Po pierwsze, wschodni Czad i Darfur to właściwie ten sam kraj - granica między nimi jest sztuczna, dzieli na pół całe plemiona. Relacje między Czadem i Darfurem są bardzo silne - np. prezydent Czadu doszedł do władzy w wyniku powstania, które bazę miało w Darfurze. Obecny konflikt przenika do Czadu w postaci uchodźców i wpływu, jaki ich obecność ma na socjalną i ekonomiczną sytuację kraju. Na granicy działa też co najmniej dziesięć niekontrolowanych przez nikogo zbrojnych grup.

Po drugie, jednym z powodów, dla których sudański rząd tak brutalnie spacyfikował powstanie w Darfurze, był fakt, że zagroziło ono jego władzy - nawet bardziej niż konflikt z Południem. W Darfurze nie mieszkają chrześcijanie czy animiści, ale muzułmanie, którzy mogliby się stać częścią koalicji wymierzonej przeciw rządowi. Dla wielu rządów - także zachodnich - jedyną rzeczą gorszą od rządu w Chartumie jest możliwość jego upadku i brak jakiejkolwiek władzy. To dlatego presja wywierana na sudańskim rządzie nie jest jeszcze tak silna, jak mogłaby być.

- A może z Sudanem jest tak jak z byłą Jugosławią - kraj zbudowany z wielu nieprzystających do siebie, wrogich grup narodowych, musi się w końcu rozpaść?

- Sudan jest w pewnym sensie złożony z wielu krajów, różniących się pod względem klimatu, kultury, języka. Ale jednocześnie, jeśli spojrzeć na dzieje obecnego rządu - który trwa przy władzy od 1989 r. - widać pewną prawidłowość. Krajem od ponad dekady rządzi wąska elita Arabów, którzy wywodzą się z Egiptu. To jedna z wielu sudańskich mniejszości, ale narzuca reszcie islamistyczną, arabską ideologię. Każda grupa etniczna, która żyje na peryferiach - w Darfurze, na południu, wschodzie - i nie podziela jasno określonego, sztywnego poglądu owej elity na temat tego, co znaczy być Sudańczykiem - religijnie, kulturowo, językowo - może stać się ofiarą. “Nie mieścisz się w naszym modelu, więc giniesz". Powstanie w Darfurze było groźne, bo pokazywało potencjał grupy przez lata marginalizowanej i prześladowanej - co by się stało, gdyby wszystkie mniejszości się zjednoczyły?

Być może Sudanem nie jest łatwo rządzić, ale polityka obecnego rządu nigdy nie miała na celu budowy multietnicznego, pluralistycznego, demokratycznego społeczeństwa. A takie mogłoby w Sudanie kiedyś powstać.

LESLIE LEFKOW jest ekspertem ds. afrykańskich Human Rights Watch, autorką raportów tej organizacji na temat sytuacji w Sudanie. Najnowszy, “Empty Promises? Continuing Abuses in Darfur", jest dostępny w internecie na stronie http://hrw.org/backgrounder/africa/sudan/2004/

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2004