Tamtego Chartumu już nie będzie. Co dzieje się w Sudanie

Spór dwóch generałów o władzę wywołał nad Nilem wojnę domową. Trwa już piąty miesiąc i jej końca nie widać. Sudan – przed secesją Południa największy kraj Afryki – stracił stolicę. Teraz jest ona polem bitwy.

19.08.2023

Czyta się kilka minut

Tamtego Chartumu  już nie będzie
Ewakuacja ludności cywilnej z Chartumu,19 czerwca 2023 r. / AP / EAST NEWS

Chartum, stolica Sudanu, nie spodziewał się wojny, która spadła nań w połowie kwietnia. Właśnie szykował się wtedy do trzydniowego święta, wyprawianego przez muzułmanów na koniec ramadanu.

Choć w dziejach niepodległego od 1956 r. Sudanu wojny trwały niemal nieprzerwanie, toczyły się dotąd w dalekich prowincjach, na obrzeżach państwa. Na południu – w latach 1955-1972 i 1983--2005; zginęło wtedy ponad półtora miliona ludzi – oraz w położonym na zachodzie kraju Darfurze, w latach 2003-2020, ponad ćwierć miliona ofiar śmiertelnych. W Chartumie tak naprawdę ledwie o nich pamiętano. Miasto, w którym dwa Nile, Biały i Błękitny, łączą się ze sobą, żyło swoimi sprawami i kłopotami. Tych ostatnich nigdy tu nie brakowało.

 

Inaczej niż wszędzie

Największymi bolączkami Chartumu byli zawsze rządzący, zmieniający się zazwyczaj na skutek wojskowych przewrotów i poprzedzających je ulicznych rewolucji. Żaden z byłych przywódców – zarówno tych w mundurach, jak i w galabijach, czyli luźnym ubraniu noszonym przez arabskich mężczyzn – nie potrafił zapewnić Sudanowi dostatku ani spokoju. Kraj cierpiał tyranię i biedę, choć w Chartumie i tak żyło się lepiej niż gdzie indziej.

Było tak nawet pod panowaniem najgorszego z dyktatorów – samozwańczego marszałka polnego Omara al-Baszira. Rządził całe trzy dekady, w latach 1989-2019. Wprowadził surowe prawo szarijatu, nie miał litości dla tych, którzy się z nim nie zgadzali, toczył krwawe wojny w południowych i zachodnich prowincjach.

Ale w tym samym czasie Chartum bogacił się na ropie naftowej oraz dzięki pieniądzom przesyłanym przez uchodźców politycznych i imigrantów z Europy Zachodniej i państw Zatoki Perskiej. To wtedy, na przełomie XX i XXI wieku, miasto (a raczej trójmiasto: Chartum – stolica polityczna, Omdurman – stolica duchowa i kulturowa, oraz Bahri – stolica gospodarcza, wszystkie rozdzielone wodami Nilów) rozrosło się do rozmiarów pięciomilionowej metropolii. Mówiło się wręcz, że wraz z przedmieściami w sudańskiej stolicy żyło nawet 10 mln ludzi – jedna piąta ludności kraju.

Pozostała część Sudanu była nękana przez wojny, biedę oraz susze. Ale w Chartumie, jeśli trzymało się z dala od polityki, można było żyć dobrze (choć nie każdego było na to stać), bezpiecznie (policyjny reżim powodował, że w porównaniu z Addis Abebą czy Nairobi pospolita przestępczość nie była zagrożeniem), cieszyć się wielkomiejskim gwarem, dobrymi akademiami, pełnymi towarów galeriami handlowymi, muzeami, parkami, restauracjami czy modnymi klubami na nadrzecznych bulwarach.

Miasto, jako jedne z nielicznych w Afryce, dochowało się własnej elity duchowej, intelektualnej i artystycznej, a także sławnej z przedsiębiorczości klasy średniej. Wszyscy oni, z politykami i generałami na czele, wywodzili się spośród stanowiących ponad połowę ludności Arabów znad Nilu, mieszkających na terenach od Chartumu do dawnej Nubii na północy kraju. W niepodległym Sudanie rządzili wyłącznie oni.

 

Wojna na ulicach

Po przejęciu władzy w państwie sudańscy generałowie – podobnie jak ich odpowiednicy z Pakistanu czy Birmy – szybko przywłaszczyli sobie państwo, któremu mieli służyć. Przejęli urzędy i niemal całą gospodarkę. Rozsmakowali się w bogactwie, wygodach i przywilejach, zapomnieli o wojaczce i ani myśleli toczyć wojny w dalekich prowincjach.

Na zbuntowanym południu – w 2011 r. ogłosiło niepodległość jako Sudan Południowy – w Kordofanie i Darfurze generałowie woleli wyręczać się pospolitym ruszeniem i opłacanymi przez rząd zbrojnymi milicjami. To im zostawiano walki i pacyfikacje. Rządowe wojsko tylko wydawało rozkazy i dostarczało broń. A od czasu do czasu, w razie potrzeby, posyłało do walki lotnictwo.

Kiedy więc wiosną tego roku do gardeł skoczyli sobie: głównodowodzący armii gen. Abdel Fattah Burhan oraz dowódca arabskiego pospolitego ruszenia z Darfuru gen. Mohammed Hamdan „Hemedti” Dagalo – podległe im oddziały podjęły walkę tak, jak umiały. Pospolite ruszenie – ogniem i mieczem podbijając nieprzyjacielskie ziemie, rządowe wojsko – bombardując wroga z powietrza. Tym razem jednak polem bitwy były nie sawanny czy skaliste pustynie Darfuru, nie mokradła nad Nilem czy przepastne wąwozy w Górach Nubijskich – lecz wielo­milionowe miasto, stołeczny Chartum.

Ćwierć wieku temu na własne oczy widziałem, jak wojnę w wielkim mieście toczyli inni partyzanci z gór – afgańscy mudżahedini, którzy wykrwawiwszy i zmusiwszy do rejterady Armię Czerwoną, zajęli bez walki Kabul, a nie umiejąc podzielić się władzą, wszczęli bratobójczą wojnę o wojenne łupy. Nie znając miasta – większość z nich nigdy wcześniej niczego podobnego nie widziała – walczyli w nim tak, jak potrafili, jak robili to na pustyniach i w górach. Po roku pół afgańskiej stolicy legło w gruzach, a druga połowa ginęła, ostrzeliwana z dział z otaczających ją wzgórz.

Parę lat później przyglądałem się, jak zburzony Kabul przejmują we władanie kolejni partyzanci – talibowie, zwycięzcy wojny domowej wywodzący się z pustkowi na afgańsko-pakistańskim pograniczu. Wkraczali do miasta nieufnie, jakby z odrazą, a dowodzący nimi mułłowie nauczali, że jest ono siedliskiem zepsucia i upadku, zła i wszelkiego grzechu. I że sprawiedliwie zostało ukarane zniszczeniem.

Teraz los afgańskiego Kabulu dzieli Chartum.

Jeźdźcy z Darfuru

Topiąc we krwi w Darfurze powstanie czarnoskórych braci w muzułmańskiej wierze – Messalitów, Furów i Zaghawów, uskarżających się na dyskryminację ze strony rządzących w Chartumie – bojówki „Hemedtiego”, dowódcy wywodzącego się z darfurskich Arabów, dopuściły się pierwszej w XXI wieku zbrodni ludobójstwa. Mordy i gwałty miały nie tylko zastraszyć buntowników, ale też pomóc w przejęciu ziemi dla arabskich pasterzy, utrzymujących się z hodowli bydła (Baggarowie) i wielbłądów (Abbalowie). Podległe „Hemedtiemu” bojówki nazywano „dżandżawidami”, czyli konnicą. Zaciągali się do nich darfurscy Arabowie, ale także ich kuzyni z Czadu, Nigru i Republiki Środkowoafrykańskiej, wiedzeni nadzieją na wojenne łupy.

Chartumskie elity zawsze uważały darfurskich Arabów za nieokrzesanych prowincjuszy i gwałtowników. Szykując się do rozgrywki o władzę ich przywódca „Hemedti” – awansowany w nagrodę za zasługi z Darfuru na generała – ściągał ich do Chartumu od dawna. Zazdrośni o wpływy Burhan i jego generałowie nie oddawali im na kwaterę wojskowych koszar, więc Darfurczycy rozkładali obozowiska w dzielnicach mieszkaniowych, pośród cywilów, w domach kupowanych przez ich dowódców za wojenne łupy.

Kiedy ich wódz wydał rozkaz ataku, ruszyli do boju jak kiedyś w Darfurze – tyle że z koni i wielbłądów przesiedli się do terenowych samochodów z karabinami maszynowymi zamiast dachów. Błyskawicznie zajęli większą część miasta, główne ulice, mosty i urzędy – w tym pałac prezydencki – a także położone w samym śródmieściu lotnisko. Nie zdobyli jednak podchartumskich baz i lotnisk wojskowych, nie wytrącili więc armii najważniejszego oręża – lotnictwa właśnie.

W rezultacie w ulicznej wojnie nastąpił pat. Burhan, nie mając do dyspozycji sprawdzonej w boju piechoty, już piąty miesiąc posyła przeciwko Darfurczykom czołgi, artylerię i samoloty, które bombardują własną stolicę. Dżandżawidzi zaś, nie mogąc sięgnąć przeciwnika, przystąpili do łupienia miasta.

 

Wojenne zdobycze

Nie wiadomo, ilu ludzi zginęło w ostatnich miesiącach w Chartumie. Sudańskie ministerstwo zdrowia mówi o czterech tysiącach, ale według pracowników organizacji dobroczynnych nawet dwukrotnie wyższa liczba może okazać się zawyżona.

Połowa mieszkańców uciekła z miasta (to również jedynie przybliżone szacunki). Chartum sprawia dziś wrażenie miejsca bezludnego, wymarłego. Tę martwotę codziennie przerywają odgłosy walk. Za dnia niebo spowijają dymy pożarów, a noce rozświetlają ich łuny.

Ci, którzy nie uciekli – bo nie było ich stać, nie mieli dokąd lub przegapili odpowiedni moment – wychodzą z domów, gdy milknie kanonada. Wyruszają wtedy w miasto w poszukiwaniu drożejącej z dnia na dzień żywności, brakujących lekarstw i wody. Odkąd w Chartumie zaczęła się wojna, przestało działać niemal wszystko: zamknięto fabryki, urzędy, sklepy, banki, szkoły. Z ulic zniknęła policja, nie pracują sądy, nikt nie sprząta śmieci. Brakuje prądu, coraz gorzej działają telefony. Na stacjach benzynowych nie ma paliwa.

Zakładając w nich obozowiska, partyzanci zajęli trzy czwarte stołecznych szpitali wraz z ich sprzętem medycznym i magazynami lekarstw. W ten sposób Darfurczycy ściągają na ludność cywilną ogień tropiącego ich w mieście rządowego lotnictwa. Armia posyła też przeciwko dżandżawidom czołgi i w mieście codziennie dochodzi do ulicznych potyczek, w których giną przypadkowi cywile. Ciał zabitych często się nie zbiera ani ich nie grzebie.

Patrole dżandżawidów aresztują na ulicach Chartumu zwłaszcza młodych mężczyzn, którzy wydają im się podejrzani. Polują też na kobiety, które – tak jak w Darfurze – traktują jak wojenne łupy. Chartumscy lekarze alarmują o coraz częstszych gwałtach i porwaniach kobiet i dziewcząt.

Mieszkańcy Chartumu opowiadają, że początkowo ze strony Darfurczyków nie spotykało ich nic złego, ale już w maju, w trzecim tygodniu miejskiej wojny, dżandżawidzi zaczęli plądrować sklepy i domy. Zrazu chodziło im o prowiant – zarówno dowódcy wojska rządowego, jak i arabskich milicji byli przekonani, że odniosą zwycięstwo błyskawiczne i błyskotliwe. Kiedy wojna zaczęła się przedłużać, ruszyli rabować, jak niegdyś w Darfurze, dla łupów.

Zaczęli od bankomatów i banków, potem przyszła kolej na sklepy i magazyny żywności, opustoszałe zagraniczne ambasady, biura ONZ i zagranicznych organizacji dobroczynnych (rozejmów w sudańskiej wojnie dotrzymywano jedynie, gdy chodziło o wywiezienie z Chartumu i Sudanu cudzoziemców). Wkrótce kradli też prywatne samochody i zajmowali na kwatery domy, wyrzucając z nich właścicieli i zabijając tych, którzy wynieść się nie chcieli. Wciąż domagają się gotówki i złota.

„Wy egipskie psy i psie syny” – lżą chartumczyków, jakby wypominając im wygody i dostatek, gdy oni nadstawiali za nich karku, tłumiąc bunty w prowincjach.

Ewakuacja obywateli brytyjskich z Chartumu, 26 kwietnia 2023 r. / MOD CROWN / GETTY IMAGES

 

Śmierć stolicy

Końca wojny nie widać, a o układach żaden z generałów nie chce nawet słyszeć. Każdy z nich wciąż wierzy, że uda mu się pokonać przeciwnika i zdobyć władzę.

Chartum, poharatany w ulicznych strzelaninach i bombardowaniach, umiera po kawałku i z każdym tygodniem traci atrybuty stolicy. Poza stolicą sudańska wojna toczy się jeszcze w Darfurze i Kordofanie, ale we wschodnich prowincjach, zwłaszcza na żyznych ziemiach między Nilami, rolnicy chcieliby uprawiać rolę, żeby w przyszłym roku doczekać się plonów. Śmierć sudańskiej stolicy sprawia jednak, że nie dostają kredytów ze splądrowanych chartumskich banków ani nawozów sztucznych z rozkradzionych magazynów.

Wojna wygoniła też z Chartumu stołeczne elity, z których miasto było tak dumne. Im dłużej trwają walki, tym bardziej zmniejsza się prawdopodobieństwo, że wszyscy, którzy uciekli, wrócą i wskrzeszą dawny Chartum, sprawią, że wszystko będzie jak dawniej.

Dopóki trwa wojna, stołeczne obowiązki Chartumu pełni Port Sudan nad Morzem Czerwonym, gdzie znajduje się dziś jedyne czynne w Sudanie międzynarodowe lotnisko. Trzydzieści lat temu w upadłej Somalii, pogrążone w wojnie wszystkich ze wszystkimi Mogadiszu ustąpiło rolę stolicy portowemu Kismajo, a rolę państwa przejęły na siebie, jak dziś w Chartumie, sąsiedzkie wspólnoty. To one, na własną rękę, zapewniały ludziom bezpieczeństwo, zaopatrzenie, pomoc medyczną – albo godny pochówek.

W Somalii z wojennej zawieruchy wyrośli miejscowi talibowie, nauczający, że tylko zaprowadzenie pod ich przywództwem Królestwa Bożego na ziemi zapewni pokój, spokój i dostatek. W Sudanie słowa te głosić będą Bracia Muzułmanie. W latach 90. XX wieku, rządząc w przymierzu z ówczesnym Omarem al-Baszirem ogłosili oni Sudan republiką muzułmańską, rządzącą się prawami szarijatu, i przygarnęli w Chartumie saudyjskiego banitę Osamę ibn Ladina, który tu właśnie zaczął swoją złowrogą karierę dżihadysty.

„Tamtego Chartumu sprzed 15 kwietnia już więcej nie będzie – powiedział chartumski uczony Magdi El-Gizouli dziennikarce „Guardiana” Nesrine Malik, z pochodzenia Sudance. – Wojna zabrała wszystko, co było coś warte”.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Tamtego Chartumu już nie będzie