Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tu jednak pojawia się pierwsza wątpliwość: czy polscy śpiewacy rzeczywiście są przygotowani do śpiewania w języku polskim? Otóż nie. Dla kogoś nieuzbrojonego w książeczkę rozumienie tekstów stanowi poważny problem (stosunkowo najlepiej wypada pod tym względem pani Kryger, lecz - o ironio! - śpiewa ona głównie po niemiecku) i nie jest to tylko kwestia opisanych swego czasu przez Annę Barańczak śpiewaczych przyzwyczajeń (regularne zastępowanie “y" przez “i", “e" przez “a" etc.), ale też traktowania wszystkiego jako “miniatury wokalnej", w wyniku czego zróżnicowany stylistycznie dorobek Szymanowskiego ulega przykremu ujednoliceniu, tak że słuchanie wszystkich czterech płyt po kolei jest przedsięwzięciem męczącym i nudnym. Świetna jako “Księżniczka z baśni" pani Sobotka już w “Słopiewniach" wypada blado, a “Rymy dziecięce" odbębnia bez jakiegokolwiek aktorskiego zacięcia (którego przecież wymagają!), toteż przebranego prosiaka nietrudno pomylić z zasypiającą lalką, a szerszeń może spokojnie usiąść mi na ramieniu, bo przecież nie użądli, tak słodko jest zaśpiewany. Podobnie z panią Gondek, której rozwibrowany głos znakomicie nadaje się do “Bunte Lieder", ale w “Pieśniach kurpiowskich" brzmi absurdalnie salonowo i budzi tęsknotę za niezrównaną kreacją Olgi Pasiecznik. Wrażenie jednostajności potęgowane jest przez panią Mees, pozostającą w dyskretnym tle, podczas kiedy utwory wymagałyby od niej jakichś mniej kulturalnych zachowań.
Oczywiście, zawinił tu też sam Szymanowski, jeśli bowiem porównać jego twórczość wokalną z powstającymi równolegle pieśniami Strawińskiego, czy - po drugiej stronie barykady - Straussa (a album niniejszy daje po temu świetną okazję), nietrudno przekonać się, że nasz kompozytor cały czas tylko się rozglądał i nigdzie tak naprawdę nie zagrzał miejsca. Jest rzeczą nader słuszną, że jego cykle “arabskie" zostały rozplantowane po różnych płytach, bo wzięte razem byłyby raczej nie do zniesienia (tyle w nich zresztą arabskości, co i w barokowych arabeskach), jakkolwiek, z drugiej strony, zarówno “Pieśni muezzina szalonego", jak i te “Miłosne Hafiza" są w związku z tym śpiewane przez panie, co nie brzmi całkiem przyzwoicie, zwłaszcza w tak pomnikowej edycji. Moim najulubieńszym utworem pozostają “Trzy fragmenty z poematów Kasprowicza", choć wolę je wciąż w starym, pełnym godności i siły wykonaniu Krystyny Szostek-Radkowej niż w smętnym (“jak kurhan na stepie") pana Beczały. Tu jednak Szymanowski był bodaj najbardziej sobą, a jego muzyczna wizja pochodu wszystkich roślin do Boga jest przy całej swojej prostocie wzniosła i ekstatyczna w sposób nieodparty.
Osobnej przyjemności (by nie rzec: radochy) dostarczają tłumaczenia tekstów. Zabawnie jest się dowiedzieć, że Tuwimowski wers “W białodrzewiu jaśnie dźni słoneczno" znaczy “In the sun white-barked trees brightly shine", ale to jeszcze nic przy “Złym Lejbie" Iłłakowiczówny, który przetłumaczony został jako cheating shop-
keeper. “Dobry Żyd" to po prostu honest man, zaś rabin, do którego udają się dziewczynki ze skargą, to jego boss. Nieraz poprawność wiedzie nas na niezbyt cudne manowce...