Kapitan Ameryka

Może to znak czasu, że zabraknie go w tym roku na Oscarach? Ale przecież bardzo by się tam przydał taki dobry człowiek. Czy ktoś może nie lubić Toma Hanksa?

20.04.2021

Czyta się kilka minut

Tom Hanks, 2019 r. / DANIEL DORSA / THE NEW YORK TIMES AGENCY / EAST NEWS
Tom Hanks, 2019 r. / DANIEL DORSA / THE NEW YORK TIMES AGENCY / EAST NEWS

Pod koniec „Mostu szpiegów” w reżyserii Stevena Spielberga (2015) amerykański prawnik grany przez Toma Hanksa wraca do domu po wypełnieniu misji dyplomatycznej w Berlinie Wschodnim. Mija pochłoniętą wiadomościami telewizyjnymi rodzinę i idzie na górę. Kiedy po chwili żona bohatera zagląda do pokoju, on leży plackiem w ubraniu na łóżku; jego stopy zwisają z materaca. Spielberg celebruje ten moment – kilkanaście długich sekund, w których skarb narodowy Ameryki śpi po wycieńczającej podróży do obcego kraju.

Oto wreszcie Tom Hanks jawi się nam jako człowiek zasługujący na bezwarunkowy odpoczynek, który czeka na niego po przekroczeniu progu domu. Zdecydowana większość jego ekranowych przygód to bowiem ciągły ruch i tułaczka – wymuszona lub dobrowolna ucieczka z amerykańskich przedmieść. Widać ten kontrast w „Kapitanie ­Phillipsie” (2013) Paula Greengrassa. Jedno cięcie przenosi nas z nowoczesnego amerykańskiego lotniska do ubogiej somalijskiej wsi. Wkrótce jako kapitan Hanks będzie musiał bronić kontenerowca „Maersk Alabama” i jego załogi przed atakiem piratów.

Mit uosabiany przez aktora to w dużej mierze mit dobrej Ameryki – mocarstwa z zasadami i rzekomo uniwersalnymi wartościami. W tej opowieści o USA – tak nośnej, odpornej na krytykę i kuszącej pomimo geopolitycznych zmian – nie brak sprzeczności i niedopowiedzeń; musimy ją ciągle uwspółcześniać. Tom Hanks jako wierny, szlachetny żołnierz imperium i zarazem „miły gość” już dawno wziął na swoje barki rolę prawdziwego Kapitana Ameryki. W podzielonym i skłóconym kraju jest dzisiaj wyjątkowo potrzebny, choć – jak sugeruje Spielberg – nawet superbohaterom czasami zwyczajnie brakuje sił.

Hanks wyobrażony

Przypięta do Hanksa łatka „miłego gościa” (Mr. Nice Guy) to zarówno jego atut, jak i słodkie przekleństwo. Powszechnie uważa się go za najsympatyczniejszego mężczyznę w Hollywood i może dlatego rzadko wciela się w czarne charaktery. Chociaż nie czyni swojego pozaekranowego życia przedmiotem masowej konsumpcji, to i tak sprawia wrażenie człowieka niezwykle bliskiego, swojskiego i dostępnego, kogoś, do kogo zagadalibyśmy bez wahania.

Na wyobrażoną osobowość Hanksa składają się jego kreacje w najważniejszych filmach lat 90., opowieści świadków o jego dobrodusznej naturze i szczodrości; ujmujący wizerunek milionera, który nie obnosi się ze swoim bogactwem i władzą; obrazek szczęśliwej rodziny, jaką tworzy z aktorką i piosenkarką Ritą Wilson oraz dziećmi; a także nieautoryzowany przez gwiazdora przemysł wytwarzający jego mityczny status – status najlepszego, co przydarzyło się Ameryce w ostatnich dekadach.

Jego wizerunek jest większy niż jego życie, ale nie większy niż sama Ameryka. W postaciach, w które się wciela, odbija się powojenny pax americana i rojenia o końcu historii; sentymentalne opowieści o sprawiedliwym państwie i kraju, w którym prawo do poszukiwania szczęścia zostało wpisane w deklarację niepodległości. Do otaczającego aktora przemysłu „fajności” powinniśmy jednak podchodzić ze sceptycyzmem. „The World According to Tom Hanks: The Life, the Obsessions, the Good Deeds of America’s Most Decent Guy” Gavina Edwardsa, skrzyżowanie biografii z poradnikiem, może nam dodać otuchy w trudnych chwilach, ale skręca w stronę naiwnego coachingu.

Edwards ułożył „Dziesięcioro Przykazań Toma Hanksa”, które balansują między oczywistymi („Podążaj za swoimi pasjami”, „Traktuj kobiety z szacunkiem”) a takimi, które pachną poppsychologią („Ceń swoich przyjaciół, ale zaakceptuj własną samotność”). Hanks zostaje zamieniony w nieszkodliwą maskotkę i everymana, który wie, jak zachować się w każdej sytuacji, i od którego możemy dowiedzieć się, jak żyć. To się sprzedaje. Tymczasem jeśli postaci, z którymi kojarzymy gwiazdora, mają dla nas jakiś morał, to brzmi on bardziej prozaicznie: wszystkiego musimy doświadczyć na własnej skórze.

To po prostu miły gość

Po rozwodzie rodziców mały Tom (ur. 1956) spędzał godziny przed telewizorem. Dorastał w cieple kalifornijskiego słońca, ale w rodzinach zastępczych. Ominęła go kontrkultura, choć zakochał się w „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka z 1968 r. i później nazwał swoją firmę producencką na cześć tego filmu. Wkroczył w dorosłość, kiedy dobiegał końca złoty okres Nowego Hollywoodu – wysypu autorskich arcydzieł pokroju „Ojca chrzestnego” Coppoli i „Chinatown” Polańskiego. Dekadą, w której zaczął wykuwać swój wizerunek, były lata 80., czyli epoka republikańskiego prezydenta Ronalda Reagana.

Reaganomatografię najczęściej kojarzymy z siłaczami pokroju Arnolda Schwarzeneggera i Sylvestra Stallone’a, ewentualnie ze skierowanymi do jak najszerszej widowni filmami o przygodach chłopców zamieszkujących przedmieścia dla białych. Ale artystycznych korzeni Hanksa powinniśmy szukać gdzie indziej – na płodnym i zwariowanym terenie amerykańskiej komedii, która w latach 80. przeżywała renesans. Grono wykonawców, w tym Steve Martin, bracia ­Belushi, Chevy Chase i Eddie Murphy, ożywiało coraz bardziej skonwencjonalizowany i konserwatywny świat amerykańskiej rozrywki, wprowadzając do filmów elementy anarchii, wygłupu i szczeniackiej zgrywy. Hanks wystąpił wówczas u boku dwóch lubianych przez publiczność komików: Dana Aykroyda i Johna Candy’ego. Brał wszystkie zlecenia, jakie pojawiały się na horyzoncie.

W „Dużym” (1988) Penny Marshall udało się schwytać paradoks dojrzewającego Hanksa: dziecka poruszającego się w ciele mężczyzny. Życzenie dwunastolatka, by zamienić się w dorosłego, spełnia się – a Tom wykorzystuje swój urok osobisty i trzpiotowatość, żeby nasycić fantastyczny koncept wiarygodnością. Na ekranie prezentuje się wystarczająco okazale: burza kręconych, ciemnych włosów przypominająca brokuł; wydatny nos, wysokie czoło i lekko odstające uszy. Nie jest to aparycja amanta, ale pierwszorzędnego hultaja. W tych rozmiękczonych rysach, zadowolonej, rumianej twarzy, ufnych oczach i niskim, ironicznym głosie jest coś ujmującego – chłopięca, zaraźliwa radość z psot i dobrej zabawy, kalifornijski luz oraz nienachalna pewność siebie. Hanks rozkwitał równoległe z wielkomiejską kulturą dynamicznych yuppie i pęczniejącym rynkiem dla najmłodszych konsumentów, rozkochanych w „E.T.” i „Gwiezdnych wojnach”.

Podsumowanie tego okresu stanowi zapomniana komedia „Na przedmieściach” (1989) Joego Dantego, mistrza od przekuwania amerykańskiego kiczu w satyrę. Hanks jako Ray Peterson, trochę arogancki yuppie, woli spędzić urlop w swoim domu z przystrzyżonym trawnikiem, niż wyjechać na łono przyrody. Wkrótce razem z sąsiadami trafia na trop intrygi z pograniczna horroru i kryminału. To amerykańska Nibylandia zamieszkana przez beztroskich Piotrusiów Panów, obiecująca frajdę i dreszczyk emocji bez ruszania się z sennych przedmieść.

Choć rys bezczelności i pedanterii prześwituje czasem z postaci granych przez Hanksa na wczesnym etapie kariery, pozostawał on sympatycznym, „miłym gościem”. Miłym, czyli typowym, nijakim, bez wyrazistej tożsamości i mocnego charakteru. Być może najbardziej zaskakującą decyzją w jego karierze było odpuszczenie roli prezentera pogody w „Dniu świstaka” (1993) Harolda Ramisa, komediowym arcydziele, w którym nieśmiertelną kreację stworzył w końcu Bill ­Murray. Hanks wiedział, że widownia błyskawicznie rozpozna w nim dobrodusznego gościa, co czyniłoby film przewidywalnym: byłoby od początku oczywiste, że pyszałkowaty pan od pogody nawróci się na ścieżkę empatii i zrozumienia. ­Murraya nikt o to nawet nie posądzał.

Koniec historii – na chwilę

Nie wszystkie wczesne filmy Hanksa odniosły sukces, ale nawet z legendarnych porażek („Fajerwerki próżności” Briana De Palmy z 1990 r.) wychodził bez większego szwanku. Dopiero gdy trafił w ręce reżyserów, których filmy cieszyły się rekordową popularnością, jego wizerunek okrzepł na dobre. W latach 90. aktor zaczął uosabiać szlachetne wartości i stał się najważniejszym narzędziem hollywoodzkiej soft power, podobnie jak przed laty James Stewart, do którego był często porównywany. Robert Zemeckis, Ron Howard i Spielberg urobili, niczym z gliny, Amerykanina nowej generacji. Obywatela wolnego świata, który potrafi przekroczyć zimnowojenne fobie i stanąć na czele pochodu demokracji sprzymierzonej z liberalizmem – pochodu, który miał przypieczętować klęskę komunizmu.

„Filadelfia” (1993) Jonathana Demme’a i „Forrest Gump” (1994) Zemeckisa – dwa filmy, za które Hanks, rok po roku, otrzymał Oscary (przed nim udało się to tylko Spencerowi Tracy’emu) – nie były jeszcze wychylone w przyszłość. Pierwszy rozlicza Stany Zjednoczone z obojętności wobec epidemii AIDS (Hanks gra umierającego prawnika-geja, który pozywa własną kancelarię za bezprawne zwolnienie), drugi stanowi przyśpieszony kurs amerykańskiej historii, opowiadanej przez niewinnego Forresta, który lubi biegać i ma złote serce, ale nie jest w stanie pojąć zmian społecznych, które uformowały jego pokolenie. Uważany przez jednych za nieznośnie prymitywną wizję XX wieku, ceniony przez innych za epicki rozmach i porywający warsztat, „Forrest Gump” pozostaje świadectwem niewiarygodnej uniwersalności Hanksa, który potrafi w sentymentalnej przypowieści zagrać bez fałszywej nuty.


Czytaj także: Jakub Majmurek: Przyzwoitość, głupcze!


Człowiek Hanksowski to zatem w dużej mierze dzieło Zemeckisa. Korzystając z talentu aktora, reżyser w dwóch filmach przerobił na amerykańską modłę dwie kluczowe figury nowożytnej literatury europejskiej: wolterowskiego Kandyda (doświadczający przypadkowości dziejów Forrest Gump) i Robinsona Crusoe. Rozbitkiem na bezludnej wyspie staje się pracujący dla firmy FedEx inżynier w „Cast Away: Poza światem” z 2000 r. To bodaj najbardziej korzystająca z fizyczności rola Hanksa, który rzadko odsłania na ekranie swoje ciało.

W pierwszych scenach aktor powraca do swojego wcielenia z lat 80. Jesteśmy w Rosji, w centrum logistycznym FedEx, a ogarnięty obsesją wydajności bohater poucza lokalnych pracowników o znaczeniu każdej sekundy i konieczności jak najszybszego rozdzielania paczek. Część sortowania odbywa się na placu Czerwonym, jak mówi bohater: „w cieniu grobu Lenina”. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wizja nieskrępowanego, pokojowego przepływu towarów i amerykanizacji całego świata wydaje się nie tylko fałszywa, ale też obraźliwa, biorąca makdonaldyzację za dobrą monetę i nielicząca się z jej społecznymi kosztami. Pamiętajmy jednak, że człowiek Hanksowski jest przede wszystkim Amerykaninem – wysiłki ku chwale imperium i własnej gospodarki napawają go dumą.

Uniwersum Toma Hanksa

Mimo ról przykładnych dowódców w „Apollo 13” (1995) Howarda i „Szeregowcu Ryanie” (1998) Spielberga, Hanks nigdy nie portretował samców alfa. W latach 90., dzięki współpracy ze scenarzystką i reżyserką Norą Ephron i rozkosznym sparowaniu z Meg Ryan, stał się kluczowym aktorem komedii romantycznych. W „Bezsenności w Seattle” (1993) i „Masz wiadomość” (1998) dostaliśmy najbardziej apetycznego Hanksa, jakiego mogliśmy sobie wyobrazić: wrażliwego, uroczo niezdarnego, ale – kiedy sytuacja tego wymaga – przebojowego i przejmującego inicjatywę.

Anthony Lane, jeden z najlepszych krytyków lat 90., zanotował: „Najlepszy powód, żeby obejrzeć »Bezsenność w ­Seattle« to Tom Hanks, ale przecież on zawsze jest najlepszym powodem, żeby obejrzeć jakiś film”. Hanks staje się jakością samą w sobie – to synonim nowoczesnego mężczyzny, wzór do naśladowania i obiekt westchnień. Fani i fanki komedii romantycznych mogą przeczytać pełną nawiązań do kina popularnego powieść Kerry Winfrey „Waiting for Tom Hanks” („Czekając na Toma Hanksa”), w której celem bohaterki jest znalezienie miłości i mężczyzny jak najbliższego ekranowemu ideałowi. Każdemu jego Hanks – i oby na wieki wieków.

Jesteśmy o krok od samowystarczalnego Hanksowskiego uniwersum. Obowiązują w nim inne prawa fizyki: świat napędzają uśmiech, spontaniczność i życzliwość. Świadkujemy też zbiegom okoliczności, które łatwo pomylić z przeznaczeniem. Ostatnią nominację do Oscara Hanks otrzymał w zeszłym roku za rolę w filmie „Cóż za piękny dzień” – o Fredzie Rogersie, autorze słynnych programów telewizyjnych dla dzieci. Cofnijmy się 30 lat i spójrzmy na wspomniane wcześniej „Na przedmieściach”, a zobaczymy, jak yuppie grany przez Hanksa ogląda właśnie program Pana Rogersa.

Pierwszą ważną rolą aktora był występ w wyprodukowanym przez Disneya „Plusku” (1984) u boku syreny granej przez Daryl Hannah. Trzydzieści lat później Hanks wciela się w Walta Disneya w „Ratując pana Banksa”. W „Cast Away” bohater pije w samolocie Dr. Peppera, ulubiony napój Forresta Gumpa. Hanks pojawia się też w innych filmach i książkach: upokorzona przez przyjaciółki bohaterka „Druhen” (2011) Paula Feiga wzrusza się na kulminacyjnych scenach „Cast Away”; Barack Obama w autobiografii „Ziemia obiecana” wspomina, jak podczas porannych ćwiczeń w Białym Domu rozpraszał swojego trenera dyskusjami w rodzaju „Tom Hanks vs. Denzel Washington”.

Nie zapominajmy też o kabale: inicjał imienia aktora tworzy wraz z nazwiskiem słowo thanks, a oprócz Święta Dziękczynienia (Thanksgiving) można też obchodzić Hanksgiving. I ostateczny dowód na to, że Hanks jest najprawdziwszym Amerykaninem: wśród jego przodków znajdziemy prezydenta Abrahama Lincolna, którego, o dziwo, nigdy nie zagrał. Na razie.

Bohater podzielonej Ameryki

Po 11 września optymistyczny wizerunek aktora musiał ulec zmianie. Trudniej było mu tworzyć zapadające w pamięć kreacje, choć jego występ w „Terminalu” (2004) Spielberga skłonił Matta Zollera Seitza do refleksji nad tym, jak Hanks wchodzi w komiczną interakcję z przedmiotami: „tak radośnie (i może z równą elegancją) jak [Jacques] Tati, Charlie Chaplin i Fred Astaire”. Od lat 30. nie ma większego komplementu, niż zostać porównanym do Astaire’a – Tom może więc spać spokojnie.

W nowym stuleciu Hanks wykorzystał sytuację, w której nic nie musi, a może prawie wszystko: ma pokaźny i godny podziwu dorobek producencki, wyreżyserował swój drugi film fabularny, pisze opowiadania i kolekcjonuje maszyny do pisania – ma ich ponad sto. Robi zdjęcia porzuconym na ulicy rękawiczkom (spójrzcie na jego Instagram) i fotografuje się z małymi samochodami. Szczególną miłością zapałał ponoć do polskiego „malucha”, czyli fiata 126p. Hanks jest więc też trochę nasz, udomowiony dzięki przekraczającemu granice językowi motoryzacji.

Dla miłośników starego Hanksa – uroczego spryciarza i dzielnego amerykańskiego obywatela – nowa odsłona aktora, skupionego na rolach w różnej maści biografiach, może wywoływać niedosyt. Tak jak w finale „Mostu szpiegów”, Tom pozwala sobie coraz częściej na zmęczenie i słabości. W swoim ostatnim jak dotąd filmie, westernie „Nowiny ze świata” (2020) Paula Greengrassa, stworzył postać naznaczoną melancholią. Kapitan Jefferson Kyle Kidd, weteran wojny secesyjnej, nie tyle celebruje amerykańską solidarność, ile boleje nad toczącymi kraj podziałami i plagami: rasizmem, chciwością, okrucieństwem wobec słabszych, biedą, rozłamem na Północ i Południe. To adekwatna, choć cierpka wizja Ameryki, która goi rany po populizmie i niszczącym języku Trumpa oraz nie radzi sobie z zasypywaniem ideologicznych podziałów.

Hanks nie ma możliwości, by w pojedynkę zjednoczyć Amerykanów, którzy towarzyszyli mu w kosmosie, na morzu, podczas inwazji na Normandię i flirtu z Meg Ryan. Może natomiast wciąż uosabiać amerykańskie marzenie o przyzwoitości i życiu dobrze przeżytym – i odpocząć dopiero wtedy, kiedy zakończy misję. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2021