Jutro przyjedzie traktor

Gdy nazbierało mu się gratów, sprzedał je, a pieniądze rozdał. Bo Biblia mówi, że trzeba rozdawać. Poznajcie jedynego księdza katolickiego, który pracuje w Abchazji.

03.04.2015

Czyta się kilka minut

Ksiądz Artur przed kościołem, który właśnie odbudowuje, Suchumi, 2015 r. / Fot. Zbigniew Rokita
Ksiądz Artur przed kościołem, który właśnie odbudowuje, Suchumi, 2015 r. / Fot. Zbigniew Rokita

Artur czeka na traktor. 40-letni mężczyzna stoi przed kościołem w Suchumi, stolicy Abchazji. Jest Polakiem; wysłano go tu dwa lata temu, by kontynuował stawianie na nogi jedynej katolickiej parafii w Abchazji – regionie, który po rozpadzie Związku Sowieckiego oderwał się od Gruzji. Tak to już jest: Artura ślą tam, gdzie do zrobienia jest coś trudnego.

Dziś trudne jest wywiezienie gliny. Traktorzyści odmawiali jeden po drugim. Mówili, że za mało tej ziemi, że kurs się nie zwróci. Artur czeka więc, aż obok kościoła ulicą Abazinską przejedzie traktor. Wiadomo, co się wtedy stanie: Artur wybiegnie, zatrzyma go i może się dogadają. Ziemia nie może tu leżeć, zawadza. Robota czeka, kościół trzeba doprowadzić do stanu używalności.
 

Byle nie spotkać wilka
„Albo zostanę świętym, albo wpadnę w depresję” – pomyślał, gdy w 2003 r. przyjechał na Kaukaz (teraz, po kilkunastu latach, nie ma depresji, za to dużo się uśmiecha).

Gruzja była wtedy inna niż dzisiejszy raj dla turystów. W upadłym i skorumpowanym kraju panoszyli się przestępcy. Od razu po przyjeździe koło miejsca, gdzie mieszkał, doszło do zamachu. Jego poprzednika bandyci tak pobili, że mało brakło, by zmarł.

Artura posłano do małej gruzińskiej wioski Arali. Była tam jedna droga i jeden pomnik Stalina. W dwie godziny można było dojść na piechotę do Turcji. Światło mieli co drugi dzień, a i tak żarówka ledwo się jarzyła (mnóstwo Gruzinów – i szerzej: mieszkańców byłych republik sowieckich – którzy zdobywając wykształcenie ślęczeli nad książkami, ma popsuty wzrok).

Wspomina, jak nocami chodziły po nim myszy. Za dnia on chodził po wsiach, by odprawiać msze. To wysokie góry. Katolickich wiosek do obsłużenia było kilka, a rozmieszczone były nie horyzontalnie, lecz wertykalnie: trzeba się było wspinać. Można też było iść skrótem przez las, ale człowiek narażał się na spotkanie z wilkiem czy niedźwiedziem.

Na mszach było kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt osób. Było do kogo się nachodzić.
Gdy robiło się cieplej, zaczynał ewangelizować tysiąc metrów wyżej. Bo chciał być tam, gdzie Gruzini, a Gruzini wychodzili na koczowki – ludzie, głównie starsi, przenoszą się z bydłem w wyższe partie gór na kilka miesięcy i tam, mieszkając półdziko, je wypasają. Droga tam i z powrotem między najdalszymi koczowkami liczyła tyle, ile maraton.

Nauczył się języków: gruzińskiego, rosyjskiego, ormiańskiego.
 

Kolęda na cały dzień
Pracował na granicy fizycznej wytrzymałości. I na granicy prawa kanonicznego. To dylemat, przed którym staje się tu często: czy ważniejsze jest prawo stanowione, czy zwyczajowe?

Artur: – Jeśli przychodzą do mnie młodzi i mówią, że jutro muszę im udzielić ślubu – bo barany zarżnięte, 700 gości sproszonych, chałupa przygotowana – to co robić? Jeśli odmówię, zignoruję tradycję i stracę ich zaufanie. Nauk przedmałżeńskich udzielałem wtedy w godzinkę. Albo co robić, jeśli chłopak w nocy wykradł dziewczynę z domu rodzinnego, za jej cichą zgodą, i chcą się zaraz pobrać?

Przystawał na tradycje innych, ale też proponował własne. Popularyzował zwyczaj kolędy, tu nieznany (praktykują ją głównie Słowianie i Rumuni). Gruzinom pomysł się spodobał, na Kaukazie lubią przyjmować gości i biesiadować – obowiązuje zasada „zastaw się, a postaw się”. Znawca Kaukazu Wojciech Górecki opisuje w książce „Abchazja” wizytę delegacji zachodniej organizacji humanitarnej w latach 90., gdy ludzie żyli tu naprawdę w dramatycznych warunkach. Delegaci chcieli się zorientować w potrzebach.

A tymczasem... „Ludzie z tej wioski zdążyli się przygotować, uprzedził ich tłumacz. Zapożyczyli się, zarżnęli wołu i parę baranów, nakupowali alkoholi i słodyczy – nie narobią Abchazji wstydu! Tamci nie byli wcześniej na Kaukazie. Nie rozumieli, co to znaczy podejmować tu gości z zagranicy. Nie przyszło im do głowy, że gospodarze będą spłacać długi miesiącami. Powiedzieli, że pomocy nie przyślą, bo przecież wszystko jest. Pojechali pomagać Afryce”.

No więc rekord Artura to dziewięć domów podczas jednego dnia kolędowania – bo jedna wizyta trwa z godzinę, stoły się uginają, gospodarze nie wypuszczają.

Artur śmieje się: – 20 lat temu złożyłem śluby abstynencji. Gdybym wiedział, że trafię kiedyś na Kaukaz, nigdy bym się na to nie zdecydował.
 

Dwie pary skarpet
Bywało, że nie miał gdzie odprawiać mszy, bo prawosławni zabrali kościół.

Jak się zabiera kościół? Cierpliwie. Weźmy wioskę Iwlitę. Na początku lat 90. gruzińscy katolicy od dawna już nie praktykowali, bo nie mieli księży. Do takiej wspólnoty przyszedł ksiądz prawosławny i podał się za katolickiego. Czas płynął, ksiądz zmieniał wystrój, ryt, szczegóły i ogóły, i przejmował po cichu ludzi i świątynię. Początkowo nikt nie protestował, ludzie nie pamiętali, jak wszystko ma się odbywać. Potem było za późno. Protesty na nic się zdały.

Bywało też, że duchowni prawosławni „ostrzegali” katolickich, by nie angażowali się za bardzo, bo może dojść do nieszczęśliwego wypadku, np. auto ulegnie awarii. W Gruzji prawosławie to ważny składnik tożsamości. Duchownym prawosławnym nie podobało się, że ktoś ich ziomków przekonuje do katolicyzmu.

Artur: – Jeśli w Gruzji nie byłoby rozwiniętych mediów, które mogą informować o tym, co się dzieje, a które są zasługą Rewolucji Róż [jednej z tzw. kolorowych rewolucji na obszarze b. ZSRR, która w 2003 r. zapoczątkowała w Gruzji reformy – red.], to jeszcze 10 lat temu moglibyśmy mieć tu katolickich męczenników za wiarę.

W górach mieszkał cztery lata. Potem trafił do Tbilisi. Tu zrobił to, co od dawna czuł, że zrobić musi: rozdał wszystko, co miał. Zostały mu: para butów na gumowej podeszwie, dwie pary skarpet (dwie, bo od gumowej podeszwy ciągnie), kurtka, polar, spodnie i koszulka. Po dwóch latach, gdy znów nazbierało się gratów, sprzedał je, a pieniądze rozdał biednym. Szedł przez Tbilisi, wręczał i uciekał. A za pieniądze ze sprzedaży auta, które dostał od rodziców (podarowali mu opla merivę), wyremontował centrum dla młodzieży i zbudował siłownię. Dlaczego miałby nie rozdawać? Przecież w Biblii stoi jak byk, że trzeba rozdawać.

Na siłowni Artur wyciskał 140 kilo, a znajomy luterański pastor tylko 100.
 

Czekając na beton
Wróćmy do Suchumi, na Abazinską. Stoją tu: salka katechetyczna, dom parafialny i kościół. Kościół zapuszczony, ściana pęknięta. Trzeba go odremontować, ogarnąć plac, nie ma gadania. Nie ma też pieniędzy. Artur bierze więc łopatę i pracuje sam, a dopiero gdy sobie nie radzi, wynajmuje Uzbeków (do Abchazji przyjeżdża wielu gastarbeiterów z Azji Centralnej). Robota idzie. Podłoga już w kościele zasypana, zbrojenie położone, teraz czekają na beton.

To ksiądz do zadań specjalnych. Ślą go tam, gdzie trzeba postawić na nogi lokalny kościół. Gdy zadanie wykona, przerzucą w kolejne miejsce.

Artur: – Budynek i podwórko muszą być ładne i atrakcyjne. To wizytówka.

To istotne, a może szczególnie istotne dla prawosławnych mieszkańców Abchazji. Ze staroruskiej kroniki „Powieść lat minionych” dowiadujemy się, że ponad tysiąc lat temu książę Włodzimierz Wielki zdecydował się odrzucić islam (głównie z powodu zakazu picia alkoholu), judaizm i chrześcijaństwo zachodnie, a przyjął chrześcijaństwo od Greków, gdyż ci ostatni mieli najpiękniejsze świątynie i najpiękniejszą liturgię. Dlatego Ruś Kijowska miała być prawosławna.

W Abchazji – nieco mniejszej niż województwo świętokrzyskie – Artur jest jedynym księdzem katolickim. Ale regularnie praktykujących katolików nie ma tu wielu. Konkretnie: w Suchumi do kościoła regularnie chodzi 16 osób, kilka z doskoku. Kolejnych kilka jest chorych, trzeba do nich chodzić. Do najbliższego księdza katolickiego, którego mógłby odwiedzić, Artur ma 250 km. Wprawdzie tuż za granicą, w rosyjskim Soczi, jest polski ksiądz, ale granicy z Rosją nie wolno mu przekroczyć.

Zresztą na podróże pieniędzy nie ma. Na cały rok dostaje z Kościoła tysiąc dolarów. Mało, Abchazja jest droga (stawki dla księży na obszarze posowieckim ustalano w latach 90., wtedy tysiąc to była kasa). Parafianie opłacają mu rachunki i zapraszają na niedzielny obiad. Jak nie zje za dużo naraz, zostanie mu na poniedziałek. Pomaga mu z Polski rodzina, w Polsce prowadzi się też zbiórki. Ale i tak żyć trzeba skromnie.
 

Nic na siłę
Artur remontuje więc i ewangelizuje. W Abchazji jest inaczej niż w Gruzji. Tu mieszka wielu animistów, pogan, ateistów. Później chciałby pojechać do Armenii – najlepiej tam, gdzie w 1988 r. było potężne trzęsienie ziemi i gdzie na pomoc czekają inwalidzi.

Artur: – W Abchazji posługa jest inna niż w Polsce. Tam jest dużo wiernych, nie ma czasu szukać kolejnych. U mnie odwrotnie.

Chodzi o możliwość wyboru. Nic na siłę. Artur: – Głoszę wiarę. Ale jeśli żyd będzie dobrym żydem, a muzułmanin dobrym muzułmaninem, to wszystko będzie dobrze.

Pewien Abchaz powiedział Arturowi: „Wiesz, ja robię wszystko, jak każe Kościół, nie grzeszę. Tylko nie wierzę”. Artur mu odparł: „Ciekawe, bo ja dokładnie na odwrót”. ©

ZBIGNIEW ROKITA jest redaktorem „Nowej Europy Wschodniej” i stałym współpracownikiem „TP”. 24 kwietnia ukaże się książka „Na końcu języka”, wywiad rzeka z orientalistą Andrzejem Pisowiczem autorstwa Kornelii Mazurczyk i Zbigniewa Rokity.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2015