Jimmy Thoronka biegnie po życie

Dramatycznych historii uchodźców jest sporo. Ta skłania do pytania: jak jedna szansa może zmienić ludzki los?

15.03.2015

Czyta się kilka minut

Afrykański sportowiec-uchodźca w Londynie, 2015 r. / Fot. The Guardian via youtube.com
Afrykański sportowiec-uchodźca w Londynie, 2015 r. / Fot. The Guardian via youtube.com

Jimmy Thoronka ma 20 lat. Kiedy na początku marca został zatrzymany w londyńskim parku, nie robił nic złego. Zwrócił uwagę policjantów, bo wyglądał na zaniedbanego, wręcz wycieńczonego, a do tego miał torbę – uznano, że może być dealerem narkotyków. Narkotyków przy nim nie znaleziono, nie był też pijany, zachowywał się spokojnie. Podał policjantom imię i nazwisko, okazał dokumenty – i wtedy okazało się, że jest obywatelem Sierra Leone, a jego wiza wygasła we wrześniu 2014 r.

Thoronka trafił na posterunek. Pewnie jego przyszłość ułożyłaby się według zwykłego schematu – szybka decyzja urzędników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych o deportacji i gorzki powrót do domu – gdyby nie zainteresowanie mediów.

Po artykule w dzienniku „Guardian” zupełnie obcy ludzie, czytelnicy gazety, zaproponowali mu mieszkanie i wsparcie materialne. Stworzono nawet dla niego specjalny fundusz – i w ciągu 48 godzin zebrano ponad 20 tys. funtów! Zaczęto też zbierać podpisy pod petycją, aby władze udzieliły mu zezwolenia na pobyt w Wielkiej Brytanii. On sam ubiega się teraz o azyl.

Z Afryki na igrzyska 

Do Wielkiej Brytanii Jimmy Thoronka trafił zupełnie legalnie: był członkiem ekipy lekkoatletów z Sierra Leone, którzy brali udział w Igrzyskach Wspólnoty Narodów w Glasgow latem 2014 r. Na igrzyska te, organizowane od 1930 r., przyjeżdżają dziś sportowcy z krajów, które były kiedyś częścią Imperium Brytyjskiego.

Na zdjęciach w prasie widać uśmiechniętego Jimmy’ego, jak ściska Queen’s Baton – królewską pałeczkę w sztafecie. To odpowiednik pochodni olimpijskiej; Thoronka miał zaszczyt ją nieść.

W Sierra Leone Jimmy był najszybszym sprinterem, zdaniem ekspertów miał szansę na światową karierę. Jego idolem jest, jak mówi teraz, najszybszy człowiek świata, Jamajczyk Usain Bolt. W Glasgow Jimmy nawet widział przez chwilę Bolta, chciał sobie zrobić z nim zdjęcie, ale mu się nie udało.

Nie udał mu się także występ w sztafecie na 400 metrów. Tuż przed startem dowiedział się, że jego wuj w Sierra Leone umarł, najprawdopodobniej na wirusa ebola. „Nie mogłem przestać płakać. Było trudno brać dalej udział w zawodach, ale starałem się wytrwać” – opowiadał dziennikarzowi „Guardiana”. A wkrótce potem dowiedział się o śmierci swoich dalszych krewnych z adopcyjnej rodziny: zmarły trzy siostry, brat i matka.

W tym czasie epidemia eboli osiągała w Afryce Zachodniej szczyt zachorowalności, a Sierra Leone było jednym z najbardziej dotkniętych nią krajów. Na pewien czas zawieszono nawet połączenia lotnicze między tym krajem i Wielką Brytanią.

Jimmy nie miał po co wracać do ojczyzny – nikt tam już na niego nie czekał, nie mógł też liczyć, jak twierdzi, na żadną pomoc. Wiedział, że w takich warunkach nie będzie dalej w stanie trenować. Został więc w Wielkiej Brytanii – nielegalnie, bo wkrótce skończyła mu się wiza.

Spał w parkach i w nocnych autobusach. Ubranie prał w publicznych toaletach i rozkładał na trawie, by wyschło w jesiennym, a potem zimowym słońcu. Zazwyczaj głodował. Ale nadal próbował biegać: trenował w parkach, choć,jak mówi, nie więcej niż dwa razy w tygodniu. Nie mając co jeść, po prostu nie miał siły. „Były dni, kiedy myślałem, że już nie dam rady tak dłużej i po prostu się zabiję. Chcę zostać najlepszym sprinterem na świecie, ale nie wiem, jak teraz mogłoby to być możliwe” – mówił.

Bieganie ratuje przed ebolą

Sierra Leone, sześciomilionowy kraj na atlantyckim wybrzeżu Afryki, jest jednym z najuboższych państw świata. Prawie 70 proc. ludności żyje tam poniżej granicy ubóstwa. Średnia życia mężczyzn to 40 lat, kobiet 43 lata. W ostatnich latach wstrząsała nim wojna domowa, a teraz epidemia eboli.

Wojna, w czasie której dochodziło do okrucieństw wobec ludności cywilnej – w tym okaleczania ludzi, tortur, porywania dzieci i wcielania ich do armii – zakończyła się w 2002 r. Zginęły w niej dziesiątki tysięcy ludzi – wśród nich biologiczni rodzice Jimmy’ego. Kilkuletni chłopiec trafił do obozu dla dzieci. Potem szczęście się do niego uśmiechnęło: został adoptowany.

„Ta kobieta przyniosła mnie do swojego domu, przyjęła mnie za syna, a ja przyjąłem ją za matkę” – opowiadał dziennikarzom. Jego dzieciństwo – choć w kraju leczącym się z ran wojny domowej – było od tej pory normalne.
Przybrana matka, Jelikatu Kargbo, była pielęgniarką – w Sierra Leone, gdzie wielu obywateli nie umie pisać i czytać, to bardzo dużo. Była ambitna: zależało jej, aby adoptowany syn też zdobył wykształcenie, by został prawnikiem lub lekarzem. On jednak chciał biegać, wymykał się z domu w nocy, by trenować.

Matka pozwoliła mu w końcu realizować swoją pasję i wkrótce Thoronka stał się najlepszym sprinterem w kraju. Choć ma szansę, aby być jeszcze lepszym.

„Nie tylko jest wspaniałym sprinterem, urodzonym lekkoatletą, niezwykle szybkim, ale jest także zdyscyplinowany, skoncentrowany i słucha trenerów. Chce być najlepszy na świecie i wierzę, że przy odpowiednich warunkach i treningach może mu się udać” – uważa przewodniczący Związku Lekkoatletów w Sierra Leone Abdul Karim Sesay.

Sesay zaznacza, że w wyniku epidemii eboli wielu sportowców straciło rodziny i domy. Nie mają się gdzie podziać; on sam w swoim domu przygarnął dziesięciu z nich. „Tu sprawy mają się bardzo źle. W wiosce Jimmy’ego ebola uderzyła bardzo mocno. Ludzie umierali na ulicach” – mówił Sesay. Jego zdaniem lepiej byłoby, gdyby Jimmy mógł zostać w Wielkiej Brytanii. Tym bardziej że w Sierra Leone nadal zdarzają się zachorowania.

Abdul Karim Sesay martwi się też o kondycję psychiczną Jimmy’ego po śmierci rodziny – tym bardziej że chłopak stracił bliskich już po raz drugi.

„Gdybym nie pojechał na igrzyska, prawdopodobnie umarłbym razem z moją rodziną. Wierzę, że miałem przeżyć po to, aby spełnić swoje marzenie i zostać najlepszym sprinterem na świecie” – mówi teraz Jimmy. Kiedy wspomina rodzinę, płacze.

Bieganie więc właściwie uratowało mu życie – wyjechał z kraju tuż przed wybuchem epidemii. A teraz, także dzięki bieganiu, może dostać szansę na nowe życie na Wyspach.

Prawo do nowego startu

Dziś Jimmy Thoronka ubiega się o azyl w Wielkiej Brytanii. Trudno ocenić jego szanse, choć na korzyść sportowca może przemawiać fakt, że w Sierra Leone liczba przypadków zachorowań na ebolę wcale się nie zmniejsza. Według Światowej Organizacji Zdrowia tylko w ostatnim tygodniu lutego w Sierra Leone stwierdzono ponad 80 przypadków eboli. Od chwili wybuchu epidemii w 2014 r. w kraju tym zmarło na nią 3500 ludzi.

Jednocześnie pojawiły się znaki zapytania co do losu rodziny Jimmy’ego. Po tym, jak historia biegacza trafiła do mediów, odezwał się szef Narodowego Komitetu Olimpijskiego w Sierra Leone, Joseph Nyande – i stwierdził, że Jimmy porzucił ojczyznę, a jego rodzina jednak żyje, i że cała sprawa jest żenująca. Jego słowom zaprzeczył jednak Sesay, zaś „Guardian” uzyskał zaświadczenie o śmierci matki Jimmy’ego. Już po kilku godzinach Nyande tłumaczył, że „rodzina” w Sierra Leone ma szersze znaczenie i oznacza też dalekich krewnych... Sesay twierdzi teraz, że atak na Thoronkę był motywowany politycznie, bo jego historia nie stawia kraju w dobrym świetle.

Tak naprawdę jednak spór o to, czy jego dalsza rodzina żyje, dla kwestii pozostania Jimmy’ego w Wielkiej Brytanii nie jest zasadniczy. Przypadki wymykania się sportowców z biednych lub niedemokratycznych państw podczas imprez sportowych w krajach bogatych nie są rzadkie – tak było zresztą jeszcze za czasów komunizmu, gdy sportowcy z Europy Wschodniej zostawali za „żelazną kurtyną” – i nie muszą im towarzyszyć tak dramatyczne okoliczności jak śmierć bliskich w wyniku epidemii.

Zwykle za takimi decyzjami stoi ta sama chęć lepszego życia jak u innych imigrantów. A także świadomość, że przy odpowiednim wsparciu i treningach w swoich dyscyplinach mogą osiągnąć znacznie więcej niż w domu.

A o tym, co takie wsparcie może zmienić, najlepiej świadczy historia Mo Farah – najsłynniejszego obecnie brytyjskiego biegacza, złotego medalisty olimpijskiego z Londynu (na 5 tys. i na 10 tys. metrów). On też nie urodził się nad Tamizą, ale w Somalii. Kiedy przyjechał do Wielkiej Brytanii, miał osiem lat i nie mówił ani słowa po angielsku. Można powiedzieć, że miał szczęście: jeden z jego brytyjskich nauczycieli dostrzegł w trudnym uczniu rzadki talent i skierował go na treningi.

Choć szczęście miał jeszcze wcześniej – kiedy w Somalii wybuchła wojna domowa, jego brytyjski ojciec postanowił zabrać do Anglii swoją żonę i dzieci. Okoliczności, w których Mo i jego brat bliźniak Hassan zostali rozdzieleni – Hassan został w Somalii – nie są do końca jasne. Istnieje wiele wersji, przy czym sam Mo wyjaśnia, że brat zachorował i miał dołączyć do nich później, ale okazało się to niemożliwe.

Faktem jest, że odtąd los bliźniaków potoczył się inaczej – co pokazuje, ile znaczy jedna szansa. Mo jest dziś legendą sportu, po igrzyskach w Londynie w 2012 r. otarł się o tytuł szlachecki. Jego brat bliźniak Hassan, być może z podobnymi predyspozycjami do biegania, mieszka biednie w północnej Somalii.

Czekając na decyzję

Przyszłość Jimmy’ego Thoronki jest w rękach urzędników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Na decyzję czeka w ośrodku dla uchodźców. Przedstawiciele Ruchu Przeciwko Ksenofobii apelują, by spojrzeć na jego przypadek jak na sprawę wyjątkową: podkreślają, że Jimmy, obdarzony wielkim talentem, wycierpiał więcej niż większość z nas przez całe życie. „Jego przypadek nie jest przypadkiem każdego innego imigranta. Tu chodzi o szansę daną jednostce” – twierdzi Lee Jasper z Ruchu Przeciwko Ksenofobii.

Założyciel strony internetowej zbierającej fundusze dla Jimmy’ego, student Richard Dent, chciałby, aby za te pieniądze Jimmy mógł zbudować na nowo swoje życie i karierę sportowca. Przynajmniej tyle, że zebrane pieniądze trafią do niego bez względu na to, w którym kraju przyjdzie mu żyć.

„Oczywiście, Jimmy złamał prawo, pozwalając, aby skończyła mu się wiza, i to nic dobrego. Wierzę jednak, że zrobił to, bo bał się o swoje życie i przeżywał potworny stres w związku z utratą całej rodziny – mówi Richard Dent. – Myślę, że tu nie chodzi o wspieranie nielegalnej imigracji, lecz o zachowanie się w sposób humanitarny”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2015