Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Porażka cieszącego się zaufaniem prezydenta Bronisława Komorowskiego z mało znanym działaczem PiS jest zaskoczeniem. Pojawiają się więc – również na łamach „TP” – analizy przyczyn tej przegranej.
Ja praprzyczyn tego stanu rzeczy upatrywałbym w 2010 r., gdy po przegranych wyborach Jarosław Kaczyński uznał, że Komorowski wygrał „przez nieporozumienie”. Chyba z uwagi na gorycz porażki i śmierć brata bliźniaka te obraźliwe wobec wyborców słowa uszły mu płazem. Następnym kłamstwem były słowa o „usunięciu” krzyża z Krakowskiego Przedmieścia. Niestety, to kłamstwo jest powtarzane do dziś, również przez księży (np. wielkanocne kazanie w kościele jezuitów w Kaliszu). Prezydent mówił przecież o „przeniesieniu krzyża w bardziej godne miejsce”. Porozumienie między kancelarią prezydenta, kurią warszawską i harcerzami zostało storpedowane. Obrażano kardynała Nycza oraz księży, którzy chcieli przenieść procesyjnie krzyż do kościoła św. Anny.
Pozostaje więc przypominać prawdę i reagować na kłamstwa. Widzę w tym dużą rolę Kościoła i redakcji „TP”. W cennym dwugłosie wyborczym Wojciecha Pszoniaka i Jerzego Zelnika też doszło zresztą do przekłamania. Zelnik mówi, że Komorowski kazał krzyż „zlikwidować, narażając tych, którzy się tam modlili, na brutalne reakcje pijanych wyrostków”. Słowa te aż proszą się o komentarz, bowiem ten sam krzyż przeniesiony do kościoła nie budzi już modlitewnej żarliwości. Potwierdzają się więc świętokradcze słowa Jarosława Kaczyńskiego, że „krzyż jest tylko substytutem pomnika” Lecha Kaczyńskiego.