Jesienna dziewczyna

„Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” to film, który temat aborcji ustawia inaczej niż dotychczas w kinie.

16.11.2020

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” / MATERIAŁY PRASOWE

Dziwka!” – woła z widowni jakieś chłopaczysko, kiedy ona podczas szkolnego występu z przejęciem w głosie śpiewa piosenkę o niszczącej sile miłości. Za chwilę przekonamy się, że bohaterka nie puści tego płazem.

Ma jesienne imię Autumn, ale żadna z niej przytulna jesieniara. Gra ją debiutantka Sidney Flanigan, przykuwająca wzrok od pierwszego ujęcia, niczym młodsza siostra Saoirse Ronan, jednocześnie charakterna i krucha. Być może ze swoim talentem i pasją chciałaby kiedyś pójść w ślady tytułowej Lady Bird z filmu Grety Gerwig – uciec z podupadłego miasteczka w Pensylwanii, z toksycznego domu i dorywczej pracy przy kasie, lecz życie właśnie napisało dla niej zupełnie inny scenariusz. Siedemnastoletnia Autumn jest w ciąży i wie, że musi ją przerwać.

„Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” Elizy Hittman to film, który temat aborcji ustawia inaczej niż dotychczas w kinie. A przynajmniej w tych tytułach, które umieszczały problem na pierwszym planie i roztrząsały go pod rozmaitymi kątami, by w finale przechylić szalę na rzecz albo pro-life, albo ­pro-choice.

W telewizyjnym „Dekalogu 2” (1988) Krzysztofa Kieślowskiego decyzja o usunięciu ciąży przez bohaterkę (grała ją Krystyna Janda) stała się przedmiotem moralnej transakcji, a właściwy jej ciężar zrzucony został na barki starego lekarza (Aleksander Bardini). W 2007 r. powstały dwa znakomite filmy, na różne sposoby problematyzujące to zagadnienie: „Cztery miesiące, trzy tygodnie, dwa dni” Cristiana Mungiu – w kluczu politycznym, i „Juno” Jasona Reitmana – w kluczu psychologicznym. Rumuński reżyser ze szczegółami pokazywał koszmar aborcji przeprowadzanej nielegalnie, w upokarzających, chałupniczych warunkach, w następstwie niesławnego dekretu 770 wydanego przez prezydenta Ceauşescu. Osadzony na antypodach tamtego świata współczesny film amerykański zdawał się godzić strony aborcyjnego sporu, zostawiając swojej bohaterce wolny wybór, ale i kibicując jej w decyzji o oddaniu nowo narodzonego dziecka do ­adopcji. Z kolei o trzy lata wcześniejsza „Vera Drake” Mike’a Leigh tworzyła portret londyńskiej sprzątaczki z bardzo restrykcyjnych lat 50., która w geście współczucia dla ubogich dziewcząt, pozostawionych w kryzysie samym sobie, nieodpłatnie dokonuje pokątnych zabiegów.

Wiadomo jednak, że prawo może być przeciw kobietom dokonując zgoła odwrotnej ingerencji, czyli nakazując im przerwanie ciąży. W kinie dokumentalnym wydarzeniem ubiegłego roku była „Polityka jednego dziecka” Nanfu Wang i Jialing Zhang, gdzie osobista perspektywa jednej z reżyserek rzucała światło na radykalną kontrolę urodzeń panującą przez kilkadziesiąt lat w Chińskiej Republice Ludowej. Niedawno wspomniał też o tym fabularny film „Żegnaj, mój synu” Xiaoshuai Wanga. Celowo pomijam tutaj tytuły z założenia prolajferskie, typu „Nieplanowane” (2019) Chucka Konzelmana i Cary Solomon, jako że ich silnie interwencyjny, zideologizowany przekaz o „cudzie narodzin” zazwyczaj idzie w parze z kiepską, łopatologiczno-manipulatorską formą. Szczególnie na tym tle widać delikatność „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” – filmu, który najlepiej streszcza jedno z haseł jesiennych protestów na polskich ulicach: „Nigdy nie będziesz szła sama”.

Te słowa odnoszą się nie tylko do postaci Skylar (Talia Ryder) – kuzynki Autumn, która solidarnie i bez zbędnych słów rusza z nią do Nowego Jorku. Właśnie tam główna bohaterka, z racji wieku pozbawiona w rodzinnych stronach prawa do samodzielnej decyzji, ma umówiony zabieg. Również reżyserka nie pyta o nic i po prostu towarzyszy dziewczynom w tej wyprawie: w nieuczciwym zdobyciu pieniędzy i podczas jazdy autobusem, w tułaczce po wielkim obcym mieście i podczas wizyty w ­klinice.

Tym samym powściągliwie sprawo­zdawczym gestem przekazuje głos także instytucjom, które chciałyby odwieść Autumn od jej zamiarów. Wystarczą jednak same zbliżenia jej twarzy, ażeby domyślić się, że wszystko już zostało przemyślane i postanowione. Jedyne, co mogłoby jej teraz pomóc, to po prostu bycie tuż obok albo zwyczajny uścisk dłoni. Dodajmy jeszcze, że już początek filmu wyklucza sakramentalne „a gdzie byli wówczas jej rodzice?”.

Tytuł filmu odnosi się do wypełnianej przed zabiegiem ankiety dotyczącej życia intymnego, a przede wszystkim do seksualnej przemocy, jakiej mogła zaznać młodociana pacjentka. „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” to wybór możliwych odpowiedzi, choć w zdawkowej formie przysłówków kryje się wszystko, co niewypowiedziane – zarówno w gabinecie, jak i w samym filmie. Hittman, zafascynowana minimalistyczną „Ucieczką skazańca” (1956) Roberta Bressona, w swoim trzecim pełnometrażowym tytule, nagrodzonym na Berlinale i Sundance, nie próbuje grać na emocjach i pozostawia widzowi przestrzeń dla domyślenia tego, co być może wydarzyło się wcześniej, poza kadrem. Nawet kiedy sytuacja Autumn jeszcze bardziej się komplikuje, zamiast mnożenia dylematów czy perswadowania czyichś racji reżyserka wybiera postawę milcząco wspierającą.

Solidarność „Nigdy, rzadko...” ma również głęboki wymiar społeczny. Nie przypadkiem film skupia uwagę na dziewczynach z robotniczego środowiska tzw. pasa rdzy, gdzie upadek przemysłu ciężkiego przyniósł nie tylko ekonomiczne konsekwencje jej mieszkańcom, ale i następstwa polityczne w skali kraju – o czym świadczą ostatnie wybory prezydenckie, kiedy to oczy całego świata zwróciły się właśnie na postindustrialną Pensylwanię. Opowieść o jesiennej dziewczynie mimochodem punktuje, co to znaczy być kobietą w pozbawionym perspektyw, opresyjnym otoczeniu: końskie zaloty należą tu do łagodniejszych zachowań w relacjach damsko-męskich. I przypomina, że ofiarami ograniczonych praw reprodukcyjnych bywają przede wszystkim kobiety słabo wyedukowane, niedoinformowane i niezamożne.

Film Hittman oglądany w dzisiejszej Polsce wydaje się zatem obrazem jakby z trochę innej planety, choćby dlatego, że nie wpisuje się w żadne polityczne czy religijne krucjaty, nie ma tu mowy o deformacjach płodu lub fizycznych cierpieniach matki, nie ma też demonizowania problemu ani bagatelizowania go. Zamiast tego jest ciche, lecz uparte siostrzeństwo – tylko tyle i aż tyle.©

NIGDY, RZADKO, CZASAMI, ZAWSZE (Never Rarely Sometimes Always) – reż. Eliza Hittman. Prod. USA/Wielka Brytania 2020. Dystryb. UIP. Film był wydarzeniem wrocławskiego American Film Festival. Data premiery kinowej jeszcze nie jest znana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020