Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale nie dla specjalistów od cyberbezpieczeństwa, lecz dla marketingowców. Wykorzystując mechanizmy rządzące internetem, firma Wireless Lab swój stary produkt przekuła na milion dolarów: tyle zarobiła w zaledwie dziesięć dni od startu ostatniej kampanii reklamowej #AgeChallenge, za sprawą której po dwóch latach od pojawienia się aplikacji w sieciach społecznościowych znów zaroiło się od leciwych selfie. Oraz od obaw o to, jakie dane o użytkownikach aplikacja zbiera, gdzie je przetwarza i czy posłużą Rosjanom – jako że siedzibą Wireless Lab jest powstałe z inicjatywy Kremla podmoskiewskie Centrum Innowacji Skołkowo, zwane „rosyjską doliną krzemową”.
Bo FaceApp zadebiutowała w 2017 r. – i obawy pojawiły się już wtedy. Teraz wielu specjalistów od bezpieczeństwa w sieci powołuje się na własne analizy sprzed dwóch lat. I potwierdza, że FaceApp zbiera m.in. informacje o urządzeniu, na którym działa aplikacja, czy sposobie korzystania z niej. Tyle że nie ma w tym nic, co nie miałoby uzasadnienia biznesowego. Co więcej, robią to niemal wszystkie darmowe aplikacje. Nasze dane traktowane są jak towar. FaceApp nie jest straszna, bo jest rosyjska, tylko dlatego, że jest kapitalistyczna.
Owszem, dwa lata później Wireless Lab wypracowało zgrabne odpowiedzi na wszystkie wątpliwości, zaprasza też ekspertów, by sami je rozwiali. Marketingowcy firmy, odgrzewając niemłodą już aplikację, musieli być pewni, że obawy powrócą. Może nawet sami, dla większego rozgłosu, je podsycili. A przy okazji obnażyli najczęstsze kłamstwo naszych czasów. Brzmi ono: „Przeczytałem politykę prywatności i ją akceptuję”. Popełniają je wszyscy. Codziennie. Wiele razy. ©
CZYTAJ TAKŻE
Felieton Pawła Bravo: Oglądając wysyp postarzonych facjat znajomych, poczułem, że warstewka zabawnych autokomentarzy maskuje wcale poważną wyprawę w głąb piwnic naszej tożsamości.