Czego nie widać

Małgorzata Rutkowska, psychoterapeutka: Ofiara przemocy chce powiedzieć rodzicom: zobaczcie, co mi zrobiliście! I usłyszeć: nie mieliśmy pojęcia, przepraszamy. Ale najczęściej spotyka się ze ścianą.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

 / IL.: KASIA KOZAKIEWICZ
/ IL.: KASIA KOZAKIEWICZ

KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET: Ofiary mówią o niej różnie: przemoc cicha, niewidzialna, niezrozumiana. O czym właściwie rozmawiamy?

MAŁGORZATA RUTKOWSKA: W dysfunkcyjnych domach, rodzinach, związkach czy grupach szkolnych mogą pojawić się przede wszystkim dwa rodzaje przemocy. Fizyczna – ta „widzialna”, bo często zostawiająca ślady na ciele ofiary. I psychiczna czy emocjonalna, której można nie zauważyć, bo może być bardziej subtelna – to np. poniżający czy opresyjny klimat w rodzinie. To nie jest przemoc spektakularna, czasem obywa się bez krzyku czy ostrych słów, czasem ma miejsce w całkowitej ciszy. Takim rodzajem przemocy jest też utrzymywanie kogoś w przekonaniu, że nie ma głosu, że musi się podporządkować, nie może wyjść poza przypisane mu w strukturze rodzinnej miejsce, a jeśli to zrobi, należy mu się za to kara. A więc przemoc tkwi w strukturze.

Francuski socjolog Pierre Bourdieu ukuł pojęcie przemocy symbolicznej. Zajmując się systemem edukacji zauważył, że pomysły, które mają wyrównać szanse uczniów z mniej uprzywilejowanych środowisk, niekoniecznie się sprawdzają, a wręcz podtrzymują te podziały, programy zaś, które mają pomóc wyjść z nierówności, wręcz ją uwypuklają i udowadniają, jak bardzo jest ona niezmienialna – np. wtedy, gdy tworzone są klasy dla uczniów zdolnych i tych, którzy gorzej sobie radzą z nauką. Przemoc symboliczna dotyczy więc nie tyle poszczególnych zachowań (jak w przypadku przemocy ekonomicznej, fizycznej czy emocjonalnej), ile całego systemu, który tworzy warunki i klimat do pojawiania się konkretnych aktów przemocowych. Przemocowość takiego systemu jest przewrotna, bo ci, którzy są ofiarami, nie widzą tego, a czasem wręcz wychwalają system – bo wierzą w niego jako w coś sensownego i odwiecznego.

W naszych domach słyszymy, że o tym, co dzieje się w rodzinie, nie mówi się na zewnątrz.

To dobry przykład. Przemoc działa tu przez niewypowiedziane założenie, że z trudnościami rodzinnymi musimy poradzić sobie sami, nie wolno albo nie wypada prosić o pomoc na zewnątrz.

W historiach ofiar przewijają się wspólne wątki. Wyśmiewanie dziecka, podkreślanie jego porażek, bicie, ale tak, by nie było śladów. Z jakimi traumami takie osoby wchodzą w życie?

Najogólniej rzecz biorąc – dopóki tego nie przepracują, często powtarzają to, czego najbardziej się boją, czyli wzorce wyniesione z domu. Jeśli rodzice mieli toksyczny związek, to może się okazać, że wybrany partner – choć na pierwszy rzut oka zupełnie inny od rodziców – w kluczowych cechach i konkretnych sytuacjach będzie ich przypominał.

Dzieci z domów dotkniętych „niewidzialną” przemocą mają wiele problemów emocjonalnych. Niskie poczucie własnej wartości. Przekonanie, że nie dadzą rady sięgnąć po swoje – a jeśli już, to tylko przemocą, z czego wynika niewrażliwość na innych. Twierdzą, że życie jest wrogie, że nie ma w nim miejsca na słabość. Brak im zaufania do świata. Często mówią, że tylko rodzina jest źródłem dobra, że nawet najgorsze relacje z bliskimi są lepsze i ważniejsze od tych z ludźmi spoza najbliższej rodziny. Dorośli, którzy doświadczyli przemocy w rodzinach, łatwiej mogą później utkwić w przemocowych związkach.

Ofiary nie zawsze mogą liczyć na zrozumienie. Od osób, którym o tym opowiadają, słyszą: przesadzasz, jesteś przewrażliwiony.

Może być tak, że ktoś słyszy wyznanie, które uderza w jego własną bolesną strunę. Łatwiej sobie wtedy powiedzieć: „ojciec mnie bił, ale dzięki temu jestem silny, nie daję się nikomu poniżyć, wiem, co złe, a co dobre”. To klasyczne próby ochronienia resztek dobra we własnej rodzinnej historii.

Wielu ludzi wychodzi z założenia, że powiedzenie czegoś krytycznego o swojej rodzinie przekreśla wszystko, co w niej było pozytywnego. Wysiłku emocjonalnego, a czasem terapii wymaga zrozumienie, że można utrzymać w sobie złożony i niejednoznaczny obraz własnego dzieciństwa i bliskich osób: że w rodzinie były dobre rzeczy, które zasługują na uznanie i wdzięczność, i były też złe rzeczy, które są do przepłakania i przebolenia.

Wynosimy z domów, że łzy dziecka są śmieszne, nieadekwatne do problemu. Stare podręczniki zalecają, by płaczące przed zaśnięciem dziecko zostawić. „Ma się wypłakać” i iść spać. Przecież to brzmi przemocowo.

Jeśli to jest dziecko, które jeszcze nie mówi, to przecież tylko płaczem może zakomunikować, że jest mu źle, że odczuwa frustrację, strach, dyskomfort fizyczny. Pozostawienie go z tym uczuciem jest faktycznie formą przemocy, bo unieważnia jego doświadczenie.

Musimy też pamiętać, że w doświadczeniu psychicznym dziecka opuszczenie i nieobecność są gorsze niż aktywna przemoc. W psychoterapii analitycznej mówimy o obiekcie – ważnej dla człowieka osobie, najczęściej opiekunie z najwcześniejszego okresu życia. Jego obraz staje się częścią świata wewnętrznego dziecka i zostaje w nim do końca życia. Bardzo małe dziecko nie ma świadomości, że jeśli obiekt – np. mama – wychodzi z pokoju, to znajduje się w innym pomieszczeniu i zaraz może wrócić. Dla niemowlęcia on zniknął, przestał istnieć i już nigdy go nie będzie. Zrozpaczona reakcja dziecka jest więc lękiem przed nicością, rozpadem, śmiercią. Wynika z przekonania, że jeśli nie ma mamy, ono też umrze.

Te stare, „zimne” metody wychowawcze może i były stosowane w dobrej wierze. Ale zostawiły w wewnętrznym świecie dziecka trwały ślad.

Chyba większość z nas tego doświadczyła.

Często słyszę, że znów się do tego wraca. Modne staje się tradycyjne wychowanie twardej ręki. Jeśli ktoś się temu przeciwstawia, czasami zarzuca mu się próbę zniszczenia właściwego wzorca polskiej rodziny. A my tu przecież mówimy o prawdziwych ranach.

W relacjach ofiar przewija się też religia jako narzędzie opresji. Przykład: rodzice, którzy zamykają dzieciom usta przykazaniem o czci wobec ojca i matki albo grożą karą od Boga.

To inny ważny wymiar przemocy symbolicznej: dodawanie sobie władzy niekwestionowanym autorytetem Boga. Jeśli ofiarą jest dziecko, to nie ma jak się temu przeciwstawić – przecież stawiamy je wobec systemu władzy ostatecznego, bez wątpienia słusznego, dobrego, nie do zakwestionowania.

Na jakim etapie życia zgłaszają się do Pani pacjenci z doświadczeniem przemocy symbolicznej?

Czasem zaczyna się od jakiegoś dramatycznego wydarzenia w życiu, np. utraty, po której nie można się pozbierać. Mogą pojawić się objawy somatyczne, które same w sobie nie wskazują na to, że problem jest emocjonalny: kołatanie serca, migreny, zawroty głowy, utraty przytomności, drętwienie kończyn albo twarzy, wysokie ciśnienie, gwałtowne problemy żołądkowe, zaburzenia widzenia, duszności. Jeśli badania nie wykazują istniejących schorzeń, pacjent kierowany jest do psychiatry. Bywa, że nie widzi w tym sensu – bo przyjęło się, że utożsamiamy słowo „problem emocjonalny” z czymś, co jest wyobrażone, nieistniejące. Choć przecież jego dolegliwości są realne, tylko nie dają się medycznie uzasadnić albo wyleczyć.

Czasem przysłany przez psychiatrę pacjent przychodzi do terapeuty i mówi: nie rozumiem, dlaczego tu jestem, przecież miałem normalną rodzinę, nikt mnie nie bił, nie zgwałcił. Dopiero w procesie leczenia wychodzi na jaw, że w domu tej osoby nie było wprawdzie przemocy fizycznej, ale była ta „niewidzialna”, naruszająca więź z rodzicami. Na tym etapie ważne jest, by wejść w proces psychoterapii, by się nie zrażać trudnym początkiem i mieć świadomość, że on przyniesie efekty z czasem. Oraz pamiętać, że w psychoterapii nie chodzi o to, by szukać winnego – w późniejszych jej etapach pacjent często podejmuje próbę zrozumienia rodzica, bo czasem on wcale nie krzywdził świadomie.

Nie każdy decyduje się na konfrontację z rodzicami. Jak to wygląda? I czy ma sens?

Dla konfrontowanych zazwyczaj jest to wstrząs. Rodzina jest przerażona, broni się, nie wie, o co chodzi. Bo pacjent, który przeszedł przez terapię oraz wiele zrozumiał, to, co mu się przydarzyło, widzi w szerszej perspektywie. Doświadczył potężnej emocjonalnej ulgi i chce się tym podzielić z bliskimi. Zazwyczaj nie chodzi o odwet, raczej o próbę uratowania relacji. Ofiara mówi: „Spróbujcie to zrozumieć, może wam się też coś wyjaśni, poprawi. Zobaczcie, co zrobiliście; czy wiedzieliście w ogóle, czy chcieliście tego?”. Chciałaby usłyszeć: „Nie mieliśmy pojęcia, nie chcieliśmy, przepraszamy”.

I jaka jest odpowiedź?

Najczęściej spotyka się ze ścianą. Rodzic nie wie, co się do niego mówi. Przecież wychowywał dzieci tak, jak jego wychowywano. Np. dbał o dziecko, ale za bardzo się nad nim nie rozklejał, żeby go nie rozpuścić. Może sam przeżył jakąś traumę, ale jej nie przepracował. W obu przypadkach nie rozumie krzywdy, którą spowodował, ani języka, w którym jest mu to komunikowane. Dlatego w gabinecie zachęcam do konfrontacji nie tyle z realnym rodzicem, ile z jego figurą, z takim jego obrazem, jaki pacjent ma w głowie. Czasem to wystarczy w procesie leczenia tych ran.

A jeśli komuś nie wystarczy?

Na przeprosiny, zrozumienie naszych słów ze strony rodzica jest potrzebna jego gotowość, dlatego w większości przypadków taka oczyszczająca konfrontacja jest niemożliwa. Owszem, czasem zdarza się, że rodzic w końcu sam zgłasza się na terapię – o ile ma do tego chęci, bo to podstawowy warunek skutecznej terapii. Musimy też pamiętać, że terapia działa raczej w pierwszej połowie życia. Później też oczywiście można ją podjąć, ale kiedy osobowość jest skonsolidowana, a mechanizmy obronne mocno utrwalone, nie przebiega tak łatwo. Na pewno zakładanie, że mama też pójdzie na terapię i wszystko się między nami ułoży, jest myśleniem życzeniowym.

Co właściwie sprawia, że dziś możemy dostrzec ten problem? Wydaje mi się, że jeszcze kilkanaście lat temu ta rozmowa nie mogłaby się wydarzyć.

Dawniej rodziny wychowywały dzieci inaczej. Liczyło się to, jak mnie wychowywano i jak to robiono w otoczeniu. Od lat 60. zaczęły się badania tego, jak ważna jest więź i jak bardzo zależy od niej osobowość dziecka. Jeśli matkę i dziecko łączy przywiązanie typu bezpiecznego – dziecko czuje się dobrze z matką, jest zaniepokojone, gdy jej nie ma, ale nie przerażone, bo ma tę więź wbudowaną w siebie – to dobrze rokuje. A jeśli to jest więź zbudowana na lęku – dziecko nie jest pewne, czy matka się pojawi, kiedy będzie jej potrzebowało, nie czuje w niej oparcia albo nie wie, czego się po niej spodziewać – nie mówiąc już o przypadku, gdy najbliższa osoba jest jednocześnie krzywdzicielem – ma to ogromny negatywny wpływ na późniejsze relacje.


Czytaj także: Karolina Przewrocka-Aderet: Zabaweczka


Obecnie dysponujemy już wynikami badań neurofizjologicznych funkcji ­móz­gu i wiemy, że trauma jest nie tylko przeżyciem emocjonalnym, ale też powoduje funkcjonalne i strukturalne zmiany na poziomie neurologicznym. Są obszary w mózgu, które inaczej się kształtują, inaczej pracują na skutek traumy, niektóre w ogóle zanikają.

Problem, o którym mówimy, nie ogranicza się do przemocy domowej. Ostatnio mówi się o zjawisku zwanym mikroagresją – to pojęcie utworzono głównie do opisu przemocy symbolicznej w pracy. Chodzi o pozorną serdeczność i uznanie, ale wyrażone bez wrażliwości na czyjąś odmienność rasową, seksualną, niepełnosprawność. Przykładem takiego zachowania będzie zdanie: „Jak świetnie sobie z tym radzisz, mimo że jesteś niepełnosprawny”.

Gdy na polskie ulice wyszły dziesiątki tysięcy kobiet, by zaprotestować przeciw wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, miałam wrażenie, że ich gniew był sprzeciwem także wobec tej niewidzialnej przemocowości. Przeciw wychowaniu do „grzeczności”.

Istniejący system kulturowy przywołuje różne porządki, które są narzędziami przemocy symbolicznej: religię i kategorię grzechu – nie można sprzeciwiać się władzy Kościoła, a więc i Boga; estetykę przestrzeni społecznej i wandalizm – nieładnie mazać po ścianach zabytków; kategorię „człowieka kulturalnego, na poziomie” – wulgaryzmy świadczą o chamstwie. Myślę, że rzeczywiście większość protestujących zna je dobrze ze swojego życia.

Protesty zmusiły nas też do zauważenia, że do sfery przemocy symbolicznej należy pewna ugruntowana kulturowo narracja o kobietach. Mówi ona m.in., że jakieś role społeczne i postawy są dla kobiet właściwe i wskazane – np. łagodność, cierpliwość, opanowanie, poświęcenie – a inne nie.

Skoro przemoc symboliczna towarzyszy nam od zawsze, to może stratą czasu jest próba zmiany tego, czego zmienić się nie da?

To intymny temat. Zajęcie się nim na terapii wymaga odwagi, a powiedzenie o nim głośno – odwagi jeszcze większej. Skoro więc mówienie o jednostkowym doświadczeniu może się kojarzyć z obwinianiem rodziców, może warto położyć akcent na system – na to, że wspólnie podtrzymujemy jego przemocowość i jednocześnie jesteśmy jego ofiarami. ©℗

 

MAŁGORZATA RUTKOWSKA jest psycholożką i psychoterapeutką, antropolożką kultury, absolwentką Kolegium MISH UW i Instytutu Analizy Grupowej „Rasztów”, tłumaczką literatury psychoanalitycznej. Zajmuje się terapią indywidualną i grupową pacjentów z zaburzeniami depresyjnymi, lękowymi, zaburzeniami osobowości, problemami separacyjnymi, nieprzeżytą żałobą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021