Ja, szeregowy katolik

Pisałem o tym już i parę, i paręnaście tygodni temu, i spieszę donieść, że w tej sprawie nic się u mnie niestety nie zmieniło.

22.07.2019

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Otóż ja, szeregowy polski katolik, zupełnie zwykły – jeden z milionów – nadal jestem zdania, że nasi biskupi (choć formalnie oczywiście mogą) nie mają moralnego prawa do zajmowania się publicznie jakimkolwiek tematem związanym z ludzką seksualnością, zanim najpierw, radykalnie, do spodu, ze łzami w oczach i stopami w popiele, nie dowiodą nam, że zrobili absolutnie wszystko, by wypalić żywym ogniem istniejące, i surowo rozliczyć niegdysiejsze, przypadki wykorzystywania seksualnego dzieci przez osoby duchowne. Jeśli bowiem chce się walczyć o czystość, jeśli tak bardzo boli kogoś i napawa smutkiem ludzka grzeszność w tej sferze (czego dowodem narastające znów listy, katechezy, wywiady) – trzeba pokazać, że umie się poradzić sobie z tym na swoim własnym podwórku. Niespecjalnie zajmują mnie więc kolejne patetyczne przestrogi hierarchów np. przed tzw. ideologią LGBT, nie tylko dlatego, że doskonale wiem, iż to po prostu kolejny (po uchodźcach i „dżenderze”) nadmuchany straszak skonstruowany przez polityczną propagandę, kolejne narzędzie do dzielenia Polaków na lepszych, bardziej prawych, i tych gorszych – wyuzdanych, zepsutych. Dla mnie to jest proste jak drut: jak ktoś chce lamentować nad nadciągającą (podobno) seksualizacją polskich dzieci, najpierw powinien jednak szczegółowo rozprawić się z tą, którą prowadzili, w formie gwałtów, jego (czy jego kolegów po piusce) podwładni.

I co z tego – bo zaraz padnie ten „żelazny” argument – że nieliczni? Znowu trzeba powtarzać, że nawet gdyby tylko jeden ksiądz katolicki wykorzystując swoją pozycję, zgwałcił dziecko, jest to bluźnierstwo domagające się śpiewania przez nas wszystkich suplikacji nie tygodniami, a latami. W mojej diecezji kazano nam ją ostatnio śpiewać, by wynagradzać za grzechy prowokatorów profanujących Eucharystię na różnych marszach i protestach. Wspominano przy tym też, przyznać trzeba, o grzechach pochodzących z wewnątrz Kościoła, że za nie też powinniśmy Boga przebłagiwać. Ciekawa rzecz, że aby wyznać swoje grzechy, trzeba je koniecznie zawinąć w te cudze.

Dlaczego o tym znowu piszę? Bo usłyszałem ostatnio, z dwóch wiarygodnych źródeł, że w pewnej ważnej polskiej diecezji pasterz o rozliczaniu pedofilii mówi współpracownikom wprost: przeczekać, to przyschnie, zmienić temat, to ludzie zapomną, jak pieski – polecą za innymi patykami. To jeden biskup. A Episkopat? Cóż, jak zwykle – ci, którzy mają w nim serce, nie mają niestety ani za grosz odwagi. Ci zaś, którzy mają odwagę, najczęściej nie mają serca.

Pisałem też tu przecież i o tym: teologicznie – nie ma Kościoła bez biskupów. Ale ci polscy nauczyli mnie już, że nie potrzebuję ich de facto do niczego. Jestem w Kościele, bo jest w nim żywy Bóg. Jest Eucharystia, bez której ja żyć nie umiem. Jest Ewangelia, codziennie prowokująca do nadziei i wzywająca do prześcigania lęków. Jest mnóstwo sióstr i braci, którzy pielęgnują swoje chrześcijańskie DNA, rodzaj automatyzmu nakazującego zawsze stanąć po stronie najsłabszego, niezależnie od tego, z jakiego powodu w danej chwili jest najsłabszy: czy jest to pozycja społeczna, majątkowa, moralne CV, narodowość, orientacja. Ci ludzie nie widzą ideologii, widzą ludzi. Ludzi, którzy nie potrzebują już kolejnych, dzielących i utrzymujących ich w stanie nieustannego pobudzenia wojen. Potrzebują, by ktoś po 30 latach koncentrowania się przez nich na swoich prywatnych mini Polskach – nauczył ich znów, jak się łączyć. We wspólnotę, w której zgadzać musimy się co do tego, co niezbędne, a co do reszty możemy się różnić. Kościół założony przez Jezusa Chrystusa jest właśnie od tego specjalistą, to jego unikalna kompetencja. Z której, w naszych warunkach, rękami naszych biskupów, dobrowolnie abdykuje. I ja tego zrozumieć nie potrafię. Choć – przyznaję – bardzo próbuję.

W tym celu zagłębiam się ostatnio coraz bardziej w eklezjologiczną refleksję – najpierw profesora, później też kardynała – Josepha Ratzingera. W jego formułowane już kilkadziesiąt lat temu sugestie, że misją chrześcijaństwa nie jest wpływanie na zmianę stanowionych praw, wnikanie w strukturę świeckiej władzy, a zmienianie ludzkich serc (bo właśnie to robił przecież Chrystus), w powracające przekonanie, że chrześcijaństwo, które jest obumierającym drzewem, jest też jednocześnie ziarnem, że od dwóch tysięcy lat nieustannie umiera i odradza się na nowo, a jego losem jest nie bycie największą na świecie (to już moje porównanie) hurtownią pieczywa, a zaczynem, czymś małym, nawet niewidocznym, ale sprawiającym, że świat przez to rośnie. A im głębiej w ten las zasadzony przez genialnego analityka chrześcijaństwa (i proroka) idę, tym wyraźniej dociera do mnie, gdzie tkwić może popełniany przez wielu z nas, współczesnych polskich katolików, fundamentalny błąd.

W tym oto, że jesteśmy głęboko przekonani, iż powołanie do bycia „znakiem sprzeciwu wobec świata” to pokazanie gestu Kozakiewicza tzw. liberałom. Tyle że Jezus przecież nie pokazuje nikomu tego gestu! Jego znakiem sprzeciwu jest włączanie do wspólnoty ludzi, którzy przez aparat religijny i innych świątobliwych zostali z niej wykluczeni. Znak sprzeciwu to nie przyklejenie sobie na drzwiach (obrzydliwie głupiej, bo nie mówi nawet o owej „ideologii”, a po prostu o osobach, które łapią się do którejś z opisywanych tym skrótem kategorii) naklejki „Strefa wolna od LGBT”, ale – właśnie ku sprzeciwowi wielu – pokazanie osobom homoseksualnym czy transseksualnym, że w naszym Kościele mogą się czuć jak u siebie, mają w nim bowiem dokładnie te same, co inni ochrzczeni, prawa i obowiązki. Może nie doczytałem czegoś w Ewangelii, ale czy Jezus rozdawał uczniom naklejki: „Strefa wolna od zdrajców, oszustów, cudzołożników, ideologów, kłamców”? Czy raczej, bez wymagania żadnych wstępnych deklaracji, inwestował w relację z nimi całego Siebie: jadł, ratował z opałów, rozmawiał, uzdrawiał? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2019