Irytują mnie posiadacze racji

JEAN VANIER: W sercu każdego człowieka jest współczucie, zdolność do kochania ubogich i słabych. Alternatywa jest taka: albo staramy się, żeby to w nas rosło, albo to dusimy, żeby posiąść władzę.

13.11.2017

Czyta się kilka minut

 / CATHERINE GUGELMANN / AFP / EAST NEWS
/ CATHERINE GUGELMANN / AFP / EAST NEWS

SZYMON ŁUCYK: Starość oznacza często samotność. Czy jest na to jakiś lek?

JEAN VANIER: Rzeczywiście, samotność jest dramatem. Jesteśmy stworzeni do bycia z innymi. Wszystko zaczyna się w łonie matki – to nasza pierwsza relacja. To od matki słyszymy najpierw: „Cieszę się, że jesteś, kocham cię”. Wszyscy tego potrzebujemy. Jedyna rzecz, która była i jest dla mnie naprawdę ważna, to relacja z innymi. To z potrzeby relacji zrodziła się Arka. Relacja z drugim człowiekiem jest czymś podstawowym. Ale nie polega ona na tym, żeby zmienić go, ale naprawdę go spotkać. Odkryć, co jest napędem jego życia.

A co jest tym napędem dla Pana?

To, że od ponad pół wieku dzielę swoje codzienne życie z innymi – od czasu gdy zamieszkałem w Trosly, gdzie teraz jesteśmy. Jadam dwa razy dziennie w towarzystwie moich przyjaciół [osób niepełnosprawnych umysłowo – red.] z tego samego domu Val Fleuri w Trosly – i domownicy są nadal zadowoleni. Od 30 lat! To mnie ogromnie podnosi na duchu! Ale wiem, że nie wszyscy mają takie samo szczęście jak ja.

Szczęście życia z ludźmi niepełnosprawnymi? Trudno w to uwierzyć…

Powtarzam często, że to właśnie osoby upośledzone umysłowo nauczyły mnie akceptować moje słabości, i rany. Jeden z moich przyjaciół we Francji otwiera właśnie kafejkę z kelnerami, którzy mają zespół Downa. Planuje stworzyć sieć takich miejsc. Osoby te mają nad nami pewną przewagę – mają w sobie mniej ego i mniej żądzy władzy.

Największym przeciwnikiem każdego z nas jest właśnie jego ego. Budda mówił: „Zwycięzcą jest człowiek, który triumfował w walce z milionem innych, ale większym jeszcze jest ten, który pokonał własne ego”. Istnieje ciągła walka między naszym ego i wolą władzy a chęcią życia w pokoju, jedności i pragnieniem kochania.

Nasza słabość polega też na tym, że chcemy wszelkimi sposobami dowieść swojej racji. Ukrywamy w ten sposób lęk przed popełnianiem błędów. Dostrzegam to także u siebie, kiedy z kimś dyskutuję. Z początku mój głos zwykle jest nastawiony na przekonanie innych, a dopiero po pewnym czasie zamienia się w głos pragnący słuchać. Żyjąc z osobami niepełnosprawnymi umysłowo, nauczyłem się słuchać innych, nawet jeśli mają zupełnie inne zdanie.

Zanim założył Pan domy dla osób upośledzonych, był Pan marynarzem, potem naukowcem i o mały włos nie został księdzem. Dopiero przed 40. rokiem życia podjął Pan szaloną, jak się zdawało, decyzję, aby zamieszkać z dwójką upośledzonych mężczyzn w małej wiosce koło Compiegne. Co Pana skłoniło do tego wyboru?

Mahatma Gandhi mówił w takim wypadku o „cichym głosie wewnętrznym”. Chrześcijanin powiedziałby: należy słuchać Ducha Świętego. Trzeba zawsze słuchać „cichego głosu wewnętrznego”. Ja też za nim podążyłem. Miałem w sobie to pragnienie. Choć wielu mi odradzało, mówiło, że to zbyt trudne – mieszkać na co dzień z osobami niepełnosprawnymi. Nie posłuchałem ich.

Najważniejszym jednak momentem w moim życiu był ten, gdy powiedziałem ojcu, że chcę iść do szkoły morskiej – a on odpowiedział: „Powinieneś to zrobić – mam do ciebie zaufanie”. A miałem wtedy 13 lat! Skoro ojciec mi ufał, to miałem też zaufanie do samego siebie. I swojego wyboru.

Gandhi dodawał, że aby usłyszeć ten głos wewnętrzny, trzeba zachować dyscyplinę.

Jak to zrobić – medytować, uciec na pustynię?

Można siedzieć poza domem i kontemplować naturę, można się modlić, spotykać się z ludźmi wewnętrznie spokojnymi. Ważne, by niczego na siłę nie udowadniać, być sobą i umieć słuchać innych. Jedna z moich znajomych pomagała kiedyś w Australii osobom prostytuującym się. Pewien młody mężczyzna zmarł na jej rękach z powodu przedawkowania narkotyków. Jakie były jego ostatnie słowa? „Zawsze chciałaś mnie zmienić, nigdy nie chciałaś się ze mną spotkać”. Spotkać kogoś – to znaczy słuchać, spędzać czas z kimś, pokazać komuś, ile jest dla nas wart. Także – zbliżyć się do miejsca cierpienia w drugiej osobie. Bo każdy z nas chowa w sobie jakieś cierpienie czy poczucie winy.

W osobach niepełnosprawnych umysłowo najbardziej niezwykłe jest to, że poznaje się je bardzo szybko, bo mają w sobie prostotę. Nie noszą maski. Z tego właśnie powodu mówię, że nauczyły mnie żyć. Może także dlatego, że nie czuję się swobodnie w „normalnej” grupie, gdzie każdy czeka tylko na to, by pokazać, że ma rację, że jest lepszy od innych. Największe zagrożenia czyhają na nas wtedy, gdy pojawiają się strach i uprzedzenia. A jaki jest największy strach? Przed poniesieniem klęski, byciem upokorzonym.

W Pana ostatniej książce pt. „Słychać krzyk” wzywa Pan w obliczu kryzysu migracyjnego: „Wyzwólmy się od strachu i uprzedzeń, które wznoszą mury między grupami i jednostkami”. Wygląda na to, że nie bardzo tej rady słuchamy…

Na pewno ludzie się boją. Nie mam na to gotowej odpowiedzi, każda sytuacja jest inna. Ale coś mogę powiedzieć: w naszej wspólnocie w Trosly jest osoba, która jeździ do Caritasu w Paryżu, żeby spotkać się z uchodźcami. Potem przywozi stamtąd parę Pakistańczyków-muzułmanów, żeby jedli w naszym domu razem z nami. Oni potrzebują poczuć, że ktoś ich ceni, rozumie, lubi.

W Arce nie możemy zrobić więcej – robimy więc tylko tyle. Choćby w ten sposób wychodzimy naprzeciwko tych, którzy cierpią. Podobnie jest, gdy widzimy żebraka na ulicy: on potrzebuje przede wszystkim naszego uśmiechu, a nie pieniędzy. Świat potrzebuje ludzi, którzy chcą dziś pokonać strach. Niedawno rozmawiałem na Skypie ze znajomym Żydem, który porzucił chasydyzm, czyli zamknięty na świat odłam judaizmu. Mówił, że odkrył dla siebie misję: organizuje spotkania młodych Palestyńczyków z ich rówieśnikami z Izraela. Dodał: „Moje życie jest zagrożone – nie tylko ze strony palestyńskiej, ale i ze strony chasydów”. A mimo to się nie poddaje.

Cytuje Pan papieża Franciszka, który mówi o „kulturze spotkania” – przeciwstawiając ją kulturze przemocy. Dla niektórych katolików to papież zbyt otwarty, za bardzo angażujący się w sprawy ludzi…

Wygląda na to, że każdy z nas chciałby wybrać swojego papieża (śmiech). Ależ tak, trzeba działać na rzecz pokoju, sprawić, by mury runęły. Bardzo groźne jest powtarzanie: moja kultura jest dobra, twoja kultura jest zła – więc pozbędę się jej albo ciebie zmienię. I nie poświęcę ani chwili, żeby cię wysłuchać.

Jestem miłośnikiem Nelsona Mandeli i jego wizji Ubuntu, czyli uniwersalnego braterstwa. Czasem myślę o tym człowieku, który spędził 18 lat w pojedynczej celi i pracował w kamieniołomach – a wszystko, czego chciał, to stworzyć społeczeństwo oparte na pojednaniu i solidarności. Nie było w nim chęci zemsty. To było coś wyjątkowego! Mogę powiedzieć, że osoby niepełnosprawne nauczyły mnie Ubuntu. Dramatem naszego świata jest to, że nie ma w nim dość braterstwa. I zrozumienia, że w każdej istocie ludzkiej jest coś dobrego. Dajemy się ponieść duchowi rywalizacji mówiąc: moja religia jest lepsza od twojej, moje poglądy polityczne słuszniejsze – i wywołujemy wojny…

Pomimo całego zła świata twierdzi Pan w najnowszej książce: „Nic nie jest stracone”. Skąd ta nadzieja?

Jest taka cienka nić pokoju – to wszyscy ci, którzy działają dla jedności, braterstwa. Oni istnieją wokół nas, nawet jeśli są też inni, którzy chcieliby wyrzucić za drzwi wszystkich imigrantów, a osoby słabe, niepełnosprawne wyeliminować z tego świata poprzez aborcję eugeniczną. Cały problem polega na tym: jak obalić mury między nami, żebyśmy mogli się spotkać?

Świat dzieli się na tych, którzy marzą o tym, żeby piąć się w górę i zostać… no choćby najlepszymi dziennikarzami na świecie i dostać taki czy inny medal... (śmiech)

Chyba się domyślam, kogo ma Pan na myśli…

…i tych, którzy nie dają sobie rady, bo są chorzy, słabi, biedni. Są ludzie, którzy zostali wielkimi przestępcami z powodu trudnych warunków, w jakich się wychowali. Pragnienie robienia kariery jest normalne. Tylko każdemu może się zdarzyć, że jutro zachoruje, zdarzy mu się wypadek. I wtedy będzie potrzebował czyjejś pomocy.

Wróćmy do Pana biografii. Od dzieciństwa był Pan praktykującym katolikiem – czytając biografię dowiedziałem się, że nawet jako marynarz wolał Pan w portach chodzić do kościołów niż do barów. Ale z instytucją kościelną był Pan nieraz na bakier…

Moją troską było zawsze to, żeby podążać za Ewangelią. I dlatego słuchałem „cichego głosu”. Jednak Kościół nie ma zwyczaju mówić o takim głosie – naucza raczej, żeby być posłusznym kościelnym przepisom czy katechizmowi. Moim zdaniem chrześcijanin powinien być jak najbliżej Ewangelii. A to polega przede wszystkim na głoszeniu Dobrej Nowiny ubogim. To nie jest problem tylko dla instytucji – to wyzwanie dla każdego z nas. Jak podążać za Jezusem? Nie sądźcie innych, abyście sami nie byli sądzeni. Nie potępiajcie, abyście sami nie byli potępieni. Wybaczajcie! To bardzo proste – to sedno Ewangelii. O tym przypomina dziś także papież.

Jak jest w Pana życiu modlitwa?

Życie jest modlitwą! Bo istnieje właściwie tylko jedno przykazanie dane przez Jezusa: „Abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”.

Chrystus nakazywał rzecz niemożliwą – miłowanie swoich nieprzyjaciół. Przypomina mi się niezwykłe wydarzenie opisane w Pana biografii przez Anne-Sophie Constant, jak to pewien niezrównoważony mężczyzna zaatakował Pana na ulicy w Trosly…

Prawdę mówiąc, kiedy ten człowiek zaczął mi wymyślać, a potem rzucił się na mnie, znieruchomiałem ze strachu. Nie mogłem się ruszyć. Uderzył mnie pięścią w twarz tak mocno, że pękły mi bębenki w uchu. On chciał, żebym uciekł, ale poczułem, że nie mogę czy nawet nie powinienem uciekać. Powiedziałem: „Jeśli chcesz, uderz mnie jeszcze raz”. A on… podał mi rękę i zaprosił do swojego domu. Poszedłem z nim. Pamiętam do dziś, że był tam ogromny pies, a gospodarz częstował mnie sokiem.

Chyba każdy inny „dobry chrześcijanin” w takiej sytuacji uciekłby przed napastnikiem lub oddałby cios.

Nie byłem w stanie się ruszyć. Poza tym ten mężczyzna był wyższy i silniejszy. Co najważniejsze – w chwili zagrożenia poczułem, że wstąpiła we mnie niezwykła siła. Nie mam do dziś pojęcia, skąd się wzięła. Uważam, że w sercu każdego człowieka jest współczucie, zdolność do kochania ubogich i słabych. Albo staramy się, żeby to w nas rosło, albo to dusimy, żeby posiąść większą władzę. To jest właśnie ta walka wewnętrzna. Tylko jak obudzić w nas tę cząstkę? Oto pytanie.

Przypomnijmy sobie opowieść o dobrym Samarytaninie. Jestem przekonany, że jeśli ktoś leży na ziemi zakrwawiony, to większość ludzi nie przejdzie obok niego obojętnie. Po prostu czują, że to także ich dotyczy. Kiedy przychodzi trzęsienie ziemi, takie jak np. na Haiti, wielu ludzi wysyła pomoc. Łatwiej jest co prawda wysłać pieniądze, a trudniej potem kogoś spotkać twarzą w twarz… Ale ludzie są dobrzy!

Rozmawiamy w Trosly, gdzie 53 lata temu założył Pan pierwszą wspólnotę Arki. Dziś działają one na całym świecie. Z założenia to domy, a nie ośrodki – ich mieszkańcy, także niepełnosprawni umysłowo, razem sprzątają, gotują, jedzą, spędzają wolny czas… Każdy na miarę swoich możliwości jest współodpowiedzialny za dom. Czy „rodzinny” model życia w Arce może być wzorem dla innych organizacji pracujących z ludźmi w trudnej sytuacji?

Z pewnością Arka jest wzorem małej wspólnoty – nie jedynym, jaki istnieje. Każdego w naszych domach słuchamy, staramy się, by znalazł u nas swoje miejsce. W jakiś sposób mamy nadzieję, że świat można trochę zmienić, jeśli stworzymy miejsca, gdzie ludzie się lubią i szanują. Całe moje życie w Arce to odkrywanie, że każdy – niezależnie od tego, jaka jest jego religia, poglądy polityczne, temperament, zdolności intelektualne – jest ludzką istotą, dzieckiem Bożym. I to jest coś wspaniałego.

Ale oznacza to także obcowanie z cierpieniem i samotnością tych osób. Bardzo rzadko mówimy o relacjach uczuciowych i miłosnych osób niepełnosprawnych umysłowo. Także w chrześcijańskiej Arce wydaje się to trudnym tematem, bo takie pary nie mogą na ogół przebywać same na osobności. Ich prawo do życia intymnego to ciągle tabu?

To zależy, o jakiej relacji mówimy. Czy para wiąże się z myślą o małżeństwie, czy tylko o zaspokojeniu pragnień seksualnych? Mamy w naszym domu wspaniałą parę (osób upośledzonych umysłowo), która już się zaręczyła i przygotowuje się do ślubu. Zapewnimy im opiekę, żeby mogli, już jako małżeństwo, opuścić naszą wspólnotę i dostać własne mieszkanie.

Najważniejsze, żeby wszyscy rozwijali się jako ludzie, a nie tylko szli za swoim pożądaniem seksualnym. Bo kierowanie się tylko tymi pragnieniami może mieć takie same skutki jak branie narkotyków. Trzeba sobie zadać podstawowe pytanie: co ludzie chcą zrobić ze swoim życiem?

Warto może wyjaśnić, że Arka wyrosła z inspiracji katolickich, jednak jest otwarta dla wszystkich. Udział członków wspólnot w modlitwach i mszach jest dobrowolny. I zdarza się, że asystentami osób niepełnosprawnych są osoby niewierzące.

Jeśli ktoś jest katolikiem, a gardzi osobami niepełnosprawnymi, to nie warto, żeby był w Arce. Ale jeśli ktoś inny pragnie naprawdę być blisko osoby niepełnosprawnej, a nie jest wierzący, to jego brak wiary nie stanowi problemu. Najważniejsza jest miłość. Jak pisze św. Jan: „Bóg jest miłością. I każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga”.

Mamy wspólnoty w krajach świata, w których chrześcijanie są mniejszością, np. w Bangladeszu czy w Betlejem – gdzie pracujemy z muzułmanami czy żydami. To są wspaniali ludzie! Sednem Ewangelii jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Próbuję żyć zgodnie z tą opowieścią najlepiej, jak potrafię, ale – to prawda – są ludzie, którzy mnie denerwują (śmiech).

Wiecznie pogodny, uśmiechnięty Jean Vanier też wpada w gniew?

Denerwuje mnie, kiedy ktoś gardzi ludźmi. Wszystko jedno kim – czy gardzi muzułmanami, czy mówi, że wszyscy żebracy to lenie. Tak, to mnie naprawdę denerwuje. Nie potrafię dyskutować z ludźmi, którzy są absolutnie pewni swoich racji. Bo jak można obalić czyjąś pewność? Kiedy ktoś twierdzi – bo tak go wychowano lub takie odebrał wychowanie religijne – że jest lepszy od innych. To problem każdej władzy: przekonanie, że świat dzieli się na lepszych i gorszych. To sprzeczne z Ewangelią!

A żałuje Pan na przykład tego, że nie założył rodziny?

Zawsze jest coś, czego nam brak. Mnie brakuje mojego brata, który już nie żyje. Widać tak musiało się stać. Najważniejsze, żeby nie spędzać czasu na rozmyślaniu o tym, czego nie mamy, ale na cieszeniu się tym, co nam się udało. Mam swoją wspólnotę, mam ludzi, którzy mnie lubią, rozmawiam z ludźmi, którzy przyjeżdżają tu na duchowe wyciszenie – jakoś nie widzę po nich, żeby byli niezadowoleni, i to wprawia mnie w dobry nastrój… Nie można mieć szczęśliwszego życia ode mnie.

Kiedy z mojego domu przychodzę na obiad do naszej wspólnoty Val Fleuri, jedna z domowniczek, Paulina, od razu rzuca mi się w objęcia i woła: „Jesteś najpiękniejszym mężczyzną na świecie!”. I nie przeszkadza mi wcale, że mówi to też wielu innym mężczyznom. ©

JEAN VANIER (ur. 1928) jest Kanadyjczykiem. Jeden z największych współczesnych autorytetów duchowych. Odwołując się do wartości ewangelicznych, dokonał przewrotu w podejściu do osób niepełnosprawnych umysłowo. W młodości był oficerem marynarki wojennej, a potem nauczycielem akademickim. W 1964 r. zamieszkał wraz z upośledzonymi umysłowo w miejscowości Trosly-Breuil w północnej Francji. W ten sposób powstała pierwsza wspólnota Arki, która obecnie działa w 40 krajach na świecie, także w Polsce. W 1971 r. – wraz z Marie-Hélène Mathieu – Vanier stworzył kolejny ruch dla osób niepełnosprawnych i ich rodziców: Wiara i Światło. Autor wielu książek, m.in. wydanej po polsku pozycji: „Wspólnota miejscem radości i przebaczenia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017