Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W miniony wtorek bomby ukryte w czterech samochodach zmiotły kilkaset metrów kwadratowych w dwóch osiedlach jezydów; zginąć mogło pięćset lub nawet więcej osób. To największy zamach na świecie od 11 września 2001 r. Podobnie jak przy innych akcjach islamskich fundamentalistów - bo nie ma wątpliwości, że to oni są sprawcami - także i tu chodziło nie tylko o uśmiercenie jak największej liczby ludzi, ale o efekt polityczny: sprawić, by iracka wojna została przeniesiona także na północ kraju: do "Regionu Irackiego Kurdystanu", cieszącego się znaczną autonomią wobec Bagdadu. A przede wszystkim - najspokojniejszego regionu w Iraku, gdzie w 2003 r. Amerykanów witano jak wyzwolicieli.
Dziś narasta tu napięcie, związane z planowanym referendum: mieszkańcy zdecydują, czy w skład Kurdystanu wejdzie prowincja Kirkuk - bogata w ropę i stanowiąca przedmiot sporu między Kurdami i Arabami. Zamachów na Kurdów (kurdyjskie instytucje i cywilów) jest coraz więcej. Logika takich konfliktów może sprawić, że w końcu Kurdowie odpowiedzą Arabom. Możliwości mają duże: kurdyjska armia partyzancka (peszmergowie), walcząca kiedyś z Husajnem, de facto istnieje nadal jako lokalne siły porządkowe. Otwarta wojna kurdyjsko-arabska skomplikuje i tak trudną sytuację w Iraku i wokół niego. Być może o to chodziło sprawcom zamachów w Kahatanija. A uderzając w jezydów, uderzyli w najsłabszych.