Import, szmugiel i zdrada

Kształt artystyczny tekstu przekładanego jest odbiciem postaw ideologicznych i interesów ekonomicznych, w służbie których - lub przeciwko którym - działa tłumacz.

26.10.2011

Czyta się kilka minut

Czterdziestego czwartego dnia opowieści zrelacjonowanych w "Rękopisie znalezionym w Saragossie", towarzystwo przysłuchuje się historii starego margrabiego Alonza Torresa Rovellasa, którego losy zawiodły niegdyś do Meksyku. Tam, na dworze wicekróla spotkał piękną Tlaskalę Montezumę, "ostatnią przedstawicielkę wielkiego nazwiska, które nosili niegdyś władcy tego kraju". Alonza (żonatego skądinąd) i urodziwą a szlachetną Tlaskalę rychło połączyło żarliwe uczucie. Nie śmiejąc go sobie wyjawić, spędzają razem długie godziny, odczytując napisy na grobowcach przodków potomkini Montezumy. Pewnego dnia Tlaskala nakazuje ukochanemu, by usunął kolczasty krzak zarastający jedną z mogił, co ten ochoczo czyni, nie przypuszczając nawet, jakie to będzie miało konsekwencje. Odczytując inskrypcję, w której mieszały się "hieroglify" z literami alfabetu przejętego od Hiszpanów, Tlaskala "padła bez zmysłów na głaz, który przez dwa wieki ukrywał powód jej nagłego przerażenia". Dopiero nazajutrz stary nauczyciel Tlaskali dostarczył tłumaczenie meksykańskiego napisu z grobowca.

"Ja, Koatril, syn Montezumy - czytamy wraz z Alonzem - złożyłem tu ciało nikczemnej Mariny, która poświęciła serce i ojczyznę niegodziwemu Cortezowi, naczelnikowi rozbójników morskich. Duchy moich przodków, które zstępujecie tu śród ciemnych nocy, przywróćcie na chwilę te zwłoki do życia i zadajcie im najstraszniejsze męczarnie konania". Dalej następuje groźba dla kobiet krwi Montezumów: gdyby któraś kiedykolwiek poważyła się związać z przybyszem zza morza, i ona ma zostać srodze pokarana przez duchy przodków: "Zstąpcie śród ciemnej nocy pod postacią płomiennych żmij, poszarpcie jej ciało, rozwleczcie po całej ziemi i wtedy niech każda cząstka doznaje osobno boleści śmiertelnego konania. Zstąpcie śród ciemnej nocy pod postacią sępów z żelaznymi dzioby, rozżarzonymi w ogniu, poszarpcie jej ciało, rozproszcie je w powietrznym przestworzu i wtedy niech każda cząstka osobno doznaje boleści śmiertelnego konania. Duchy moich przodków, jeśli nie wypełnicie mojego żądania - z rękami splamionymi krwią ludzkich ofiar wzywam przeciw wam potęgę bogów zemsty. Oby wam zadali podobne męczarnie!".

Nic dziwnego, że zakochana w Europejczyku Tlaskala z przerażenia popadła w ciężką chorobę. Kim jednak była owa Marina, której pamięci lepiej było nie wywoływać?

Dońa Marina, Malinalli Tenépatl albo La Malinche, córka wodza Azteków, urodziła się około 1503 r. na południu Meksyku. Jako młoda dziewczyna została po przegranej wojnie oddana w niewolę wodzowi Majów z Tabasco. Z kolei 15 marca 1519 r., wraz z pewną liczbą sztab srebra, wełnianych pledów oraz dziewiętnastoma innymi niewolnicami trafiła w ręce kolejnego zwycięzcy, Hernana Corteza. Ten sprezentował ją któremuś ze swoich oficerów, jednak szybko cofnął podarek. Prócz urody, Malinalli Tenépatl (której drugie imię znaczy "wielomówna" lub "złotousta") posiadała bowiem jeszcze inną zaletę: znała biegle zarówno język nahuatl, którym posługiwali się Aztekowie, jak i mowę Majów. Po niedługim czasie nauczyła się także hiszpańskiego i mogła służyć jako tłumaczka podczas negocjacji Corteza z wodzami obu plemion.

Na rycinie w szesnastowiecznej historii Tlax­cali (to miasto dało imię nieszczęsnej ukochanej Alonza u Potockiego), La Malinche umieszczono w samym centrum, tuż przy Cortezie; jest większa od niego, jej gesty, powtarzające ruch rąk Corteza i spokojny wyraz jasnej, szerokiej twarzy świadczą o tym, że panuje nad sytuacją, bierze istotny udział w rozmowie; za nią i za siedzącym Hiszpanem, który przy niej wygląda trochę jak brodate dziecko, stoi wojsko, a trzej niosący dary wodzowie przedstawieni są w pozach błagalnych, ich twarze wyrażają pokorę i szacunek. Cortez napisał w liście: "Po Bogu, zdobycie Nowej Hiszpanii zawdzięczamy Dońi Marinie". To ona, według Bernala Díaza del Castillo, naocznego świadka i kronikarza konkwisty, przekazała Cortezowi wieść o planowanej przez mieszkańców Choluli wspólnie z Aztekami zasadzce, która mogła była odwrócić bieg wydarzeń. Stało się inaczej: Cortez urządził krwawą rzeź miasta, jego niewielka armia poszła dalej, a jej wodza otoczył hyr nadprzyrodzonych mocy, których źródłem była jego tłumaczka.

***

Biedną Tlascalę przyprawiło więc o chorobę, a w końcu i o śmierć, wspomnienie zdrajczyni, która wsparła krwawego najeźdźcę, stanęła po stronie obcych przeciw swoim. Pamięć o jej zdradzie przetrwała do dziś w języku: meksykańskie słowo "manlichismo" oznacza negatywnie oceniane upodobanie do obcości, towarzystwa obcokrajowców i odrzucania wszystkiego, co rodzime. La Manliche, tłumaczka na usługach wroga, zasłużyła na wieczystą karę, pozostałą w mocy przez pokolenia, by dawać wyraz jednoznacznej, niepodlegającej zniuansowaniu interpretacji roli, jaką odegrała w historii. A przecież w losach Dońi Mariny nic nie jest jednoznaczne, a najmniej już ostry podział na to, co własne, i to, co obce. Przekazywana z rąk do rąk jak sztaba srebra czy wełniana opończa, Malinche była towarem w rękach dzierżących władzę mężczyzn. W istocie nie miała ojczyzny, którą by mogła zdradzić. Nie zdradziła też ojczystego języka, bo jej mową była od początku wielojęzyczność. Zresztą, zdrada zakłada wolną wolę, świadomą decyzję: w życiu Malinalli Tenépatl nie było przestrzeni wolnego wyboru, nie ona decydowała o swoim losie. Paradoksalnie, decydować o czymkolwiek mogła dopiero, kiedy jako tłumaczka stała u boku najeźdźcy Corteza, nawet jeśli znalazła się w tym miejscu wbrew swojej woli.

To Cortez, wykorzystując jej talent, nadał Marinie podmiotowość, sprawił, że z towaru stała się aktywną uczestniczką zdarzeń. Nie wiemy, w jaki sposób namówiono ją lub przymuszono do podjęcia się zadań, które pełniła. Nie wiemy dokładnie, jak je wypełniała. Historycy Meksyku twierdzą, że starała się za wszelką cenę ograniczać rozlew krwi i zawsze skłaniać Hiszpanów do podejmowania rozmów, a bez niej konkwista byłaby dużo okrutniejsza. Zdrajczyni, której samo wspomnienie jest zabójcze, wstrzymywała rozlew krwi, bo tak długo, jak da się rozmawiać, tak długo nie zaczyna się zabijać. Mówiła w imieniu pozbawionych głosu, tylko dzięki niej mogli zostać wysłuchani jak partnerzy w dialogu, nawet jeśli był to dialog nierówny. Była narzędziem w rękach najeźdźcy, ale nie bezwolnym i bezrozumnym. W sytuacji ekstremalnej, w której od jej pośrednictwa realnie zależała przyszłość całych narodów, to ona kształtowała przebieg komunikacji międzykulturowej.

***

Dońa Marina została też matką pierworodnego syna Hernana Corteza, pierwszego Metysa, którego narodzenie można uznać za początek Nowego Świata i akt założycielski Meksyku. Biorąc w posiadanie ziemię wraz z jej bogactwami i kobietę wraz z jej łonem, Cortez potwierdził swoje zwycięstwo i panowanie, równocześnie jednak częściowo pozbawił się niezależności, stał się cząstką nowego, zmieszał krew, przecząc ostremu podziałowi i jednoznacznej granicy między sobą a Innym.

Kultura meksykańska, jak pisze w "Labiryncie samotności" Octavio Paz, rodzi się z gwałtu i przemocy, a związek Corteza z La Malinche to symboliczny obraz owych narodzin. Znajdujemy się teraz w obszarze pomieszania, w sferze "pomiędzy", na granicy, która ulega likwidacji: staje się strefą przekładu, "translation zone". Inskrypcja na opisanym przez Potockiego nagrobku jest mieszanką "hieroglifów" z literami przejętymi od Hiszpanów. "Mieszanką" jest także i Tlaskala, która wedle opisu zakochanego w niej Alonza, miała cerę "delikatną, jak u blondynek, choć ciemniejszą, a jej blask podkreślały czarne oczy podobne do klejnotów. Rysy jej, mniej wydatne niż u Europejczyków, nie były spłaszczone, jak to widzimy u ludzi z amerykańskich plemion. (...) Co do jej kibici (...) zdaję się całkiem na (...) wyobraźnię malarza, który zamierzałby namalować Dianę lub Atalantę". Uroda "pięknej Meksykanki" również jest przekładem.

***

Historię La Malinche uznać można za opowieść fundacyjną dla pracy tłumaczy. Często oskarżani o zdradę, czasami chwaleni są za udany szmugiel, albo i całkiem legalny import. Ich praca bywa metaforyzowana przy pomocy obrazów przekraczania granic i przechodzenia na drugą stronę. Przypisuje się im przy tym nierzadko wzniosłą rolę budowniczych mostów pomiędzy kulturami a językami, pozytywnie waloryzując cel i efekt ich działania. Tymczasem życiowe i pośmiertne losy Malinche dowodzą, że jest to obraz jednostronny, wyidealizowany i życzeniowy. Przerzucanie mostów i umożliwianie komunikacji nie zawsze i niekoniecznie jest pożądane, bo nie musi prowadzić ku skutkom błogosławionym dla obu stron; przeciwnie, może się okazać, że służy agresywnej ekspansji, prowadzącej do zniszczeń, cierpień i śmierci.

Przechodząc na drugą stronę, można się znaleźć po stronie wroga. "Translation zone", strefa "pomiędzy" to oczywiście obszar wzajemnego poznania i możliwego, choć niepewnego porozumienia, ale o naiwność zatrąca postrzeganie jej jako krainy łagodności. Obszar przekładu jest obszarem różnicy, a więc konfliktu, a tłumaczenie i jego aktorzy nigdy nie są niewinni, bo komuś i czemuś służą.

Czy zatem tłumaczkę - Malinche - należy obarczać odpowiedzialnością za wydarzenia, które nastąpiły? Czy rzeczywiście jej działanie stało się ich przyczyną? Może pracowała pod przymusem? A może usiłowała wykorzystać pozycję, w jakiej się znalazła, by przechytrzyć wroga (jeśli widziała w nim wroga)? Ale jeżeli starała się wpływać na decyzje swojego mocodawcy wbrew jego interesowi, to czy wykraczała poza zakres swoich kompetencji? Na ile tłumaczce wolno interpretować, wyjaśniać, lobbować, brać czyjąś stronę? Czy możliwa jest sytuacja, w której niczyjej strony nie bierze? Na rycinie z Tlaxcali Marina stoi po tej samej stronie, co armia Corteza. Czy jej udział w dialogu poprzedza zbrojną interwencję, czy ją powstrzymuje?

Oto pytania nasuwające się, jeśli spojrzeć na tłumaczenie jako na proces rozgrywający się w przestrzeni społecznej: bez względu na to, czy mowa o tłumaczach pracujących dla agend państwowych, służb wywiadowczych, wojska i dziennikarzy; czy też o tych, którzy przekładają na światową angielszczyznę utwory powstające w małych i tzw. egzotycznych językach; czy takich, którzy arcydzieła piśmiennictwa Zachodu przybliżają czytelnikom z odległych kręgów kulturowych. W każdej z tych sytuacji tłumacz zmuszony jest do działania w ramach pewnej struktury władzy, a zatem do podejmowania decyzji politycznych i etycznych. Przekład nie jest abstrakcyjnym, przezroczystym procesem, który po prostu ma miejsce, lecz polem skomplikowanych działań ideologicznych i ekonomicznych.

Odkrycie politycznego wymiaru przekładu, także przekładu literatury, zawdzięczamy w znacznej mierze rozwojowi badań nad tłumaczeniem ustnym, zwłaszcza w sytuacjach, w których tłumacz poddawany jest bezpośrednio odczuwalnej presji. Tak było na przykład w trakcie procesu Saddama Husajna, gdzie oskarżony pozwalał sobie na poprawianie tłumacza, kiedy przekład nie odpowiadał jego wizji wydarzeń. W takim kontekście z kwestii wierności czy dokładności uwaga zostaje przeniesiona na pytanie o to, na czyich warunkach i w czyim interesie ma się odbywać komunikacja międzykulturowa. Zarówno przekład procesów sądowych, jak i przekład dzieł literackich odbija w taki czy inny sposób obowiązujące w tym względzie ustalenia - czy to poprzez podporządkowanie się im, czy przez opór wobec nich.

André Lefevere, badacz przekładu literackiego, reprezentujący tak zwaną szkołę "manipulistów", określa układ czynników ideologicznych i ekonomicznych, w ramach których powstaje przekład, mianem "patronatu", stanowiącego instytucjonalne i ekonomiczne zaplecze dla tłumacza, a zarazem ciało sprawujące kontrolę nad procesem i produktem przekładu. Indywidualne wybory tłumacza okazują się wielowymiarowo powiązane, łączą się bowiem nie tylko z obowiązującymi czy przełamywanymi konwencjami i stylami literackimi, ale ze strukturami wyższego rzędu, z politycznymi i kulturowymi matrycami. Kształt artystyczny tekstu przekładanego jest odbiciem postaw ideologicznych i interesów ekonomicznych, w służbie których - lub przeciwko którym - działa tłumacz. W takim razie tłumaczenie nie może być niewinne, neutralne i przezroczyste ani całkowicie niezależne; równocześnie także jego analiza i krytyka nie jest sterylną akademicką procedurą, ograniczającą się do opisu i oceny stylistycznych własności tekstu czy udatności odwzorowania oryginału. Skoro mówiąc o przekładzie, mówimy o polityce, dyskusja musi wyjść poza uniwersyteckie seminaria i spotkania literackie. Co zresztą świadczy o tym, że analizując przekład, można powiedzieć coś istotnego o świecie.

***

Przykłady potwierdzające centralne miejsce politycznego wymiaru przekładu znaleźć można w całej historii literatury - od rzymskiego przetłumaczenia kultury greckiej, jednoznacznie związanego z ekspansją militarną oraz z potrzebą nabycia kapitału kulturowego, przez rolę języka łacińskiego i przekładów biblijnych dla kształtowania się państw europejskich w średniowieczu czy historię przekładu literatur azjatyckich i afrykańskich w epoce kolonialnej, aż po bliższe nam procesy kontroli polityki przekładowej w państwach totalitarnych. Zarówno wspieranie przekładów, jak i blokowanie ich powstawania ma wymiar manipulacji w imię pewnych interesów: tłumacza trzeba mieć po swojej stronie. Wybór tekstów do tłumaczenia, podobnie jak "kierunku przekładu" oraz stosowanych przez tłumaczy taktyk czy strategii, jest odbiciem międzynarodowych relacji dominacji i władzy.

Często cytowanym w tym kontekście przykładem jest angielska wersja "Rubajjatów" Omara Chajjama, stworzona w 1859 r. przez Edwarda FitzGeralda, niezwykle wpływowy i inspirujący tekst poezji późnowiktoriańskiej, który zachwycił Swinbourne’a czy Rosettiego i wzbudził tak wielkie zainteresowanie, że w ciągu kolejnych dekad doczekał się przekładu na siedemnaście innych języków, a jedenastowieczny autor znalazł się wśród celebrytów światowej literatury.

To niewątpliwa zasługa tłumacza, który na fali mody na egzotykę "wypromował" Omara Chajjama. Uczynił to jednak na swoich prawach: przedstawiciel imperialnej potęgi, której działalność na Wschodzie nie ograniczała się bynajmniej do importu dzieł literackich, oraz wiktoriańskiej literatury, która cieszyła się wysokim prestiżem, mógł bez wahania mierzyć perski poemat własną miarą i uczynił to. Tekst został zanglicyzowany językowo, stylistycznie i pod względem konwencji, bez troski o zachowanie jego kulturowej autonomii czy specyfiki.

"Dużo radości sprawia podchodzenie z taką swobodą, na jaką mam ochotę, do tych Persów, którzy (jak myślę) nie na tyle są poetami, by trzeba się było powstrzymywać od takich wycieczek, i którym zaiste przyda się nieco ukształtowania przez Sztukę" - pisze tłumacz, który dowolnie parafrazuje, łączy części tekstu, dopisuje i wykreśla, aby w efekcie włączyć dzieło odległe w czasie i przestrzeni do głównego nurtu imperialnej kultury.

Indywidualne decyzje tłumacza pozostają w ścisłym związku z relacją władzy i zależności między uczestnikami wymiany. Rzecz nie w tym, że to zły przekład - sądząc po popularności, bardzo dobry! - ale w tym, że posłużył jako narzędzie zawłaszczenia oryginału poprzez dostosowanie formy i treści do modelu dominującego w poezji Anglii tego czasu. Wybrany przez FitzGeralda model praktyki tłumaczeniowej zdradza, że oryginalny utwór i jego kontekst potraktowane są jako niższe i mniej wartościowe niż kultura europejska, której daje się prawo do wykorzystywania egzotycznych znalezisk.

***

Na biegunie przeciwnym wobec postawy, której wcieleniem jest przekład FitzGeralda, sytuują się praktyki tłumaczeniowe i poglądy określane jako interwencjonistyczne. Wyznający je tłumacze i badacze przekładu, od obserwacji tłumaczenia jako narzędzia polityki, przechodzą do działania politycznego, które ma na celu przeciwstawienie się tendencjom stanowiącym zagrożenie dla dyskryminowanych języków, kultur czy literatur.

Tłumaczenie i opis tłumaczeń w praktyce interwencjonistycznej staje się bronią polityczną w walce o wprowadzenie zmian społecznych i ideologicznych poprzez odpowiednie ukształtowanie językowe, stylistyczne i poetyckie tłumaczonych tekstów. Jednym z haseł wywoławczych tego nurtu jest koncepcja przekładu widocznego, a więc takiego, który, najogólniej mówiąc, czynnie przeciwstawia się dominującym w kulturze docelowej wzorcom stylistycznym czy retorycznym, a przez to jego przekładowość staje się dobrze widoczna, czyli uwiera i niepokoi. Wraz z takim przekładem widoczny staje się także tłumacz, postać w historii literatur zachodnich zwykle usuwana w sferę niewidzialności (historia przekładu pióra prawodawcy tego nurtu badań nad przekładem, Lawrence’a Venutiego, nosi tytuł "The Translator’s Invisibility").

Przekład jako interwencja polityczna ze wszystkimi wynikającymi stąd implikacjami etycznymi znalazł ważne miejsce zwłaszcza w obszarach studiów postkolonialnych i feministycznych. Podważanie dominacji dyskursów kolonizujących, takich jak przywołany wyżej język przekładu FitzGeralda lub narracje podróżnicze, w których rzeczywistość "egzotyczna" zostaje przetłumaczona na "wyższe", "cywilizowane", europejskie kategorie, ale i przepisywanie przez osadników pojęć dotyczących własności ziemi z tubylczych na europejskie, co w efekcie prowadziło do zaboru tych ziem, i wyrównywanie dyskursywnego "rachunku krzywd", dokonuje się poprzez swoistą hybrydyzację języka.

Literatura postkolonialna sytuuje się w samym centrum "translation zone": pisana w języku imperium, zaraża go elementami kultury podporządkowanej, miesza się z nią - jak "hieroglify" z hiszpańskimi literami na grobie Mariny, albo jak cechy urody jej potomkini, Tlaskali - i w ten sposób przekształca go od wewnątrz. Zjawisko stylistyczne staje się niejako odbiciem zachodzących w przestrzeni społecznej procesów związanych z migracją i hybrydyzacją społeczeństw. Dla obu stron wymiany w przekładzie zawiera się i szansa, i niebezpieczeństwo: kultura imperialna nie może już połykać dzieł pochodzenia kolonialnego tylko na swoich warunkach i bez pieczenia w gardle; kultura postkolonialna ma świadomość, że za wysoki prestiż, jaki wynika z przekładu na język imperium, można zapłacić sporą cenę, łącznie z ceną życia.

Silnie interwencjonistyczny charakter ma także feministyczne podejście do przekładu, dla którego ważnym punktem wyjścia była obserwacja, że w kulturze Zachodu kobiety i tłumaczenia są z sobą porównywane i zrównywane, co poprzeć można znacznie liczniejszymi dowodami niż tylko wyświechtaną, a paskudną frazą, że jedne i drugie albo są piękne, albo wierne. (Zdanie to jest zresztą niezwykle wyrazistym dowodem na polityczność podścielającą konceptualizację i przekładu, i kobiet: kto decyduje o tym, co jest piękne? Kto i na jakich zasadach zobowiązuje kobiety i przekłady do wierności, i jak ją definiuje? Kto i od kogo dostał prawo do tak pogardliwego sądu? W samym centrum tej dyskusji stoi La Malinche). Przekład feministyczny lub szerzej: przekład zorientowany genderowo to taki rodzaj interwencyjnego działania tekstowego, które odzyskuje dla mniejszościowych grup przestrzenie zawłaszczone przez dyskurs dominujący, odkrywa głosy kobiece i mniejszości, pozwalając im przemówić, a także, w najradykalniejszych i najbardziej kontrowersyjnych przejawach, manipuluje język przekładanych dzieł, by w ten sposób czynnie przeciwstawiać się nierówności, wynikającej z dominacji patriarchalnego dyskursu.

Wyrazistym przykładem procesu pozyskiwania przestrzeni dla kobiecej podmiotowości są inkluzywne przekłady Biblii, które poprzez włączanie w tekst drobnych nierzadko elementów, takich jak zaimki czy końcówki czasownikowe albo rzeczowniki obejmujące także podmioty żeńskie, osłabiają monopol męskiego języka, ujawniając tym samym polityczny mechanizm postrzegania go jako dyskursu przeźroczystego i neutralnego.

***

Spotkanie kultur i języków w przekładzie zawsze ma wymiar asymetryczny i zawsze zawiera element negocjacji - sfera przekładu jest sferą ustalania i tworzenia znaczeń, przestrzenią hybrydyczną, w której nie obowiązują w pełni stabilne kategorie żadnej ze stron, a z rozchwianych sensów tworzy się nowa jakość. Optymistyczna wizja przekładu dostrzega tutaj możliwość przekroczenia jednostronnej perspektywy i spojrzenia na siebie oczyma Innego, co ma prowadzić do odkryć, budząc postawę tolerancji i zrozumienia, tak bardzo potrzebną w wielokulturowych i wielojęzycznych społeczeństwach.

W tym ujęciu przekład staje się politycznym narzędziem społecznego porozumienia, budowania otwartości na odmienność i jedności w wielości. Multilingwalizm, który jest podstawową racją bytu tłumaczy i przekładu, byłby tu linią oporu wobec globalizacji, opartej na monolingwalizmie, a przez to grożącej redukcją znaczeń i sposobów rozumienia świata. Przekład gwarantowałby zachowanie tożsamości indywidualnej, a jednocześnie wzrost powszechnej, ogólnoludzkiej wiedzy, rozrastającej się dzięki międzyjęzykowej i międzykulturowej wymianie.

To piękna wizja, której realizacja na pewno leży na sercu całej rzeszy tłumaczek i tłumaczy. Zanim jednak oddamy się jej we władanie, warto raz jeszcze spojrzeć na rycinę, na której La Malinche negocjuje znaczenia, być może starając się o to, by nie zaprzepaścić szansy na zaistnienie zrozumienia w tym asymetrycznym dialogu: za nią i za jej domniemanymi szlachetnymi zamiarami stoją uzbrojeni żołnierze, czekający tylko na gest jej mocodawcy; przed nią, z rozpaczą na twarzach kulą się upokorzeni wodzowie, którzy oddają najeźdźcy swoje skarby w nadziei, że coś uda im się ocalić. Samą tłumaczkę też kiedyś przekazali najeźdźcy jako dar. Teraz to od niej tak wiele zależy, a zarazem przecież tak niewiele. W strefie przekładu rządzi polityka.

Magda Heydel jest historyczką literatury i tłumaczką Virginii Woolf, Josepha Conrada, T.S. Eliota, Seamusa Heaneya, Dereka Walcotta i Teda Hughesa. Kieruje redakcją pisma "Przekładaniec". Wykłada przekładoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 04 (44/2011)